Andrzej Owsiński
Odbudowa po koronawirusie
To bardzo dobry pomysł (jeden z bardzo rzadkich w UE) żeby stworzyć wspólny fundusz odbudowy po stratach zadanych pandemią.
Problem wprawdzie leży w tym że nie możemy być pewni kiedy i czy w ogóle to “morowe powietrze” się skończy.
Jest z tym trochę tak jak z owym psem, o którym właściciel przekonuje rozmówcę: “że nie gryzie”, na co dostaje odpowiedź: “ tak, ja o tym wiem, i pan wie, mam tylko wątpliwości czy ten pies o tym wie”.
Właśnie nie wiemy czy ten wirus wraz z jego wszystkimi mutacjami o tym wie, że ma się skończyć w określonym terminie.
Mamy zatem problem z możliwością korzystania z tego dobrodziejstwa. Oczywiście można część inwestycji uruchamiać nie czekając na koniec pandemii, jest to jednak połączone z ryzykiem szans wykorzystania, a nawet celowości przedsięwzięć.
Nasuwa się oczywiste pytanie – skąd mają być wzięte środki na ten cel? Podano informację, że głównie mają być to niskooprocentowane kredyty uzyskane przez UE w bankach komercyjnych, Nie wiemy co oznacza zwrot “nisko oprocentowane”, jaśniej byłoby, gdyby wysokość oprocentowania i warunki spłaty były z góry ujawnione. Należy podkreślić że UE, a właściwie administracja unijna, nie jest zbyt wiarygodnym kredytobiorcą. Nie posiada własnego majątku, a jej dochody i zasoby są bardzo mizerne, nie mówiąc już, że są obciążone bieżącymi zobowiązaniami budżetowymi. Taki stan powoduje normalnie zaostrzenie warunków kredytowych, chyba, że ma się bardzo mocnego żyranta jak np. Niemcy. Tylko że takie “żyro” kosztuje i z tym trzeba się liczyć, a także z kosztami “pośrednictwa” KE.
W sumie i kredyt i “darowiznę” trzeba będzie spłacić, a nawet nie wiemy ile. Są i inne powody do zastrzeżeń, między innymi podnoszona sprawa pogłębienia naszego, a praktycznie całej UE uzależnienia od gospodarki niemieckiej. Poza dyktatem już dziś wyraźnie szkodliwym dla krajów unijnych, uniemożliwiającym pełne wykorzystanie ich potencjału wytwórczego, nie licząc nawet marż handlowych, zagarnianych przez Niemcy, istnieje realne niebezpieczeństwo katastrofalnych skutków dla całej Europy w przypadku wpadnięcia w kłopoty gospodarki niemieckiej. Jest to prawdopodobne, a niektórzy twierdzą że nieuchronne, ze względu na niemieckie tendencje monopolistyczne.
Zetknąłem się z tym w Ameryce płd., w której Niemcy dość skutecznie wypierały konkurentów posługując się sprawną siecią własnych przedstawicielstw, rozbudowanych tuż po wojnie (głównie z uciekinierów przed karą) i różnymi kruczkami z przekupstwem na czele.
Pamiętam rozmowę z właścicielem bodajże największych zakładów tekstylnych na tym kontynencie, nota bene Polakiem, Kiedy zwróciłem mu uwagę, że eksploatuje niemieckie maszyny, bodajże Kirchhofa, przeszło dwa razy droższe od polskich Byfamy, wcale nie gorszych. Odpowiedział mi, że o tym wie, tylko że, poza możliwością natychmiastowej interwencji w razie potrzeby ze strony przedstawicielstwa niemieckiego, przy zakupie niemieckich produktów korzysta z dogodnego kredytu niemieckiego banku, znajdującego się na miejscu.
Ponadto Niemcy po wojnie skorzystały z okazji ustanowienia przez Amerykanów sprzyjającego eksportowi kursu marki 4.13 za dolara przy sile nabywczej 1 : 2, na tym tle powstało w Ameryce potężne lobby importowe z Niemiec i Japonii, gdzie kurs był jeszcze dogodniejszy 300 jenów przy faktycznej relacji 100 : 1.
Nic dziwnego że w tej sytuacji to sami Amerykanie zainteresowani w wysokich marżach wypromowali wielki import z Niemiec i Japonii. Nawet jeszcze dziś w filmach amerykańskich muszą występować niemieckie samochody bo został wyrobiony snobizm na niemieckie marki.
Cały ten doskonale zorganizowany system może się jednak zawalić pod wpływem różnych czynników, nie koniecznie konkurencji handlowej, co zresztą nie jest wykluczone mając na względzie chiński spryt.
Groźniejsze jest jednak niebezpieczeństwo powstania niesprzyjającej sytuacji w samych Niemczech sygnalizowanej dotychczasowymi aktami terroryzmu islamskiego i masową imigracją pozaeuropejską. W przypadku załamania niemieckiego eksportu kraje całej UE uzależnione od Niemiec mogą doznać prawdziwej katastrofy gospodarczej.
