ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE
112
BLOG

Uczuciowa algebra

ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE Kultura Obserwuj notkę 0

Raz, to euforia, innym razem dół. Raz, świat wydaje mi się przygodą roztętnioną atrakcjami, kiedy indziej - nie. Wtedy odrywam się od przygruntowych deliberacji, raźno wkraczam do klubu. Wkraczam do klubu, a tam wita mnie R.R. jest uśmiechnięta, pulchna i na podwójnym martini.

-Jak leci - mówi rozmoczonym głosem - kopę lat - dodaje, po czym zwiesza głowę i syczy: - donieśli ci o K?
Bawi mnie jej podejrzliwość, wszystko wszystkim ma za złe, wietrzy nieistniejące podstępy, jednak trzyma fason, co, zważywszy na jej dyskusyjny wiek, jest sprawą skomplikowaną. K., myślę gorączkowo, co z nim, nie wiem, nikt mi jeszcze...Coś jak przez mgłę świta mi w głowie. Nareszcie jestem w domu. Mówił, że wyjeżdża. Bóg z nim, nie przepadałem za jego cierpiętniczym wyrazem twarzy, i, było to, o ile dobrze pamiętam, uczucie precyzyjnie odwzajemnione.

Patrząc na R., myślę o P., o jak gdyby wiązanej niechęci. Co nas poróżniło? Wiele, lecz R. przede wszystkim. Przede wszystkim R. Swojego czasu, jak to z głupcami bywa, kochaliśmy się w niej, aż leciały drzazgi. Teraz tego nie widać, bo ma kubaturę pulardy, ale był czas, gdy prezentowała się jako zwiewna osóbka.

A P. miał wyjątkowo swarliwy sposób bycia, zresztą nie tylko mnie działał na nerwy. Biedaczysko, gdzie on się podziewa, kto go utuli, wytrze nos, poda kaczkę? Najgorsze jest  to, że P. uznawał, iż na wszelki wypadek powinien być innego zdania. Reszta z nas była nastawiona na podejmowanie dialogu.

Argumentował, że w czasach, gdy ludzie zaczynają upodabniać się do troglodytów i staczają się w chamstwo, dopiero złażą z drzew i są wyjątkowo kostropaci na swoich umysłach, bo nie pragną zrozumieć ani siebie, ani złożoności świata, tylko chcą odbębnić na nim swój pobyt, że ludziom tego pokroju nie ma co wykładać, że ziemia nie jest już plackiem. Żeby zrozumieć postępowanie TROGLODYTY   trzeba samemu  nim być. Problem jednak polega na tym, że jak już się jest TROGLODYTĄ, to się NICZEGO nie rozumie.

Zmuszony do zastanowienia się nad jego słowami, nie miałem wrażenia, żebym był uskrzydlony tym tokowaniem. Jak grom z ołowianego nieba, uderzyła mnie myśl, że, całkiem być może, w pozostałych fragmentach jego oracji również są zawarte lapsusy i przeinaczenia, czego konsekwencją był wniosek, że całe jego, tak emocjonalne przemówienie, kto wie, czy warte jest chociaż funt kłaków.

P., choć odsądzono go od czci i wiary, choć wieszano na nim psy i właściwie nie można było powiedzieć, by figurował na towarzyskim topie, żył po swojemu. To znaczy wiedział, że jakkolwiek ma poglądy niepopularne, raczej takie, z którymi lepiej nie wychodzić na proscenium, to przecież, w jakiś tajemny sposób, żył bez kompleksów.

Tu i tam, niezapowiedziany, pojawiał się, jak ozdobny bibelot. Bywał na  przyjęciach o niejasnym celu, gdzie, dla oszczędności, wykałaczki zastąpiono słowami o pogodzie, a pani domu porażała bogactwem duchowego ubóstwa.

Pani domu, była to R. Porzuciła P., czy też P. puścił ją kantem, akurat tej historyjki nie znam dokładnie, w każdym razie mówiło się, że zostali przyjaciółmi.

On, jak to on, rozkwękał się na temat swojego ramienia. Był w tym dokładny. Przykładał się do swojego nieszczęścia, lecz szybko się męczył narzekaniem.

Ktoś, niebotycznie życzliwy, podsunął mu koncept o wycofaniu się z jojczenia, więc P., grzeczny i uczynny, opamiętał się i poniechał hipochondrii i wyjechał w nieznane. 

Przez kilka lat nie mieliśmy kontaktu. Prawdopodobnie udał się na leczenie. Nikt z nas nie domyślał się powodu, nawet R. nie była dopuszczona do tajemnicy.  

Po kilku miesiącach A. otrzymał od P. list. Był z  sanatorium i na dodatek sakramencko lakoniczny.

Pisał w nim, że o nas myśli,  i gdyby to od niego zależało, żyłby teraz inaczej.

List był nie w jego stylu, był czułostkowy i trochę zajeżdżał ostatnimi olejami, tym niemniej stanowił zagadkę, dlaczego był zaadresowany do A., przecież dzielił ich ocean. Intelekt P. uruchamiał się na hasło “daj”, natomiast A., na “ja ci pokażę”.

ps.

jeżeli chodzi o ścisłość, to ja nie miałem żadnego hasła; w tych czasach byłem sobie wyrośnięty grzdyl, dorodne zagęszczenie mięsa, plus hormony.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura