Lubię czytać Jareckiego. Jego teksty teraźniejsze są tak samo mądre i wnikliwe, jak te, co czytałem ( za starych, niedobrych czasów) w onecie. Wirtualnie więc znamy się od dawna i tak, jak On pod moimi, ja pisywałem pod Jego postami.
Powiedzieć można, że łączy nas cybernetyczna sympatia.
Rozumiem, dlaczego zdecydował się na przejście z Salonu 24 do TEKSTOWISKA: prawdopodobnie zaczęły irytować go tutejsze hieny. Lecz chyba głównie dobroduszny brak zdecydowanej reakcji naszych adminów.
Zjawisko zmasowanie hecnego trollowania i tenże pobłażliwy brak reakcji ze strony onetu, były to powody mojego przejścia do Salonu. Znalazłem tu ciszę i spokój. Ale tylko przez krótki czas, ponieważ niefrasobliwe hordy komentujących inaczej, zapragnęły zaistnieć w sposób chamski. Nie mając nic istotnego do powiedzenia, zaznaczały swoją obecność na miarę szwankującego rozumu: kakaniem na cudzy tekst.
Wyobraźmy sobie post. Jest długi (powiedzmy, w przeliczeniu, na cztery kartki maszynowego papieru) i widać, że piszący go autor włożył w niego serce, napisał go po to, by sprawić przyjemność swojemu potencjalnemu adwersarzowi. Napisać Z SENSEM taki post, nie jest to fraszka! Lecz już po chwili na blogu znajduje autor dwuwyrazowy, anonimowy komentarz: BREDZISZ ACAN! I nic więcej. Żadnego uzasadnienia, ani śladowej argumentacji pozwalającej autorowi pojąć, na czym owa brednia miałaby polegać.
Nikt nie lubi robić za durnia. Zwłaszcza, gdy nim nie jest. I to podstawowy motyw zmiany Salonu 24 na TEKSTOWSKO u Pana Jacka i mojego odejścia z onetu do Salonu 24. I to dlatego mogę powiedzieć, że rozumiem Jego decyzję.
Ale nie do końca, bo nasze odchodzenie nie rozwiązuje PROBLEMU. Bo odchodząc, dajemy trollom satysfakcję, że zwycięstwo jest ich. Bo wczoraj onet, dzisiaj Salon, jutro TEKSTOWISKO, pojutrze zaś dokąd zwiejemy?
Owsianko
-------------------------------------
|
W roku 1943 Czesław Miłosz napisał specjalnie dla Gazety Wyborczej i kasy, wiersz pod tytułem „Campo di Fiori”
W 1943 mój Dziadek był w niemieckiej niewoli a babcia utrzymywała siebie i mojego, małego wówczas ojca, pracując w biurze jakiejś niemieckiej spółki węglowej. Codziennie jechała tramwajem koło getta.Było takie miejsce, z którego można było luknąć za mur.
Opowiadała, że była tam taka sterta odpadów i na tej stercie śmieci konało kiedyś półnagie niemowlę. Przyzwoici odwracali głowy. Inni umierali w sobie, ale więcej było takich, co pokazywali sobie palcami i śmiali się z tego maluszka, że niby kolejny żydziak zdycha.
Bywa i tak.
Gross napisał, że wiara mówiła, co by temu Hitlerowi pomnik postawić za wymordowanie Żydów. To dziwne, ale wiele razy słyszałem w dzieciństwie taką gadkę. Bóg pozwolił, że nie w domu. Słyszałem od sąsiadki, która przyszła oglądać do nas film o wojnie. Słyszałem w kolejce po mięso, gdy przytupywałem na biało czarnej i bardzo zabłoconej podłodze. Słyszałem od oficera LWP odbywając zaszczytną służbę. Teraz natykam się na to w Internecie. Czytam, że „nie jestem antysemitą, ale…”
Gross jest prowokatorem i raczej histerycznym łobuzem niż historykiem, ale…
No właśnie. Nam za to brakuje pobłażliwości wobec niego, wobec zarzutów, wedle których, gdyby brać je za dobrą monetę, za całe zło Świata w latach 40, odpowiadamy akurat my. Inaczej mówiąc jesteśmy łajdakami do sześcianu. Rzuciliśmy bombę na Nagasaki, spaliliśmy Dreznoi nawet byliśmy Stalinem.
Każdy bywa i Stalinem i Hitlerem, ale większość na szczęście tylko przez chwilę.
Każda nacja i każdy czas potrzebuje Żydów. I ani rasa ani akcent,nie mają tu nic do rzeczy. Uważajmy proszę, bo teraz nasza kolej.
Ach ci Polacy! Brudni, leniwi, źli ze swej natury. Wszędzie ich pełno! Zabierają nam pracę, rujnują nasze interesy! Pracują za parę groszy, śmiecą, zamykają się w gettach. Modlą się nie wiadomo o co i do kogo, skoro żadnego Boga przecież nie ma. Polacy nocami łapią małych Anglików i z ich mięsa robią bigos.
-Tak, dobrze pani słyszała! Biorą zgniła kapustę i mięso małych dzieci a potem jedzą to ze wspólnej miski w niedziele. To ich katolicka wiara.
Bywa i tak.
Po 60 dniach w Powstaniu, babcia z moim, ciągle dziecięcym ojcem zostali wysłani do Niemiec, do dziadka, w ramach akcji łączenia rodzin.Na jednym z etapów podróży spotkali sztukmistrza, który zabawiał mojego ojca w ten sposób, że układał kilka patyczków na ziemi a potem wskazywał na nie palcem i patyczki zapalały się i płonęły wesoło.
Wokół tych maleńkich ognisk gromadziły się dzieci i zaśmiewały z opowieści iluzjonisty o jego wymyślonych przygodach w dalekich krajach.
Czasem sądzę, że mógł być to sam Pan Bóg, który przyszedł zobaczyć, jak się sprawy mają.
Miały się źle, ale dzieci to dzieci.
Lepiej, gdy się śmieją, niż gdy płaczą. Lepiej, gdy zasypiają w łóżeczku, mówią paciorek i trzeba je przykrywać, bo się wykopują przez sen, niż tak jak ten maluszek – chudy paluszek, pokazywany palcem na stercie śmieci.
Czy po 65 latach warto mu jeszcze zaśpiewać kołysankę?
|