ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE
73
BLOG

Spory o miedzę

ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE Polityka Obserwuj notkę 0

Dawno temu, bo w czasach wykopaliskowych, napisałem tekst zatytułowany BYDGOSZCZ, MOJA UKOCHANA WIOCHA. Przyznam się, że od tamtego czasu nic nie drgnęło: miasto, w którym ośmieliłem się przebywać od półwiecza, w dalszym ciągu jest czterystutysięcznym, zaspanym grajdołkiem.

A  tuż obok, nieledwie o rzut  sfilcowanym beretem, leży sobie Toruń, miasto dwa razy uboższe w ludność, lecz, na cały regulator - europejskie, tętniące krwią, a nie melancholią i zawiścią, limfą i serwatką, miasto uniwersyteckie, starsze od Bydgoszczy, jednak młodsze od niego duchem, gród znany z Kopernika, piernika i Ojca Rydzyka.

Toruń jest miastem  bogatym w zabytki. Jednakże nie jest zmurszałą pozostałością po onegdajszej świetności, nie jest, jak Bydgoszcz, skansenem odcinającym kupony od niezrealizowanych projektów. Przeciwnie: jest miastem dynamicznym, energicznym i energetycznym. Rzutkim,  prężnym i rozwojowym. Gospodarnym. Gdyby Toruń był człowiekiem, można by o nim powiedzieć, że ma otwartą głowę. Ma ją nie tylko podczas trepanacji czaszki, jak Bydgoszcz.

Obydwa te piękne grody łączy tradycyjna niezgódka o wielkoświatowej ksywie ANIMOZJA VULGARIS.

Toruń i Bydgoszcz, jak Pawła z Gawłem, zespala miłość do robienia zamętu i wszczynania małostkowego tumultu. Wiążą  obustronne pretensje o tak zwane WSZYSTKO.

Zamiast rywalizacji pozytywnej, w miejsce twórczej, inspirującej współpracy, możemy więc oglądać licytowanie się produkcją wzajemnych oskarżeń, możemy uczestniczyć w zabawie polegającej na ustaleniu, które z tych miast ma więcej powodów do tego, by być gorszym.

I o tym są teksty Waldka Pankowskiego. O zasypywaniu mentalnościowego rowu pomiędzy Bydgoszczą, a Toruniem.

PS.

nie trzeba nikogo przekonywać, że rów taki istnieje też między innymi, sąsiadującymi miejscowościami. To banał, lecz banał, jak dotąd, NIEZNISZCZALNY.

Marek Jastrząb

-------------------------

Jak (nie) zostałem złodziejem

Najpierw, podobno, trzeba wymyślić dobry tytuł, a potem, jak u Hitchcock'a, napięcie będzie rosło. W moim przypadku może nie tyle napięcie, co zainteresowanie czytelników. Ale generalnie chodzi, żeby rosło. I dlatego zanim zacząłem pisać tego bloga długo myślałem jak go nazwać. I wymyśliłem "I z Bydgoszczy i z Torunia".  A potem się przestraszyłem.

Bo to w zasadzie plagiat. W latach 80. ubiegłego wieku (Boże jak to brzmi, prawie jak przed naszą erą, cóż latka lecą), gdy byłem studentem historii na UMK, przebojem wszystkich zabaw w akademiku, był utwór "Impreza w klubie harcerza". Wykonywał go, i to z powodzeniem, zespół, studencki oczywiście, o nazwie "I z Poznania i z Torunia". Laureat festiwalu PaKa. Liderami tegoż zespołu byli Rafał Bryndal (ten sam co dziś "roluje" polityków w Radiu Zet) i Mariusz Lubomski. Mariusz maluje (jako mgr sztuk pięknych UMK) i śpiewa. O tym np.,  że ma "ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean", albo Toma Waitsa. Aż się słuchać chce.

