Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1973
BLOG

Diabła sztuka nie interesuje

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Kultura Obserwuj notkę 55
 
     Wśród tych bardzo niewielu zmartwień, jakie wypełniają moje życie, jest i to, że od czasu, gdy w ów tak skandaliczny sposób zmarł mój bardzo bliski kolega Marek Lepiarczyk, ja nie mam z kim porozmawiać o sztuce. O muzyce oczywiście przede wszystkim, ale o generalnie o sztuce.  Kiedy on jeszcze żył, ja miałem pewność, że kiedy się spotkamy, ja mu będę mógł opowiedzieć o wszystkim, co mnie ostatnio albo zachwyciło, albo zezłościło, i on to świetnie zrozumie, no i odwrotnie – że wszystko co on mi powie, będzie mógł mi powiedzieć w przekonaniu, że ja go przynajmniej będę słuchał.
      Niestety tak się stało, że którejś Wigilii zadzwoniłem do niego, opowiedziałem, co tam u mnie ciekawego grają, on mi z kolei zdał relację z tego, co słychać po jego stronie bajora, ustaliliśmy wspólną strategię na najbliższe dni, no a parę godzin później okazało się, że nie ma już o czym więcej gadać. Że ta akurat część mojego życia idzie w odstawkę.
      Oczywiście dziś też nie mogę powiedzieć, że wokół mnie nie ma ludzi, którzy lubią słuchać muzyki i jakoś tam dzielą moje emocje. Jednak to już w żaden sposób nie jest to samo. Ani moje dzieci, ani moja żona, ani nawet mój dobry kolega Marek Kamieński, którego obrazy zdobią okładki moich książek, i który naprawdę wie bardzo dużo, nie są nawet w stanie zbliżyć się do tego porozumienia, jakie było między nami. A co ważniejsze, ja mam wrażenie, że oni wszyscy całą tę sztukę traktują w znacznym stopniu użytkowo, w tym sensie, że ona ich wzrusza tylko po coś, a nie automatycznie. Sama z siebie.
    No a tu jeszcze są moi nowi koledzy. Dajmy na to taki Gabriel, który niby studiował tę swoją historię sztuki, a z filmów zna tylko „Ojca Chrzestnego” i „W samo południe”, z muzyki nic, a o sztukach plastycznych ma do powiedzenia tylko tyle, że wszystko z wyjątkiem sztuki czysto sakralnej, to satanizm. Co tam sztuki plastyczne? On o każdym rodzaju artystycznej działalności sądzi to samo. Dylan nie Dylan, Shakespeare nie Shakespeare, Pollock nie Pollock, a o Led Zeppelin to już lepiej nie mówić. Jeszcze do niedawna podobała mu się „Kapela ze wsi Warszawa”, aż mu musiałem powiedzieć, że jak szuka satanistów, to akurat mu się trafili. Jak ślepej kurze ziarno.
      Weźmy z kolei mojego kumpla Wieśka, który z dobroci serca składa wszystkie moje książki, a więc jest kimś, kto po angielsku nazywa się – czy ktoś to może wiedział? – a compositor. Ten – człowiek, na którego marnego słowa nie dam powiedzieć – z kolei twierdzi, że Bob Dylan napisał zaledwie jedną dobrą piosenkę, i to w dodatku tę o tym jak to Pan Bóg kazał Abrahamowi zabić swojego syna na Highway 61. Akurat tę! I o czym ja mam z nimi gadać? No, o czym?
      Dziś Gabriel postanowił swój kolejny tekst poświęcić postaci Jerzego Beresia, czyli tak zwanego artysty nowoczesnego. Gdyby ktoś nie wiedział, o kim mowa, a i notki Gabriela nie czytał, przypomnę, że to był taki pan, który przez całe lata zwyczajowo stawał w majtkach przed kamerą TVP i coś tam sobie bazgrał na brzuchu. Kiedy już się policzył z Beresiem, zabrał się Gabriel za Władysława Hasiora, którego w dodatku złośliwie nazwał Tadeuszem, i go, podobnie jak Beresia, zmieszał z błotem. Oczywiście, najprościej byłoby Gabrielowi powiedzieć, żeby się nie mądrzył, bo wszyscy wiemy, że ponieważ dla niego i Bereś i Hasior i Kuczok, ale też Picasso, Lucian Freud, czy George Crumb to banda jednakowo parszywych oszustów, jego opinia jest tu mocno niemiarodajna. Ponieważ jednak Gabriel to nasz dobry kolega, i zasługuje na to, by go traktować uprzejmie, powiem mu parę słów, które uważam za znacznie ciekawsze od przywalania Beresiowi.
      Otóż napisałem to już w odpowiednim komentarzu, ale nie zaszkodzi powtórzyć tego i tutaj. Otóż bez względu na to, kogo weźmiemy z tych – pozostańmy już przy PRL-u – artystów na warsztat, jednego możemy być pewni. Każdy z nich był człowiekiem odpowiednio wykształconym i znał swój fach. I to ich na przykład odróżniało od dzisiejszych gwiazd sztuk wszelkich. Zostawmy już Beresia, bo on akurat jest bardzo łatwym obiektem ataku, ale spójrzmy na wspomnianego przez Gabriela Hasiora. Otóż, jak wiemy, on postanowił zostać artystą zaraz po wojnie i aby w końcu osiągnąć to co osiągnął, przeszedł wszelkie możliwe szczeble zawodowej kariery. I ja nie mam najmniejszej wątpliwości, że kiedy w latach 70, Hasior pisał podanie do ówczesnego Ministra Kultury z prośbą o jakiś budżet na te jego wbite w maszynę do szycia lalki, nawet gdyby należał do partii i być może jeszcze kapował na kolegów, nie dostałby ani grosza, gdyby jednocześnie nie przedstawił dowodu na to, że on umie też wystrugać Jezusa w drzewie. A więc, że, krótko mówiąc, jest wykształconym i kompetentnym artystą plastykiem. Podobnie, jak nie mam wątpliwości, że ani Andrzej Wajda, ani Daniel Olbrychski, ani nawet Irena Jarocka nie zostaliby wpuszczeni do państwowej telewizji, gdyby przede wszystkim nie mieli papierów na to, że są zawodowcami.
      Możemy różnie oceniać artystów takich jak Bereś, Hasior, czy akurat przez Gabriela nie wspomniani Starowieyski czy Beksiński; możemy nawet zgodzić się co do tego, że wszyscy oni zaprzedali duszę diabłu i gówno za nią dostali. Natomiast jednego nie można zapomnieć. Każdy z nich, gdyby go poprosić, żeby narysował konia, owego konia narysowałby jednym prostym gestem. Z zamkniętymi oczami. Czego już nie można powiedzieć o dzisiejszych artystach. Zarówno tych pobożnych, jak i opętanych.
      W komentarzu, jaki zostawiłem pod tekstem Gabriela, wspomniałem o Dorocie Nieznalskiej. Ja jestem gotów przyjąć każde złe słowo na temat PRL-u oraz peerelowskiej polityki kulturalnej, jednego jednak jestem pewien. Gdyby w roku dajmy na to 1978 do gabinetu ówczesnego szefa Radiokomitetu Szczepańskiego przyszedł jakiś kolega z łóżka Nieznalskiej i próbował wystarać się dla niej o odpowiednią oprawę dla jej najnowszego projektu, nie dostałby nic. Z tego prostego powodu, że, co by o komunistach nie mówić, oni sztukę traktowali poważnie. Kto wie, czy może nawet nie nazbyt poważnie? A w diabła nie wierzyli. W odróżnieniu od tych, którzy dziś decydują o tym, co się na przykład każdego dnia ukazuje w programowej ofercie TVP Kultura. Ci nie dość, że w niego wierzą, to jeszcze mają wobec niego poważny bardzo dług wdzięczności.
      Tak to jest mój drogi. Ale żeby to wiedzieć, trzeba najpierw pozałatwiać parę zaległych spraw.
        Jak idzie o mnie, to sobie zaraz puszczę dajmy na to któryś z kwartetów Szostakowicza, albo „Closer” Joy Division, a może nawet i Jethro Tull z koncertu na Isle of Wight. I jedyne co Ci mogę obiecać, to to, że będę sobie słuchał tego sam, nie korzystając z towarzystwa jakiejś bandy kretynów, którzy jakimś dziwnym cudem też lubią Jethro Tull. Wiem, że nie wiesz, o czym mówię. Nie szkodzi.

 

Informuję, że już lada dzień rozpoczniemy sprzedaż nowej książki – owszem, również o PRL-u. To jednak dopiero, kiedy wszyscy zrobią to, co zrobić trzeba. Ja w każdym razie swoje skończyłem. Jeśli natomiast ktoś się nie może doczekać, to polecam to, co już jest do wzięcia. Wszędzie. W księgarni u Gabriela, i w lokalnej księgarni, i u mnie na www.toyah.pl. Wystarczy zajść i zamówić.  

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (55)

Inne tematy w dziale Kultura