ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE
298
BLOG

Tadeusz Barański "Tatar" (WRZESIEŃ 1939)

ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE Polityka Obserwuj notkę 1

DZISIAJ POLECAM:

 

Mój wrzesień 1939 r. – Początek żołnierskiej drogi

Lato 1939 roku było piękne. Koniec roku szkolnego. Otrzymałem promocję do klasy III-ciej Państwowego Gimnazjum i Liceum im. św. Stanisława Kostki w Końskich. Na świadectwie tylko 2 "trójki" (matematyka i ...śpiew). Ojciec, człowiek surowych zasad, wstrzemięźliwie okazywał mi swoje zadowolenie.
Oczywiście wakacje spędziłem w domu rodzinnym (wieś Bedlno, woj. Świętokrzyskie) ciężko pracując w gospodarswie rodziców. A pracy było dużo. Sianokosy, żniwa. Byłem harcerzem i miłośnikiem ojczystej historii. Pojmowałem, że nad Polską zbierają się chmury. Pierwszymi oznakami zbliżającej się burzy dziejowej były pierwsze powołania rezerwistów w szeregi W.P.
Pochodzę z rodziny o bardzo patriotycznych korzeniach. Mój dziad Wawrzyniec Barański walczył w 1863 r. w powstańczym oddziale Jeziorańskiego na Kielecczyźnie. Uczestniczył m.in. w bitwie pod Ormanichą, gdzie do dziś odbywają się uroczystości patriotyczne przy mogile powstańców. Wierzyłem w Polskę, w siłę naszej armii. Nikt nie dopuszczał klęski i tragedii IV-go rozbioru Rzeczypospolitej.
W mojej wsi były w tym czasie tylko dwa odbiorniki radiowe. Jeden u księdza proboszcza - niedostępny i drugi u kierownika szkoły P.Sz., który wieczorami wystawiał aparat w oknie, aby gospodarze i młodzież mogli posłuchać wiadomości. Ukazało się zarządzenie o przesunięciu terminu rozpoczęcia roku szkolnego. Ucieszyłem się nawet.
Nadszedł dzień 1-go września. Dzień moich urodzin. W tym dniu kończyłem 15 lat. Rano przyjechał do wsi policjant i powiedział o wybuchu wojny.
Codziennie wieczorem gospodarze, młodzież i kobiety zbierali się pod oknem kierownika szkoły, aby wysłuchać wiadomości. Wszyscy oczekiwali, że nasza armia lada dzień ruszy na Berlin. Tym czasem komunikaty były jakieś lakoniczne I dziwne. Bez przerwy mówiono, że Westerplatte broni się jeszcze. To "jeszcze" źle wróżyło. 3-go i 4-go września samoloty niemieckie zbombardowały Końskie. Byli zabici i ranni. 3-go września, jak grom, spadła wiadomość, że grupa czołgów niemieckich dotarła do Przedborza (ok. 130 km od granicy) i opanowała most na Pilicy.
Komunikaty były coraz bardziej zatrważające. Niemcy po zajęciu Częstochowy parli na Warszawę a ich potężne zagony pancerne kierowały się na kielecczyznę ku mostom na Wiśle. Niebo opanowała Luftwaffe. Polskich orłów brakło na polskim niebie.

5-go września w godzinach popołudniowych, do sąsiedniej wsi Kopaniny przybył szwadron polskiej kawalerii. Razem a kolegami pobiegłem tam. Boże Miłosierny!

Większość ułanów ranni (w bandażach). Ledwie trzymają się na koniach. Widać, że są straszliwie zmęczeni. To samo dotyczy koni, z których wiele jest okaleczonych. Zajęli stanowiska na skrzyżowaniu dróg a dowódca – rotmistrz zwrócił się do grupy chłopców, abyśmu przejęli obowiązki obserwatorów, bo Jego ułani padają ze zmęczenia i muszą 2-3 godziny wypocząć.

Oczywiście zgodziliśmy się z entuzjazmem. Kobiety zorganizowały posiłek dla utrudzonych ułanów. Gospodarze karmili i czyścili konie. A my dumnie trwaliśmy na posterunkach obserwacyjnych. Po 3-4 godzinach alarm!

Jako tako wypoczęci ułani, odkarmione konie gotują się do marszu. Dowódca pyta nas, chłopców, jak przedostać się lasami w kierunku Przysuchy, omijając Końskie. Ja i mój nieżyjący już kolega szkolny M.K. zgłaszamy się do przeprowadzenia szwadronu do wsi Jeżów, a tam już lasy aż do Przysuchy. Ułani sadowią nas na "taczance" z ckm-em i przez Małachów, Trzemosznę, prowadzimy szwadron do Jeżowa a dalej już zgłaszają się następni "przewodnicy". Dowódca dziękuje. Nawet zapisuje w notesie nasze nazwiska.

Dziś, gdy wracam pamięcią do tych tragicznych dni wrześniowych, uświadamiam sobie, że wtedy prowadząc lasami ten umęczony szwadron, ja i mój kolega M.K. staliśmy się żołnierzami – obrońcami Ojczyzny.

W nocy z 6 na 7 września straszliwy huk obudził mieszkańców naszej wsi. Od strony południowo-zachodniej widać łunę i słychać artylerię. To polscy saperzy ze 163 p.p. 36 Dyw. Piechoty wysadzili most na rzece Czarnej w Rudzie Malenieckiej. Cała wieś ładuje dobytek na wozy i uciekamy do pobliskiego lasu. We wsi pozostają tylko godpodarze pilnujący zagród i inwentarza.

Wstaje pogodny dzień 7-go września. Stoimy z kolegami na tzw. "Zagórzu" i obserwujemy cały obszar od naszych lasów, aż po Końskie. Cisza. Około południa nad szosą Przedbórz-Końskie ukazują się niemieckie samoloty obserwacyjne "Storch". Później, w partyzantce nazywaliśmy je "bocianami". Latają bardzo nisko nad czubkami drzew i zagajników. Penetrują!

Po południu rozpoczyna się nawała artylerii. Niemcy ostrzeliwują wieś Kazanów, która wkrótce płonie. Z przerażeniem patrzymy jak masa niemieckich czołgów rozwiniętych w szyk bojowy, sunie powoli przez zagajnik w kierunku wsi Kazanów-Budy. Słychać działa czołgowe i jazgot km-ów. Działa huczą bez przerwy.

Nadchodzi zmierzch. Wszystko powoli milknie. Widać tylko krwawą łunę nad dogorywającym Kazanowem. Po trwożliwej, nieprzespanej poprzedniej nocy, ta cisza napawa trwogą. Rano słychać tylko szum silników na szosie do Końskich. Wszyscy mieszkańcy wracają do wsi. Nadchodzi wiadomość, że Niemcy zajęli Końskie. Zorganizowali pogrom Żydów.

Z dwoma kolegami H.D. i S.N. postanowiliśmy zobaczyć miejsce bitwy. Idziemy ostrożnie do przysiółka Kazanów-Budy. Docieramy na miejsce. Po pobojowisku chodzi kilku przerażonych miejscowych gospodarzy i młodych chłopców.

Boże Miłosierny! Jaki straszny widok! Wśród krzaków zagajnika ślady gąsiennic czołgów. Rozjechane stanowiska ckm-ów. Przed prowizorycznymi okopami i dołkami strzeleckimi kilkudziesięciu martwych naszych żołnierzyków. Leżą ścięci kulami km-ów z czołgów niemieckich. Większość ściska w dłoniach karabiny z nasadzonymi bagnetami. Leżą przed okopami. Widocznie w akcie bohaterstwa, poświęcenia a może i rozpaczy, wyskoczyli z okopów by bagnetami zaatakować czołgi...?

Po wielu latach dowiedziałem się, że ten batalion 163 p.p. z 36 D.P. stanął na drodze pochodu całej niemieckiej I-szej Dywizji Lekkiej, dysponującej pułkiem czołgów, masą artylerii, opancerzonych wozów bojowych i wspieranej przez lotnictwo.. Mój Boże! Jeden batalion 400-500 żołnierzy bez dział, bez broni p.panc. a przeciw Nim 12 tysięcy potężnie uzbrojonych żołdaków.

Tymczasem na pobojowisku pojawił się J.P. nauczyciel z Sierosławic. Gromadzi nas chłopców i każe zbierać dokumenty poległych żołnierzy i oddac jemu. Następnie poleca zebrać broń (karabiny, bagnety, amunicję) i ukryć w krzakach. Przyjeżdżają chłopskie wozy. Zabierają z troskliwością naszych poległych żołnierzyków i wiozą do kościoła w Kazanowie, aby Ich po nabożeństwie godnie pochować. Z dokumentów zebranych po poległych wynika, że wśród poległych bohaterskich obrońców Ojczyzny byli także Białorusini, Ukraińcy i Żudzi. Cała mozaika narodów zamieszkujących II-gą Rzeczypospolitą i broniącą Jej do końca.

Wieś Kazanów spłonęła całkowicie. Ocalał tylko kościół i kilka sąsiednich gospodarstw. Spłonęło także całkowicie gospodarstwo moich wujostwa Gierczaków. Właśnie u moich wujostwa miał kwaterę i miejsce dowodzenia d-ca bohaterskiego batalionu – nikomu nieznany młody kapitan.

Ciocia opowiadała mi, że gdy rozpoczęła się bitwa, prosiła go: Panie oficerze, ratujcie się. Niemcy mają czogi, działa, samoloty, a Wy? Wszyscy zginiecie? Wówczas ten młody kapitan, całując ciocię w spracowane ręce powiedział: Matko, przecież ktoś ich musi zatrzymać! Mój Bożę! Ten "Ktoś" to niepełny batalion piechoty!

W tych ponurych wrześniowych dniach runął cały mój świat i jak bańka mydlana, plany, marzenia. A kiedy jeszcze zaatakowały nas zdradziecko hordy bolszewickie pomyślałem, że chyba Bóg Wszechmogący zapomniał o Polsce i Polakach.

Ale w tych okrutnych czasach, kiedy wszystko sprzysięgało się przeciw Polsce, miałem moment dumy. A było to wtedy, kiedy z już nieżyjącym kolegą przeprowadzałem przez lasy ten umęczony w bojach szwadron ułanów oraz wtedy, gdy na polecenie J.P. nauczyciela-patrioty zbierałem i ukrywałem broń poległych polskich żołnierzyków.

A potem nastąpiła okupacyjna jesień, zima i wiosna. I znowu tragedia Oddziału majora "Hubala". Pomimo to żyliśmy nadzieją. Trwaliśmy wierni Ojczyźnie.

I jeszcze jedna refleksja: gdy w lecie 1943 r. dołączyłem do Zgrupowania Nr 2 w naszych Świętokrzyskich Górach, d-ca plutony "Allan" wręczył mi trochę pordzewiały, ale sprawny karabin typu "Mauser", taki sam, jak w 1939 r. był na wyposażeniu polskiej "szarej piechoty". Pomyślałem wówczas: "a może to jeden z tych karabinów po bohaterach bitwy pod Kazanowem?

Autor: Tadeusz Barański, sob, 05/01/2008 - 21:46

http://www.prawica.net/node/9883

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka