Dyskusja o medycynie U NAS, dawno już przekroczyła granice absurdu i jest już tak daleko od rzeczywistości, że niekiedy byłoby warto wrócić na ziemię. Ponieważ o leczeniu wypowiada się nie lekarz, ale dorożkarz; jedyne, co ich łączy, to końcówka ARZ. Więc by nie bredzić, zapoznajmy się z tekstami :
Czyj jest szpital i po co go właściciel założył?
19 osób głoduje w szpitalu w Przemyślu domagając się wyższych płac dla wszystkich grup zawodowych.
http://fakty.interia.pl/news/19-osob-glo...
Z taką pewną nieśmiałością chciałbym zauważyć, że szpital nie jest własnością pracowników, tylko jest własnością publiczną. Właściciel szpitala określił w odpowiednich przepisach, że szpital ma służyć do leczenia pacjentów, a nie do organizowania w nim hepeningów przez pracowników.
Zarządca szpitala powinien dopilnowywać, aby powierzony mu w zarząd majątek spełniał swoją właściwą funkcję, albo ten zarządca powinien być przez właściciela odwołany. Jeśli na skutek zaniedbania zarządcy powstały duże straty, to tym zarządcą powinna się zainteresować prokuratura.
Janusz Baczyński
http://www.prawica.net/node/10656
-------------------------------
pod powyższym tekstem, znalazł się komentarz, a w nim, adres do strony Gazety Lekarskiej. Życzę miłej lektury
M.J.
------------------------------------------------
Widziane z Niemiec
Szpitalnictwo w Niemczech
Bałagan może być pod warunkiem, że będzie porządek. Te dwie właściwości wcale się nie wykluczają.
Gdyby nasz kolega po fachu i jeszcze lepszy po piórze dr Tadeusz Boy-Żeleński żył właśnie teraz i gdyby czytał moje obserwacje z Niemiec, to pewnie ułożyłby wierszyk zaczynający się od słów: "A ten dostał takiej manii, że chciał tylko od Germanii...".
Jak gwóźdź w bucie
No i racja. Nic bym na to nie poradził? Wszystkie dywagacje na temat dolegliwości możnych tego świata w opróżnianiu różnych gruczołów (z krokowym na czele), prostnicy, pęcherza moczowego, zaprowadzą nas wprost do losów ludzkości, które zawdzięczała ona niejednokrotnie właśnie tym niedomogom.
Ne da się wykluczyć, że również poprzednia reforma służby zdrowia, uwierająca nas teraz jak gwóźdź w bucie, powstała w wyniku dokuczliwej obstrukcji członków Biura Politycznego w historycznym już na szczęście PRL-u. Przejdźmy więc tym razem do wizerunku polskiego szpitalnictwa widzianego z Niemiec.
Prawdę mówiąc, w obecnej polskiej organizacji służby zdrowia, którą kodowano w naszych umysłach przez długie lata, niczym nienaprawialny błąd w komputerze zapisany pod literami ZOZ, jest mniej więcej tak, jak w powiedzeniu pewnego polityka, że polskie szpitalnictwo wprawdzie jest, a jednak go nie ma.
Nie ma potrzeby uzasadniać polskim lekarzom i pozostałym pracownikom tego resortu błędów organizacji służby zdrowia w Polsce urodzonej przed laty z licznymi, wrodzonymi wadami.
Próżne poszukiwania podobieństw
Sprawne niemieckie szpitalnictwo odbiega w zakresie organizacji od polskiego tak daleko, że od kilku dni siedzę nad tym "rękopisem" i nie mogę znaleźć żadnego zbieżnego punktu wyjścia, od którego mógłbym zacząć comiesięczne wypracowanie dla "Gazety Lekarskiej" polegające na porównaniu ochrony zdrowia po obu stronach Odry i Nysy.
Z pewnością jest taki punkt gdzieś w zakamarkach rozległej dziedziny lecznictwa, ale ja go nie dostrzegam. Co więcej, nie mogę dopatrzyć się jakiejś hierarchii, chronologii, istotnej współzależności podobnej do tej w Polsce. Doszedłem więc do wniosku, że zacznę od tego, co mnie osobiście najbardziej zaskoczyło, nawet po tylu latach pracy w szpitalach i niemieckich klinikach uniwersyteckich.
Każdy szpital w Niemczech jest samodzielną i samorządną jednostką organizacyjną i hierarchicznie nikomu nie podlega. Od tego zaczyna się i na tym w zasadzie kończy logika organizacji każdego szpitala. Szpitale nie są własnością państwa.
Właścicielem szpitala jest jego przedstawiciel lub reprezentant (po niemiecku Trager). Reprezentantem szpitala może być Kościół, Urząd Miasta lub Powiatu oraz osoba prywatna.
Nie ma tu żadnej hierarchii szpitalnej podobnej, choćby w przybliżeniu, do struktury administracyjno-politycznej państwa, a więc federacji, kraju związkowego (landu), regionu, powiatu, miasta czy gminy.
Konsultanci, inspektorzy...
A zatem mamy już pierwsze dwie istotne różnice. Szpitale są w Polsce własnością państwa, a w Niemczech nie. Mają one strukturę hierarchiczną podobną do organizacji administracyjnej państwa - w Niemczech nie. Z tej drugiej różnicy wynika już od razu dość istotna konkluzja zbudowana na prostych logicznych sylogizmach.
Jeżeli nie ma żadnej hierarchii i szpitale są autonomicznymi jednostkami organizacyjnymi i gospodarczymi, to nie ma również konsultantów krajowych, regionalnych i wojewódzkich.
Nie ma tu także żadnych inspektorów, od których aż roi się nadal w Polsce. Przyjeżdżają oni do szpitali i tonem nie znoszącym sprzeciwu robią uwagi, co jest dobrze, a co źle, i to w każdej dziedzinie.
Tak było wtedy, kiedy pracowałem w Polsce i tak na razie, jak słyszę, pozostało. Każdy lekarz, który nie sprawdził się w lecznictwie zatrudniał się jako inspektor i jeździł samochodem służbowym gnębić tych, co się sprawdzili.
Konkursy na ordynatorów
Jakąś logiczną konsekwencją tego o czym piszę o niemieckim szpitalnictwie jest sposób wybierania ordynatora oddziału. Różnica jest tak zasadnicza, że nie można jej pominąć w rozważaniach nad niemieckim i polskim szpitalnictwem.
Szefa oddziału wybiera w Niemczech dyrekcja szpitala. Towarzyszy jej w pracy tzw. lekarski dyrektor wybrany spośród ordynatorów oddziałów. Jego stanowisko ma raczej znaczenie symboliczne. Służy dyrekcji fachową radą, a co najważniejsze pozbawiony jest prawa do podejmowania decyzji w kierowaniu szpitalem. O wyborze decyduje także samorząd szpitala, czyli Rada Szpitalna.
Żadne gremium z zewnątrz, choćby było złożone z genialnych profesorów o złotych sercach, nie może narzucić szpitalowi szefa oddziału, który w końcu ma ogromny wpływ i jest zasadniczym czynnikiem decydującym o przyszłym dobrym imieniu szpitala.
Diabeł tkwi w szczegółach
Tych detali nie warto dokładnie wyliczać, gdyż zaraz znajdzie się ktoś, kto dorzuci jeszcze kilka innych, o których nie wspomniałem i też będzie miał rację.
Następną dość istotną różnicą jest źródło finansowania. Pisałem już o tym w artykule "Na zdrowie" ("GL" 7-8/98). Lecznictwo zamknięte w Niemczech jest wpisane w trójkąt: pacjenci, Kasy Chorych, lekarze. Szpital dostaje pieniądze od Kas Chorych na podstawie preliminarza, który sam sporządza. Sam sobie wyznacza sumę, której potrzebuje. Sam również zastanawia się czy ją dostanie.
Ilość tych funduszy warunkuje jakość i ilość świadczeń tego szpitala. Są one wcześniej przedstawiane na naradzie dyrekcji wraz z Radą Samorządu Kasie Chorych. Każdy dorzuca do tego "drobną" sumę kilkuset tysięcy marek na wszelki wypadek, gdyby miało ich ewentualnie zabraknąć, i na tym koniec.
Ciekawe i dość niezwykłe jest to, że szpital nie musi Kasom Chorych zdawać sprawozdania, na co te pieniądze wydał. Jest to wyłącznie jego sprawa. Jeśli będzie dobrze gospodarzył, to jemu i jego pacjentom będzie dobrze. Jeśli nie, to albo zamknie drzwi z tamtej strony, albo musi sprzedać cały kram innym, którzy tylko na to czekają.
Po co komu minister zdrowia?
No właśnie. Skoro lecznictwo otwarte jest prywatną własnością lekarzy uprawiających praktykę ubezpieczalnianą, w swoich własnych i wytwornych "ośrodkach zdrowia" i na własnym, drogim sprzęcie, kupionym za swoje własne pieniądze i opiera się trochę o instytucję samorządową w postaci Zjednoczeń Lekarzy Kas Chorych, skoro szpitale są całkowicie autonomiczne i samorządowe, skoro Kasy Chorych są również autonomiczne i samorządowe, a więc żadne z ramion tego trójkąta nie jest własnością państwa, to po co właściwie potrzebny jest federalny minister zdrowia?
Na pierwszy rzut oka zdawałoby się, że nie jest do niczego potrzebny. A jednak istnieje i co więcej jest potrzebny, a wręcz niezbędny.
Minister zdrowia w systemie niemieckim jest bez wątpienia centralną postacią. Jest czymś w rodzaju ula, wokół którego kłębi się cały gigantyczny rój pracowitych pszczółek i watahy darmożernych trutniów w rytmie tańca, do którego przygrywa im Pan Minister ze swoim niemałym big-bandem.
Naprawdę nie ma powodu do śmiechu. Federalne państwo niemieckie złożone z 16 krajów związkowych ze swoimi szesnastoma ministrami pracy, zdrowia i spraw społecznych (już to skądś znamy) musi mieć urząd i urzędnika, który zadba o jak najdalej idącą unifikację służby zdrowia, także w szpitalach. Może być bałagan, pod warunkiem, że będzie porządek. Te dwie właściwości wcale się nie wykluczają.
Federalny minister zdrowia wydaje zarządzenia, przepisy, dyrektywy o znaczeniu centralnym i przygotowuje projekty ustaw, które obowiązują wszystkich w całych Niemczech. I o dziwo, są one przestrzegane, a jest ich sporo. Dla ogólnego zobrazowania podam kilka przykładów.
Płace dla personelu ustalane są wedle taryfy dla urzędników i pracowników umysłowych (BAT), wedle wieku, nie dyrektora szpitala, a pracownika i obowiązują na obszarze całej RFN. Proste, choć trochę skomplikowane, bo nie zawsze adekwatne do umiejętności zatrudnianego pracownika. Skoro jednak na ocenę umiejętności lekarza, i nie tylko lekarza, nie wymyślono jeszcze miarki, ani tym bardziej wzorca ideału, a wiek jest wypisany na metryce urodzenia czarno na białym, lub szaro na żółtym, to ta metoda jest dobra i nie podlega dyskusji.
Dyrektorem szpitala w Niemczech nie jest lekarz. Zawsze jest to ekonomista, prawnik lub doświadczony administrator, na przykład były burmistrz miasta, jak to było w szpitalu, gdzie sam pracowałem. Ma on wszak do pomocy jednego z ordynatorów, którego potrzebuje do rozstrzygania sporów i udzielania porad fachowych. Ten tzw. lekarski dyrektor (Arztlicher Direktor), o którym już wspomniałem, nie ma prawa do podejmowania jakichkolwiek decyzji w kierowaniu szpitalem.
Kolejny taki dość ciekawy przykład to surowe przestrzeganie prawa stanowiącego, że szpital nie może czerpać żadnych korzyści finansowych ze swojej działalności. Może zarabiać, delikatnie mówiąc oszczędzać, ale wygospodarowane fundusze musi natychmiast przeznaczyć dla dobra chorych: na zakup sprzętu, rozbudowę szpitala, zatrudnienie potrzebnego fachowca. Nie wolno w Niemczech gromadzić zaoszczędzonych pieniędzy w papierach wartościowych, akcjach itp.
Szpital może zmarnotrawić otrzymane fundusze, ale wtedy dyrekcja szpitala ma tylko jedno wyjście: zamyka drzwi z tamtej strony, a zakład przejmuje inny zarządca. Jeśli taki się nie znajdzie, szpital zostaje zamknięty i wymazany z mapy zakładów lecznictwa zamkniętego.
I na okrasę jeszcze jeden przykład, dla polskiego lekarza dość ciekawy, choć może niezrozumiały, dziwny, a nawet niepojęty, ale mający charakter zarządzenia centralnego.
Szpital dla lekarzy, ale do czasu
Każdy lekarz może i powinien pracować w szpitalu tylko do uzyskania specjalizacji, a więc z reguły przez okres pięciu lat. Po uzyskaniu jednostopniowej specjalizacji (dwóch stopni nie ma w Niemczech), musi, niemalże z dnia na dzień, opuścić szpital i stanąć na rozdrożu tylko dwu dróg. Jedna z nich prowadzi do uzyskania uprawnień i zezwolenia na otworzenie praktyki lekarskiej, a druga do ubiegania się gdziekolwiek o stanowisko zastępcy ordynatora oddziału.
Trzeciej drogi nie ma.
Ordynator nie może w Niemczech, tak jak w Polsce, montować sobie oddanego mu, zgranego i doświadczonego zespołu starszych asystentów. W Niemczech nie ma stanowiska starszego asystenta. Tu nie ordynator, jego zastępca lub zastępcy i asystenci.
Proste jak koło
Nie zapominajmy, że ludzkość, która liczy sobie miliony lat, używa koła "dopiero" od 6000 lat. Przypomina mi się pewna anegdotka o dwóch ludziach radzieckich, którzy mimochodem dostali się na Zachód, kupili samochód bez talonu, napełnili bez kartek zbiornik benzyną, przejechali kilka granic wzdłuż i wszerz, nigdzie nie legitymowani. W końcu jeden z nich nie wytrzymał i zwierzył się swojemu towarzyszowi wyprawy: "Nu smatryj Wania, sorok let posle wajny, a zdjeś wsjo wremia takoj bardak".
<!--[if !supportEmptyParas]--> <!--[endif]-->
Zbigniew Szczepański
FStepansky@t-online.de
Autor jest ginekologiem-położnikiem, od wielu lat mieszka w Lennestadt
http://www.gazetalekarska.pl/xml/nil/gazeta/numery/n1998/n199810/n19981011
POZDRAWIAM I ŻEGNAM SIĘ Z WAMI DO 25 MARCA
Inne tematy w dziale Polityka