Niemcy to niecała 1/5 ludności unijnej, ale ich eksport sięga niemal połowy eksportu wszystkich krajów UE, związanych z gospodarką niemiecką 1/3 swego eksportu i podobnym wskaźnikiem importu. Szczególnie niebezpieczne jest to dla krajów byłego obozu sowieckiego, wśród których dwaj najwięksi eksporterzy – Polska z 220 mld euro (w tym udział Niemiec w wys. 27,5%) oraz Czechy z eksportem 150 mld euro (ponad 30 % udziału Niemiec). Pozostałe kraje wschodniej części UE mają wprawdzie niewielki eksport, ale również związany z Niemcami i dla ich egzystencji bardzo ważny.
Przewaga niemiecka jest tak wielka, że zarówno ze względów politycznych jak i ekonomicznych zagraża nie tylko rozwojowi, lecz także bezpieczeństwu Europy. W interesie całego kontynentu, w tym też szeroko rozumianego interesie niemieckim leży zmiana tego układu.
W pierwszej kolejności niezbędne są inwestycje infrastrukturalne, zmierzające do zniwelowania zbyt dużych różnic w poziomie zagospodarowania między zachodnią wschodnią częścią UE, ale też i całej Europy.
Koncepcja Międzymorza jako układu politycznego ma niewielkie szanse powodzenia, ale może do tego dojrzeć jeżeli odpowiednio wzmocni się gospodarczo, Jak na razie odstaje od zachodu zbyt mocno, mając przeszło 20% ludności UE ma zaledwie 8% PKB. Jest w stanie przejąć część przemysłu z zachodniej Europy, ale tam wolą przyjmować imigrantów i lokować fabryki u siebie. Skutki takiej polityki są aż nazbyt widoczne.
To o czym się dyskutuje, czyli infrastruktura komunikacyjna, energetyka i cyfryzacja to jest tylko zasłona dymna dla wyraźnej niechęci ze strony UE podjęcia programu dyslokacji przemysłu. Zresztą nawet w wymienionych dziedzinach, jak na razie więcej się mówi niż robi.
Utrzymywanie stanu dysproporcji rozwojowej wschodniej flanki UE jest z pewnością większym zagrożeniem dla “jedności europejskiej”, aniżeli sztucznie wymyślony problem “praworządności”, którego celem jest wyłącznie zastosowanie pruskiego drylu dla dyktatu berlińskiego.
Upośledzone kraje wschodnie UE, z których wyłączyłbym z pewnością Austrię, Słowenię i Czechy, wymagają poprawy infrastruktury na całym swoim obszarze, a nie tylko wybranych kierunkach tranzytowych. Równolegle powinna iść lokalizacja przemysłu, w pierwszej kolejności wykorzystując istniejący stan zainwestowania, jak np. polskie stocznie, czy unieruchomione zakłady z zachowanymi obiektami.
Również powinien być znacznie lepiej wykorzystany potencjał rolniczy, a specjalnie możliwości produkcji proekologicznej. Przyczyniłoby się to do obniżenia intensywności eksploatacji gruntów rolnych na zachodzie Europy w celu poprawy warunków zdrowotnych.
UE nie ma żadnego pozytywnego planu rozwoju swojej gospodarki, a zresztą nie tylko tego, trzyma się natomiast kurczowo stanu posiadania kilku uprzywilejowanych krajów w zamian za ich lojalność w stosunku do niemieckiej hegemonii. Takimi krajami są Francja i Benelux, tolerowanymi - kraje skandynawskie i Hiszpania, natomiast Austria “Czechosłowacja” i Polska należą do ścisłej strefy niemieckiej co w tych granicach było już w niemieckich rękach na jesieni 1939 roku.
Utrzymywanie tego stanu na dłuższą metę skończy się klęską ze wszystkimi ujemnymi skutkami dla całej Europy.
W żywotnym interesie wszystkich tych, którzy żyją z UE, jest przyśpieszenie rozwoju całej Unii ze szczególnym uwzględnieniem wyrównania różnic ekonomicznych.
Warunki naturalne na jej obszarze nie stanowią przeszkody dla tego przedsięwzięcia, wymagane jest tylko odpowiednie uzupełnienie infrastruktury, a dobrobyt w Bułgarii może być taki sam jak w Portugalii, a w Polsce taki jak w Niemczech.
W mentalności niektórych “Europejczyków” takie zestawienie może być uznane jako niebezpieczna herezja, a całe nieszczęście polega na tym że tą mentalnością są przesączeni ludzie kierujący UE. Bez zmiany nastawienia elity unijnej nie ma szans na rozwój i osiągnięcie odpowiedniej pozycji w światowym rankingu przez istniejący układ europejski. Co więcej, istnieje realne zagrożenie degradacji całego kontynentu do podrzędnej roli w stosunku do szybciej rozwijających się układów, jak choćby amerykańskiego czy wschodnio azjatyckiego.
I znowu wracamy do tego psa – my to wiemy, niestety nie wiemy czy delikwent o tym wie.
Inne tematy w dziale Gospodarka