Idę ci ja sobie deptakiem w Toruniu i myślę. A myśli mam coraz bardziej ponure. Bo wygląda na to, żem złodziej. Bo nie pytając Mariusza i Rafała o zgodę ukradłem (trochę zmieniając) na tytuł mojego bloga nazwę ich zespołu. I nagle... Ze sklepu "Renifer" wychodzi Mariusz Lubomski. Więc ja na kolana. "Gospody pamyłuj, ja durnyj czeławiek...." A Mariusz z niebiańskim spokojem, wszak często bywa w "Niebie" (dla mieszkańców Bydgoszczy i całej reszty "Niebo" to takie odjazdowe miejsce w podziemiach Ratusza Staromiejskiego, gdzie się słucha dobrej muzy i konsumuje procentowe np. płyny) mówi, że nie ma nic przeciw temu, bym nazwę jego byłej kapeli sobie pożyczył.

Co to ma wspólnego z sprawami bydgosko-toruńskimi, o czym miałem tu pisać - spyta ktoś. Ano tyle, że Toruń to takie miasto (jak kiedyś Kraków, bo teraz królują tam pijani Angole), w którym jak wyjdzie się na Starówkę, to zaraz spotka się mnóstwo znajomych. A także artystów, naukowców, sportowców. W Bydgoszczy mi takiego miejsca brakuje. Bo na pewno nie jest to Gdańska, ani stare miasto.

 Ale może się mylę. Może jest inaczej. Jeżeli jest takie miejsce w Bydgoszczy to napiszcie o tym. Chętnie je odwiedzę.

Ten wpis został dodany w wtorek, 5 luty, 2008

2

Pączki łagodzą (bydgosko-toruńskie) obyczaje

Wojna "krzyżaków" z "tyfusami" szybko się nie skończy. Politycy i, niestety, niektórzy dziennikarze zrobią wszystko by podsycać ten konflikt. Bo z niego żyją.

  1. W tym, że część, zwłaszcza krótko ostrzyżonych, malujących twarze w barwy wojenne i w garderobie stawiających przede wszystkim na szaliki, mieszkańców Bydgoszczy i Torunia nie przepada za sobą, nie ma niczego nadzwyczajnego. Kibole "Polonii" i "Apatora" reprezentują bowiem pod tym względem tradycję polskiego ludu. Tradycję, która za punkt honoru uważa, że gdy na dyskotece we wsi, dajmy na to Pcim, zjawią się chłopaki z Koziej Wólki, to należy obcym spuścić łomot.  A później tenże sam swoiście pojęty honor, każe chłopakom z Pcimia pojechać na dyskotekę na Koziej Wólki, by dać się sprać miejscowym. Wszystko po to, by później przy kupionym w "Biedronce", czy innym "Lidlu" piwie marki piwo móc przechwalać się kto komu zębów więcej wybił. Cóż, duch bohaterski w narodzie nie ginie.
  2. Gorzej, że zdaniem części polityków i dziennikarzy, należy tegoż ducha w narodzie podtrzymywać. Wręcz karmić, by rósł i pęczniał. A już jak tak spęcznieje to każdy się przy nim używi. Bo co taki poseł z województwa, które we wszystkich wskaźnikach, poza bezrobociem, ciągnie się w szarym końcu krajowych statystyk, może zaoferować swoim wyborcom. Do premiera, ministra, marszałka (niepotrzebne skreślić) zapisywać się musi na dwa miesiące wcześniej u sekretarki, a i tak ci z warszawki i Trójmiasta wcisną się zawsze poza kolejnością do "Donaldu Tusku". To co robi taki poseł z kuj-pom.? Ano ogłasza, że wredne bydgoszczaki, lub toruniaki (do wyboru) chcą nam ukraść: autostradę, most, wyższą uczelnię, co tam komu przyjdzie do głowy.
  3. A żurnaliści, na przykład z takiej gazety, co się w obu miastach ukazuje, ale pod różnymi tytułami, podchwycą. I w Toruniu np. piszą, że UMK pięknie się rozwija, bo właśnie połyka bydgoską Akademię Medyczną, a w Bydgoszczy krzyczą, że Toruń kradnie nam uczelnię. I tu patriotycznie, i tam bogoojczyźniano. 
  4. Ludzie potem gazety czytają. I zaraz im lepiej. Bo jak w portfelu pusto, dzieciaki nie chcą się uczyć, żona marudzi ("znowu z kolegami na piwo żeś poszedł"), o teściowej nie wspominając, dobrze się dowiedzieć kto jest temu wszystkiemu winien. "Tyfus", albo "krzyżak". Do wyboru.
  5. O tym wszystkim myślałem rano przed wyjazdem do pracy.  Zanim wsiadłem do samochodu by ruszyć w stronę Bydgoszczy wybrałem się do najbliższej cukierni. Kupiłem pączki. I potem te toruńskie pączki zjedliśmy w bydgoskiej redakcji. I już nie musieliśmy szukać wrogów. Bo zrobiło nam się słodko. Czego i Państwu życzę.

