Wpadłem wczoraj w sieci na tekst nieznanego mi, ale z całą pewnością szanowanego w branży, redaktora „Gazety Wyborczej” Witolda Mrozka na temat niesławnego spektaklu Teatru Powszechnego pod tytułem „Klątwa”, gdzie wieszano na szubienicy Jana Pawła II, podcierano się flagą Watykanu, oraz – last but not least – wzywano do zbierania pieniędzy na wynajęcie zawodowego zabójcy, w celu pozbawienia życia Jarosława Kaczyńskiego. Przyznaję, że tekst Mrozka tak mną poruszył, że zamierzałem odpowiedzieć mu bezpośrednio, jednak już w trakcie pisania tego felietonu poczułem, że na tym poziomie kosmosu zwyczajnie nie dam rady i postanowiłem przedstawić coś zupełnie od siebie. Proszę zatem posłuchać.
Otóż ile razy zdarzy się tak, że gdzieś, czy to w Polsce, czy na świecie, dojdzie do profanacji Krzyża, czy innego symbolu uznawanego przez Kościół Powszechny za świętość – a przyznamy chyba wszyscy, że do tego typu zdarzeń dochodzi dziś praktycznie bez jakichkolwiek ograniczeń – reakcja reprezentujących tak zwaną „opinię publiczną” mediów jest jedna i niezmienna: „Każdy z nas ma prawo do wolności wypowiedzi i nikomu nie wolno jej w żaden sposób ograniczać”. Ów liberalny radykalizm staje się jeszcze bardziej bezkompromisowy, kiedy do owej profanacji dochodzi na poziomie dzieła artystycznego, a więc w filmie, teatrze, literaturze, czy w sztukach plastycznych. Wtedy to już nie tylko mamy do czynienia z prostą obroną wolności ekspresji, ale wręcz do politycznych ataków na rzekomą próbę cenzury działa artystycznego, a więc czegoś co przez swoją naturalną autonomię podlega szczególnej ochronie. Przyjęło się bowiem uważać, że jeśli władza totalitarna prześladuje pojedynczego człowieka, stanowi to element, jeśli nawet niedemokratycznego, to jednak jakiegoś porządku, zamach na kulturę to jest już zbrodnia wręcz niesłychana. Dlaczego? Teorii tu jest kilka, osobiście mam jednak wrażenie, że oficjalne przynajmniej tłumaczenie jest takie, że dzieło sztuki stanowi akt czysto intelektualny i nie może być oceniany, jako element świata rzeczywistego. Wyjaśniając sprawę obrazowo, gdyby ktoś publicznie ogłosił, że uważa za pożyteczne przy pomocy kultowego jeszcze gdzieniegdzie gazu pod nazwą Cyklon B wybić co do nogi wszystkich dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, na czele z Sewerynem Blumsteinem, to jest duża szansa, że opinia ta zostałaby uznana za przestępstwo, a co najmniej – i tu już pojawia się myśl czysto liberalna – wypowiedź kontrowersyjną, gdyby natomiast tego typu kwestia została wypowiedziana ze sceny teatralnej, cały tak zwany cywilizowany świat stanąłby w obronie reżysera i artystów na czele oczywiście z „Gazetą Wyborczą”, a już zwłaszcza gdyby zgromadzona na sali publiczność pod duszpasterska opieką księdza Międlara, urządziła aktorom owację na stojąco. Czemu? No bo, jak wiemy, wszystko to stanowiło jedynie eksplozję twórczego talentu artysty, a więc nie miało nic wspólnego z osobistymi poglądami twórców, które w rzeczy samej mogą być całkowicie odwrotne…
Nie? No dobra. Poniosło mnie. Chyba jednak powinienem się był trzymać Kościoła i tego... jak mu tam? Krzyża.
Zapraszam wszystkich bardzo szczerze do odwiedzania księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupować nasze książki. Powiem zupełnie szczerze, że książki najlepsze.
Inne tematy w dziale Kultura