ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE
43
BLOG

BUDYNEK STARUSZKOWA (odcinek 2)

ŻYCIE W NIEBYCIE ŻYCIE W NIEBYCIE Kultura Obserwuj notkę 0

Jednak nie każde chore ciało gwarantuje automatyczny rozwój ducha. Podobnie jak nie wszyscy wrażliwcy muszą być odmieńcami. Przeciwnie: Artaud, Baudelaire, Kubin, Van Gogh, Utrillo, różnej maści Nikifory, Ociepki i Monsiele, tylko potwierdzają atrakcyjne wyjątki osobnego świata. Świata wykluczającego to, co fatalne.

Nie wszyscy są po właściwej stronie barykady: nie wymyślono jeszcze specjalnej przegródki dla szlachetnych.  Schorzały instrument poznania buduje rzekomo prawidłowy, lecz w istocie paranoidalny zestaw tłumaczeń, które niczego nie wyjaśniają. Natomiast egoistyczny brak wyobraźni, przewidywania i chęci na zastanowienie, pomaga ludziom zdrowym w spontanicznym chodzeniu po ziemi.

Nie widzą przez to czyhających przeszkód. Omijają je automatycznie: nie zdając sobie sprawy z ich istnienia. Nawet jeśli bujają w niebieskich obłokach, w każdej dowolnej chwili mogą się od nich oderwać, oprzytomnieć, wejść na trotuar i być tam, gdzie chcą. A o chorych można powiedzieć, że takie "bujanie w obłokach" jest dla nich naturalnym środowiskiem, gdyż nie mają innego. Z konieczności zatem musi pozostawać w zawieszeniu między wyobraźnią, a realizmem, faktem, a konfabulacją. Dla nich zwyczajny chodnik nie istnieje. To koszmarny zbiór pułapek, zagrożeń i ewentualnych upadków. Zamiast zwyczajnego kroczenia i omijania przeszkód, mają swoje twierdze z nieograniczonej fantazji.


*

Pod napastliwym naporem zachodzących wydarzeń, broniący się przed ich zabiegami, walczący z nimi człowiek, ulega im. Szlachetne lub gorzkie obrazy życia, jakie dotychczas w sobie miał i nadal troskliwie przechowuje, nieważne gesty, zamierzone lub skokowe ruchy zwyrodniałego ciała, choć są widoczne od razu, stara się ukryć, zaprzeczyć, że nad nim panują. Pragnie uchodzić za zdrowego, ale wie, że wszystkie jego usiłowania są to tylko maski, chwyty, rozpaczliwe próby utrzymania się na życiowej powierzchni.

*

Ludzie tu umieszczeni, uzależnieni od tak wielu niepowiązanych, sprzecznych, lecz komplementarnych czynników, które nimi miotały, poza Domem bali się istnieć, istnieć po swojemu, obawiali się postępować zaskakująco, nietuzinkowo dla reszty świata, a dla siebie w sposób najzupełniej prawidłowy.
Lękali się mieć swoje zdanie,  bali - wypowiadania nieuzgodnionych poglądów, utrzymywania czegokolwiek odrębnego od zasad popularnych na zewnątrz. Ich nienormalne normy i dziwaczne kryteria nie miały związku z powszechną rzeczywistością.

Byli naznaczeni, wytrasowani przelotnym, machinalnym współczuciem, które skazuje ich na życie w ciągłej pogoni za nieosiągalnym. By się "urządzić" w swojej odrębności, ażeby istnieć w zgodzie ze swoimi zdrowymi opiekunami, skłonni są do przejawiania inteligencji dostosowanej do warunków, w których przyszło im tkwić w jednym kotle z nimi.


Wiedzieli, że indywidualizm jest cechą nieopanowanych, ekspresyjnych temperamentów, manierą bycia sobą zastrzeżoną dla zdrowych, którym ani przez myśl nie przebiegnie, że wobec odmian życia należy zachować pokorę. Należy wobec życia objawiać wstrzemięźliwą, umiarkowaną, lecz proporcjonalną rezerwę, ponieważ jego przejawy i różnorodności form, są niezbadane, a wewnętrzne tajemnice, głębie i połączenia, na szczęście nigdy nie będą do końca rozpoznane.

*

Z trzeciego, o którym nie mówiło się za często, przez szpary dębowych drzwi, wypełzała gromnicowa cisza; podchodziła do gardeł pensjonariuszy  olbrzymią falą lęku i zostawiała na ich twarzach grymas zakłopotania. Było to piętro nazywane neurologią, odział złożony z maleńkich, niemal kameralnych pomieszczeń, do których - tracąc nadzieję na powrót - wjeżdżało się rozpiszczonym wózkiem. Regularnie, wiosną lub jesienią, zwiększało obroty; z przyjemnością i często przyjmowało zaplanowanych gości, bo w ten sposób rozwiązywano problem odzyskiwania miejsc na pozostałych piętrach tego kombinatu.

Komando, zakład w zakładzie, pomieszczenie do prowadzenia reedukacyjnych warsztatów, obojętnie, jakim epitetem zostanie obdarzony ten wewnętrzny oddział, faktem jest, że nie stosowano w nim żadnych znanych i sprawdzonych metod naprawy urządzeń zdefiniowanych  jako ludzie.

Zazwyczaj stosowano tu metody piorunujące, radykalne, techniki oparte na pedagogicznych fantazjach, metody destrukcyjne, przynoszące ten skutek, że mieszkańcy nimi potraktowani, zapadali w jeszcze większe odrętwienie, w stupor gwarantujący personelowi upojny brak alarmów, dzwonków sygnalizacyjnych zanieczyszczających spokój panujący w pielęgniarskiej stróżówce, w budzie warującej na skrzyżowaniu korytarzy, w czujnej szczęce z graczami w tysiąca.

Trafić na „neurologię” oznaczało, że nadciąga finał. Jeśli na dole, gdzie zdarzały się nieoczekiwane wizyty, starano się zachować pozory opieki, to tu, na piętrze wzbronionych odwiedzin, nie krępowano się. Nie leczono, nie pielęgnowano, wychodzono z założenia, że po co umarłym bulion. Pozostawiano ich samopas. Pokoje były zachwaszczone starcami bezskutecznie domagającymi się troskliwości, matuzalemami o nieostrej płci, nestorami, którzy tkwili w egzotycznym świecie przeszłych lat. Traktowani z demonstracyjnym dystansem, kończyli tutaj swój bieg i doczekiwali biologicznego przeznaczenia, doczekiwali się żałobnych wieńców i pogrzebowych sloganów.

Śmierć, o której nie mówiło się tu na głos, była ich wiernym cieniem, należała do krainy przemilczeń, do krainy tabu. Łudzili się, że jest związana z innymi, spotka innych, że oni są nieśmiertelni, że mają koncesję na wieczność, trwałość i niezmienność, że to, co nazywa się tu umieraniem i przechodzeniem do niebytu, ich nie dotyczy.

Trafienia na neurologię bano się więcej, niż kostnicy, bo na neurologii dogorywało się z trudem. Lecz nazwanie tego oddziału – neurologią, było nadużyciem, było uproszczeniem kogoś, kto znał szpital wyłącznie ze słyszenia. Przede wszystkim autentyczna neurologia, to oddział przyjazny. Można się poruszać swobodnie i nie ma drzwi otwartych tylko dla drużyny w bieli. Tu zaś pomieszczenia były zamknięte. Nie wolno było pojawiać się nikomu z zewnątrz. Także ludziom z niższych pięter. O tym, co się tu działo i kto tu się znajdował, nie wolno było rozpuszczać języka; personel otrzymał pozwolenie na brak udzielania informacji, a człowiek z pierwszego, na drugim piętrze przestawał istnieć. Przestawał nim być, rozpływał się w tajemniczych pogłoskach. Nie miał praw poza prawem do rozkładu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura