Pięter, a właściwie sektorów, boksów czy kojców przeznaczonych na produkowane tu, ludzkie odpady, grupujących odmienne i przegrzebane diagnozami zwałowiska cierpień, było cztery, każdy zaś mieścił odrębny oddział. W pierwszym znajdowali się nieuleczalni, którym ani konwencjonalnie pomóc, ani energoterapeutycznie zaszkodzić już nie było można. Niczym kukiełki złożone z pogmatwanych przeczuć, zamknięte w swoich „Wieżach Milczenia”, osobnych warowniach ze słoniowej kości, oddające się przeżyciom i urazom, żyjące w stanie ciągłej frustracji, spędzeni tu ludzie, niejako intuicyjnie, poniekąd szóstym zmysłem wiedziały, że niezależnie od tego, który odcień słońca, czy jaka ciemność księżyca przeważy w nich, w zależności od tego, co zrobią, a czego nie zdążą, nie przechytrzą złowrogich zamiarów świata.
Z drugiego wyciekały w sielankową przestrzeń rozjazgotane, przenikliwe lub stłumione odgłosy rozmów o smutku czy radości istnienia, mechaniczne i nieartykułowane strzępy krzyków ludzi nazywanych wariatami, dziwakami warkoczącymi jak popsute katarynki. Poruszani osobnymi emocjami, byli głusi na perswazję nieuchronnych argumentów, a ich myśli, zatopione w jałowym roztrząsaniu powodów własnej inności, brzmiały w uszach zdrowych jak kakofonia skarg; nie wszyscy owi nieszczęśnicy znajdowali się po właściwej stronie barykady, bo nie wymyślono jeszcze specjalnej przegródki dla szlachetnych. Zastanawiałem się więc, jaką ma wartość oblicze normalnej części społeczeństwa skonfrontowane z narastającą liczbą psychiatrycznych klasztorów. Powszechnie uważane za składowisko jawnych szaleńców, niestereotypowych, odmiennych zachowań i rozdygotanych psychik, było tylko odwróceniem perspektyw, bo to nie ludzie zwariowali, ale świat stworzył ich takimi: przedłużył im życie nie zmieniając jego jakości; zajął się niepowstrzymanym rozwojem technik zbrodni, a nie duchowym rozkwitem człowieczeństwa i sposobami skracania cierpień.
Mylny jest pogląd, że każdy zdrowy, to drań, a choroba - skazuje na izolację. Jest dla wrażliwych umysłów nie usprawiedliwieniem, lecz dobrodziejstwem, bo skłania do tworzenia nadmiernie skomplikowanych obrazów, do fabrykowania mylnych interpretacji porządku świata.
Jest dla wrażliwych umysłów nie usprawiedliwieniem, lecz dobrodziejstwem, bo skłania do tworzenia nadmiernie skomplikowanych obrazów, do fabrykowania mylnych interpretacji porządku świata. Jak książka, która w śmiałości pierwotnego założenia miała być zbiorem nieskomplikowanych zapisów, a pod wpływem natręctwa przemyśleń i zbędnych ulepszeń, przeradza się w zbiór frazesów i katalog złożony z poniechanych ambicji, tak drobny zator krwi, pod wpływem niepotrzebnych, a częstych eksperymentów i płodozmianu lekarstw, zamiast cofnąć się, rozpuścić i zniknąć bez śladu, nadal ma swoje podskórne reperkusje, wstrząsy i utajoną aktywność, swoje nawroty, cykle i przesilenia, wiry i narastania wykrzywiające twarz, choroba ma swoje pory życia: zwiastuny i epilogi, wiosny i jesienie. Czasami wygląda niewinnie, na przejściowy katar, którym nie warto się martwić, chrypkę tłumaczoną przeciągami. Ale niby rozdział książki, który miał być jej zwieńczeniem, a nieoczekiwanie przeradza się w jej ciąg dalszy i okazuje się, iż pointa będzie w odcinkach, rozłożona w czasie, że to, co miała do powiedzenia, było zaledwie wstępem, próbą pióra, zajawką, szkicem, bo dopiero od tego momentu zaczyna się właściwa, że zostanie poszerzona o nowe wątki, wzbogacona o współczesne odczytania i oświetlenia, tak chrypka, lub katar, są forpocztą grypy z powikłaniami: wieszczą zapalenie płuc, lub wadę serca.
Schorzały instrument poznania buduje rzekomo prawidłowy, lecz w istocie paranoidalny zestaw tłumaczeń, które niczego nie wyjaśniają. Dla niego zwyczajny chodnik nie istnieje. To koszmarny zbiór czyhających na niego pułapek, zagrożeń i ewentualnych upadków. Zamiast zwyczajnego kroczenia po chodniku i omijania przeszkód, ma swój bezpieczny świat nieograniczonej fantazji. Natomiast egoizm, brak wyobraźni, przewidywania i niekłamanej chęci na zastanowienie, pomaga ludziom zdrowym w spontanicznym chodzeniu po ziemi. Nie widzą przez to czyhających na nich przeszkód. Omijają je automatycznie. Nie zdając sobie sprawy z ich istnienia. Nawet jeśli bujają w niebieskich obłokach, w każdej dowolnej chwili mogą się od nich oderwać, wejść na chodnik i być tam, gdzie chcą.
A o cierpiących można powiedzieć, że takie "bujanie w obłokach" jest ich naturalnym środowiskiem, gdyż nie mają innego. Z konieczności zatem wariat musi pozostawać w zawieszeniu między wyobraźnią, a realizmem, faktem, a konfabulacją. Podczas, gdy fizyczne cele są dla wariata niemożliwe, to duchowe czynności zastępują mu funkcję ruchu, łagodzą rozmiary rzeczywistych porażek; fizyczne ograniczenia uaktywniają psychiczne aspiracje.
Inne tematy w dziale Kultura