Wszystkie wydarzenia w 1920 roku przyćmiewa bitwa o Warszawę toczona w sierpniu tego roku na przedpolach Warszawy i wzdłuż Wisły aż do Płocka.
Wielkie zwycięstwo polskie zostało nazwane Cudem nad Wisłą i przełomowa data bitwy warszawskiej - 15 sierpnia została uczczona jako święto Polskiego Żołnierza.
Niejako w cieniu tej daty pozostają inne ważne dla Polski wydarzenia z tego roku, a warte są wspomnienia.
I tak nie pamięta się, że 4 lutego, niecały tydzień przed „zaślubinami Polski z morzem”, Gdańsk został powierzony komisarycznemu zarządowi brytyjskiemu.
Była to jedna z wielu porażek francuskich sporów toczonych w sprawie Polski z Anglikami.
Nie było ani jednej sprawy, w której Anglicy popierali stanowisko Polski traktowanej przez nich jako protektorat francuski. Polska padała ofiarą angielskich obaw o zbytnie umocnienie pozycji Francji w Europie.
Ciekawe, ale na czeskie wygórowane ambicje wspierane przez Francję Anglicy patrzyli łaskawym wzrokiem, czy liczyli na to, że masońscy przywódcy czescy z Masarykiem na czele będą bardziej podatni na wpływy brytyjskie, czy może już mieli w ręku stosowne zobowiązania?
W sprawie Gdańska polska delegacja w Wersalu najwyraźniej zaniedbała dokonania niezbędnych zabiegów o ustanowienie francuskiego zarządu. Był na to precedens z czasów napoleońskich i Francja nie powinna była wypuszczać z ręki tego kluczowego dla spraw wschodniej Europy portu.
Sprytni Anglicy wzięli port znacznie większy, a Francuzom za to dali do zarządu mały port Memel.
Jak się okazało dla losów tych portów, a w znacznej mierze i krajów z nimi związanych ten podział ról miał decydujące znaczenie.
Anglicy bowiem robili Polsce wszelkie trudności z dostępem do portu w Gdańsku, co się szczególnie dotkliwie odbiło w przełomowych dniach wojny polsko bolszewickiej, natomiast Francuzi nie oglądając się na jakiekolwiek reperkusje międzynarodowe oddali Memel Litwie i stąd powstała Kłajpeda. Nigdy poprzednio ten port do Litwy nie należał.
Tymczasem Gdańsk choć w większości zamieszkały przez Niemców był przez wieki portem polskim i sam z własnej inicjatywy przynależności do Polski bronił.
Do Prus został włączony wbrew swojej woli dopiero w drugim zaborze.
Decyzje w sprawie portów były jawną drwiną z Polski, gdyż uznano, że dwumilionowemu krajowi port się należy, a przeszło dwudziestomilionowy może obyć się bez portu.
Zaangażowanie Francji w sprawy polskie nie było konsekwentne, na przeszkodzie stały sentymenty prorosyjskie, a nawet oczekiwano na zwycięstwo „białych” i włączenie Rosji do udziału w decyzjach o losach Europy, co znalazło wyraz nie tylko w stałych konsultacjach z przedstawicielami „białej” Rosji, ale głównie w działalności komisji Cambona i postanowieniach 87 art., traktatu.
Piłsudski, który z własnej inicjatywy utracił dyktatorską pozycję Naczelnika Państwa na rzecz ograniczonych „małą konstytucją” uprawnień, co jego przeciwnicy dziwnie pomijają jako niewątpliwy dowód jego demokratycznych przekonań, pozbawił się możliwości dyktowania polskiej delegacji stanowiska w najważniejszych sprawach.
Natomiast wielce szacowna delegacja polska złożona z bardzo zasłużonych dla sprawy polskiej przedstawicieli nie wdawała się w żadne zakulisowe konszachty, których rezultaty znajdowały się później w postanowieniach traktatowych.
Niezależnie od sprawy nieszczęsnych plebiscytów odbywających się w najtrudniejszych i nie sprzyjających Polsce warunkach, pozwolono na oddanie sprawy Gdańska we wrogo do nas nastawione władanie brytyjskie.
Na tym tle nasuwa się uwaga na temat poziomu targów wersalskich. Za formalną zasłoną ustanowienia światowego ładu i pokoju z wiodącą Ligą Narodów, tak naprawdę toczyły się zacięte boje z awanturami włącznie o wyrwanie dla siebie jak najlepszych kąsków. Szersze spojrzenie na skutki takiego postępowania nie wchodziło w rachubę, nic zatem dziwnego, że konflikty powstałe na gruncie wersalskim doprowadziły do następnej wojny w przeciągu zaledwie 20 lat.
My natomiast jako naród i jego elita nie tylko gospodarcza zdaliśmy najwyższy egzamin budując niezależny i nowoczesny port w Gdyni wraz z zapleczem komunikacyjnym uniezależniającym od Gdańska. Było to jednak dokonane ogromnym wysiłkiem niezbędnym dla odbudowy po zniszczeniach wojennych i przebudowy kraju z zacofanego rolniczego na przemysłowy.
Dodatkowo musieliśmy odrabiać zaniedbania jeszcze z wieku XIX.
10 lutego mija setna rocznica dokonanego przez generała Józefa Hallera symbolicznego zaślubienia Polski z morzem przez wrzucenie do zatoki puckiej platynowego pierścienia.
W tym akcie zawarta jest jednak gorzka ironia w postaci mikroskopijnych rozmiarów zarówno portu jak i zatoczki. I tak to wyśniona Polska jawi się nad morzem w takiej postaci podczas gdy zbudowany na polskim dorobku i tylekroć broniony przez Polskę wspaniały Gdańsk pozostaje w rękach niemieckich.
Nie wiem jakie uczucia przeżywał wtedy Haller, ale dla prawdziwego polskiego dowódcy, spadkobiercy hetmańskiej buławy, musiało to być odczute jako haniebna klęska.
Zabrakło woli i determinacji ażeby wejść do Gdańska i tam dokonać historycznego czynu godnego odrodzonej Polski.
Zapewne później rozpoczęłyby się dyplomatyczne targi o pozycję „wolnego miasta”, ale w Polsce, a nie poza nią.
Żołnierz w każdym razie spełniłby swoje zadania z honorem, a w ówczesnym przekonaniu, że bez swojego portu wolne państwo nie może, a przynajmniej nie powinno się obyć, znalazłoby odzwierciedlenie w czynie.
Straszenie „wojną z Niemcami” było nieporozumieniem, nie w naszym, ale we francuskim interesie Niemcy musiałyby siedzieć cicho. Ponadto po decyzji wersalskiej na temat „wolnego miasta” nie był już to problem niemiecki, lecz wyłącznie aliantów.
Dzisiaj po upływie wieku możemy mieć inne podejście do tego problemu ze względu na narodową chlubę budowy polskiego znakomitego portu i miasta.
Stało się to na przekór złej woli odbierającej Polsce Gdańsk i równocześnie dla udowodnienia, wbrew powszechnemu przekonaniu, że Polacy potrafią dokonać tak wielkiego dzieła w takim tempie i rozmachem.
Gdybyśmy w 1920 roku dostali Gdańsk to nie budowalibyśmy Gdyni, ale i tak trzeba było zbudować nowy port w Gdańsku i polskie osiedle dla jego obsługi.
Oczywiście koszt tego przedsięwzięcia byłby dużo niższy i można było znaczną część środków przeznaczyć na uprzemysłowienie kraju.
Współcześnie tego typu rozważania mają jedynie znaczenie jako lekcja historii, z której sprawa gdańska stanowi fragment większej gry.
Francuzi bowiem naciskali na Polskę żeby udzieliła pomocy „białym” Rosjanom w ich walce z bolszewikami, ale ze strony polskiej mimo wiedzy jak Francji na tym zależy, nie podjęto tej gry uznając, że niezależnie od braku zaufania do Rosjan, Polskę nie stać na taki wysiłek.
Ale przecież nie chodziło wygranie wojny z bolszewikami, ale o zobowiązanie do podjęcia się tego zadania w zamian za określone korzyści.
Tego typu negocjacje można było przeprowadzić na zapleczu konferencji wersalskiej domagając się od Francji zagwarantowania bez idiotycznego plebiscytu Górnego Śląska, Warmii i Mazur wraz z neutralizacją Królewca nie mówiąc już o Gdańsku.
Francja była w stanie wygrać to dla Polski za cenę udziału w wojnie z bolszewikami.
Praktycznie nas to nic nie kosztowało, bo wojnę z nimi i tak mieliśmy, tylko że w znacznie gorszych warunkach.
Mogliśmy też domagać się udziału w niemieckiej broni zdawanej aliantom i pomocy materialnej. Cokolwiek by się dostało to i tak byłby to duży sukces, a wojnę prowadzilibyśmy, bo byliśmy do tego zmuszeni bolszewickimi zapędami „po trupie Polski do zachodniej Europy”.
Z rozbrajającą szczerością przedstawialiśmy Francuzom nasze racje i nasze możliwości licząc na zrozumienie.
Ale przecież im, podobnie zresztą jak i w innych przypadkach, nie chodziło o polski interes tylko o francuski. I o tym trzeba wiedzieć, kiedy się rozmawia z kontrahentem.
Za ich chciwość i złudzenia w stosunku do Rosji trzeba było ściągnąć z nich potężny haracz, który byli gotowi zapłacić.
Przypomnijmy tylko ile zapłacili za złudzenia różnym awanturnikom i zwykłym naciągaczom obiecującym pokonanie bolszewików i umożliwienie eksploracji rosyjskich bogactw.
Oczywiście sprawa restytucji „białej” Rosji była bardzo ryzykowna dla Polski, gdyż nawet Denikin będący w trudnej sytuacji oferował Polsce z rąk rosyjskich autonomię w granicach „etnicznych”. Gdybyśmy mu pomogli w zdobyciu Moskwy to najprawdopodobniej mielibyśmy z nim wojnę nie tylko o granice, ale i o niezależny byt narodowy. Z tą tylko różnicą, że Francja byłaby po stronie rosyjskiej.
Tak jak to jest i dziś.
100 lat temu doznaliśmy przykrego rozczarowania niechętnym stosunkiem do Polski ze strony aliantów zachodnich, byliśmy przecież uznani za państwo alianckie i jako takie podpisywaliśmy traktat wersalski, ale potraktowani zostaliśmy wyjątkowo nieżyczliwie, szczególnie w porównaniu do Czechów, Rumunów i Serbów.
Przede wszystkim daliśmy się sprowadzić do bardzo niekorzystnej dla nas formuły etnicznej, która nie objęła naszych południowych sąsiadów, a właściwie nikogo poza nami. Punktem wyjścia z polskiej strony mogła być tylko Polska przedrozbiorowa z dodatkowym żądaniem przynajmniej Górnego Śląska i Mazur.
Próby przedstawiania Polski w zasięgu polskiej kultury wg koncepcji Dmowskiego, lub federacji polsko białoruskiej i ukraińskiej stawiały nas w pozycji przegranej na wstępie wszelkich negocjacji.
Wielkim atutem polskiego stanowiska była uchwała rosyjskich władz o unieważnieniu rozbiorów / dekret Rady Komisarzy z 18 sierpnia 1918 roku/, Francuzi zatem nie musieli się już trzymać swoich zobowiązań w stosunku do Rosji.
Wprawdzie te władze miały charakter bolszewicki, ale były jedynymi rządzącymi w Rosji, a nawet w znacznej mierze na obszarze Polski przedrozbiorowej po wycofaniu się Niemców i Austriaków.
Racje prawne były po polskiej stronie, a ewentualne roszczenia Białorusinów czy Ukraińców do swoich państw, podnoszone przez Piłsudskiego, nie znajdowały żadnego zrozumienia wśród aliantów, dla których była to część Rosji, a mogła być też i częścią Polski.
Okazało się zresztą, że forsowane i finansowane przez Polskę w dużej części siły zbrojne białoruskie i ukraińskie nie były w stanie bronić stanu posiadania uzyskanego wysiłkiem zbrojnym polskiego żołnierza z Kijowem i Mińskiem na czele.
Było to bowiem zaledwie około 30 tys. ludzi u Pawlenki, Bezruczki i innych po stronie ukraińskiej i niecałe 2 tys. u Bułak – Bałachowicza Białorusinów, nie mówiąc już o poziomie wyszkolenia i uzbrojenia.
Nie było zatem partnera do tworzenia jakiejś federacji.
Niektórzy uważają, że traktat wersalski i związane z nim postanowienia w stosunku do Polski były wielkim sukcesem, a nawet przypisują mu zasługę odzyskania polskiej niepodległości.
Nic bardziej mylnego, niepodległość bowiem uzyskały narody, które nigdy swego państwa nie posiadały, a innym bez ich jakiegokolwiek zaangażowania przydzielano hojnie ziemie obcoplemienne.
Szczytem hipokryzji i złośliwości był argument, że Polsce nie można przyznać terenów zamieszkałych przez Niemców, gdyż szkodą dla dwudziestopięciomilionowej Polski byłby pobyt w niej ponad miliona Niemców, podczas gdy dla ośmiu milionów Czechów nie było szkodą umieszczenie u nich czteromilionowej masy Niemców.
Najgorsze było to, że Polska podpisała traktat nie oprotestowując niektórych wręcz haniebnych postanowień jak choćby traktat mniejszościowy czy obarczenie nas długami i zobowiązaniami państw zaborczych.
Polska nie powstała dzięki traktatowi wersalskiemu, bo w tym czasie już istniała i toczyła zacięte boje o swoje granice uzyskując minimalną, ale za to bardzo kosztowną pomoc w tej walce jedynie ze strony Francji mając w pamięci też chwalebny udział w pionierskim tworzeniu polskiego lotnictwa wojskowego amerykańskich ochotników.
Jedynym „darem” traktatu była część polskiego Pomorza zwrócona nam jako „korytarz” do morza.
Z punktu widzenia strategicznego była to decyzja, która przesądziła o naszej klęsce wojennej w 1939 roku.
Wówczas, ale też i dzisiaj istniała opinia, że nie było szans na lepsze dla Polski rozwiązanie, fakty w stosunku do innych krajów wskazują na coś odwrotnego, na tym targowisku jakim była konferencja pokojowa w 1919 roku można było kupić wszystko, tylko trzeba było zająć się stroną handlową, a nie ograniczać się do przedstawiania swoich racji i szukania sojuszników ideowych.
W składzie delegacji powinni się byli znaleźć odpowiednio wyposażeni ludzie umiejący handlować.
Nie były to koszty zbyt wysokie i jeżeli państwa polskiego nie było na to stać to można było skorzystać za odpowiednią rekompensatę ze środków prywatnych.
Na tej drodze można było pozyskać wsparcie włoskie, japońskie, francuskie, a nawet brytyjskie.
To żeśmy na wschodzie nie uzyskali odpowiedniego zabezpieczenia naszego państwa jest winą wyłącznie naszego zaniedbania i w stosunkach z Francją i przede wszystkim w negocjacjach ryskich.
Nasz zachodni stan posiadania zależał od decyzji aliantów, czyli konkretnie od urzędników reprezentujących poszczególne kraje decydującej piątki i chyba wszyscy oni byli do „kupienia” w tej czy innej formie.
Honorowo nie zniżyliśmy się do uczynienia najmniejszego gestu w tym kierunku, za co zapłaciliśmy najwyższą cenę, a obawiam się, że i to co nam jeszcze grozi jest niczym innym jak dziedzictwem ówczesnych decyzji.
Jest to sprawa, do której trzeba będzie koniecznie nawrócić po 23 stycznia, czyli wyraźnej próbie stworzenia nowego układu europejskiego na tle sytuacji bliskowschodniej z wyłączeniem Polski.
Coś w rodzaju „Teheranu” bis /nomen omen/.
Inne tematy w dziale Kultura