http://krzyzak.redblog.pomorska.pl/2008/01/31/paczki-lagodza-bydgosko-torunskie-obyczaje/#more-3

3

Białe małżeństwo, czyli o wyższości rozsądku nad miłością

Naukowcy (i to amerykańscy - to informacja dla tych co kochają wszystko co zachodnie - walentynki, halołyny) wyliczyli, że małżeństwa zawarte "z rozsądku" są trzy razy trwalsze niż te z wielkiej miłości. Bo jak zakochanie mija często okazuje się, że ten nasz (lub nasza) ubóstwiany, rozrzuca wszędzie swoje brudne skarpetki, źle wyciska pastę do zębów... I już nie jest taki super.

A ci co pobrali się "na zimno" wszystko to wiedzieli już zanim powiedzieli sobie "tak". A mimo to się pobrali, bo cenią w swoich partnerach inne cechy: odpowiedzialność, poczucie bezpieczeństwa.

Z miastami jest podobnie. Dlatego Toruń, niemłody wprawdzie, już ósme stulecie na karku (a propos jakie są idealne "wymiary" męża? 5, 90, 40. 5 milionów na koncie, 90 lat i 40 stopni gorączki), ale elegancki kandydat na męża i Bydgoszcz, młodsza o stulecie, przez to bardziej dynamiczna kandydatka na żonę znają już doskonale wszystkie swoje wady.

Co więcej rozsądek, czyli szansa na unijne miliony, mówi, że takiemu małżeństwu może całkiem dobrze się powodzić. I sądzę, że prędzej czy później (raczej prędzej) oba miasta do tego dojrzeją. A wtedy okaże się, że niewiele je dzieli. Fizycznie. Bo już teraz między Przysiekiem a Fordonem trudno zauważyć, gdzie kończy się jedna miejscowość, a zaczyna druga. Bo domy rosną jak kanie, które nie muszą wyglądać dżdżu.

Jest tylko jeden problem. Jeden z toruńskich magistrackich urzędników, powiedzmy pan Władek (nazwiska nie podaję, bo bydgoszczakom nic nie powie, a toruńczycy i tak wiedzą o kogo chodzi) powiedział mi wczoraj, że nie lubi Bydgoszczy, bo tam mieszka jego teściowa. I to jest minus każdego małżeństwa. Nawet tego z rozsądku.

Ale za chwilę pan Władek dodał, że w zasadzie to jednak nie jest tak żle, bo jego teściowa co miesiąc wysyła do Torunia przekaz na 100 zł. Ale nie do niego. Tylko do Radia Maryja.

http://krzyzak.redblog.pomorska.pl/2008/02/13%0d/biale-malzenstwo-czyli-o-wyzszosci-rozsadku-nad-miloscia/

/biale-malzenstwo-czyli-o-wyzszosci-rozsadku-nad-miloscia/

 

Waldek Pankowski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka