To był bodaj rok 1998. Pracowałam wtedy w polskiej spółce z udziałem kapitału włoskiego i przyjechał nas odwiedzić dyrektor handlowy z ramienia właściciela (że się tak wyrażę). Poza rozmowami w biurze i biznesowymi spotkaniami „na mieście” gość miał tzw. czas wolny, który trzeba było jakoś zagospodarować: zabrać na koncert, pokazać Warszawę, zjeść kolację. Kto w takich spółkach pracował – ten wie.
Zła byłam jak sto pięćdziesiąt, kiedy padło na mnie. Nie to, żebym Włocha nie lubiła, bo był niezwykle dystyngowanym i błyskotliwym facetem w sile wieku, ale w domu zawsze czekało coś odłożonego na potem. Nie miałam jednak wyjścia: szef kazali, trzeba było iść, bo szefa ma zawsze rację.
To był pogodny, letni dzień, więc nas zaniosło na Krakowskie Przedmieście a potem na Stare Miasto. Minęliśmy Kolumnę Zygmunta, potem Zamek Królewski i poszliśmy dalej Jezuicką. Właściwie trudno było powiedzieć, że miałam jakiś (a zwłaszcza taki) plan tej wycieczki. Lepiej byłoby powiedzieć: leźliśmy noga za nogą i gadaliśmy.
Pokazałam „mojemu” Włochowi ten komisariat i zaczęłam opowiadać o Grzegorzu Przemyku: o jego matce, o jej wierszach, o jej opozycyjnej działalności, o zatrzymaniu jej syna, który dopiero co zdał maturę, o tym „przesłuchaniu”, które lepiej było nazwać zbiorowym morderstwem, o śmierci maturzysty, o nieudolnym śledztwie, o tym, że chyba już nikt nie wierzy, że winni zostaną ukarani.
Włoch mi przerwał i spytał, dlaczego przy tej okazji wspomniałam coś o swoim synu. Więc wróciłam do tej części i powtórzyłam, że skatowany na śmierć chłopak miał na imię Grzegorz a nazywał się Przemyk, a mój syn dostał imię Przemysław, w zdrobnieniu Przemek i odebrałam nawet kilka telefonów od przyjaciół, którzy się upewniali, czy on będzie Przemyk czy Przemek i czy to na pamiątkę.
Włoch się zatrzymał i spytał: „To kiedy to się stało? Kiedy się urodził twój syn? A kiedy zamordowali tego młodego chłopaka?”.
„To nastąpiło krótko po sobie, w tym samym roku, w 1983: Grzegorza Przemyka zamordowano w maju, a mój syn urodził się na początku czerwca. Tego samego roku”.
„Mój” Włoch mruknął jeszcze tylko, że to znaczy, że to było zaledwie (ang. „only”) piętnaście lat temu, spuścił głowę i zamilkł.
Nie wiem, o czym myślał. Nigdy nie spytałam. Może zastanawiał się nad tym, co robił jego syn, wychowywany w wolnym kraju, gdy był w tym samym wieku. Czy umawiał się kolejny raz dziewczyną? Czy żeglował beztrosko u wybrzeży Elby? Czy właśnie wybierał kierunek studiów i decydował z nadzieją o swojej przyszłości? Przyszłości, która jego rówieśnikowi z tej samej, a jednak jakże innej Europy, została zabrana?
Może „mój” Włoch pomyślał jaki to ładny pozór: dwoje ludzi w podobnym wieku, taki słoneczny dzień, dwa wolne kraje, wspólne biznesy, jedna Europa, a tu takie krzywdy i nie wyrównane za nie rachunki.
Kiedy jestem na Powązkach, zawsze zapalam lampkę na tym grobie. Wzmacnia się też właśnie tam moja wiara w ludzi, w ludzką pamięć i solidarność, bo najczęściej nie mam gdzie upchnąć swojego dowodu pamięci: tak wiele światełek tam zawsze płonie, niezależnie od pory roku i dnia tygodnia. A to już tyle lat…
Każda śmierć boli zwłaszcza, jeśli czyjeś życie zostaje przerwane przedwcześnie. Ale motywy i okoliczności takich zbrodni zostawiają w pamięci nie zaleczone rany. Niewiele wyobraźni bowiem trzeba, żeby na chwilę przymknąć oczy i zobaczyć bezbronnego młodego człowieka, którego katuje kilku bezwzględnych oprawców. Ile przerażenia, ile bólu, ile osamotnienia, ile krzywdy.
A Grzegorz Przemyk nie zrobił niczego złego.
Podły to kraj, powtarzam. Podłym jest kraj, w którym ciągle, nad prawdę i sprawiedliwość, ważniejszy jest jakiś inny interes: partyjny, rządzących, układów, układzików, zmowy milczenia, handlu informacjami, powiązań, zależności.
I rzecz nie w tym, aby zleceniodawców i sprawców tych zbrodni powiesić na najbliższej latarni lub zadać im choćby taki sam ból jaki oni zadali swym ofiarom.
Brak sprawiedliwego wyroku, takie przeciąganie spraw, aby się w końcu przedawniły, mataczenie, kontrolowana niemoc wymiaru sprawiedliwości – wszystko to powoduje inne, jakże trudne do zaakceptowania zjawisko: winni tych mordów są wśród nas. Są nam współcześni. Obok nas funkcjonują. Nie są wyrzuceni poza nawias życia społecznego, a nawet publicznego.
W tym kontekście, słowa bodaj Kornela Morawieckiego o tym, że w trakcie mszy beatyfikacyjnej ks. Jerzego mogą siedzieć obok siebie ci, którzy modlili się razem z ks. Jerzym i ci, którzy wydali na niego wyrok, nabierają swojego gorzkiego znaczenia.
Może dlatego ciągle jest tak ciężko budować owo społeczne pojednanie, zgodę i narodową solidarność. W ofiarach bowiem tkwi poczucie krzywdy, o którym mają zapomnieć, przemilczeć, i do którego powracać nie wolno. Tylko na takim fundamencie nic solidnego nie może powstać.
Tekst powstał bez związku z jakimkolwiek wydarzeniem związanym z Grzegorzem Przemykiem tak samo, jak bez znaczonego datą powodu odwiedzam jego grób na Powązkach.
Inne tematy w dziale Rozmaitości