Kto miał okazję poznać blog toyah.pl, który od czasu gdy pożegnałem się dwa lata temu z Salonem24 prowadzę niezależnie, pod swoim adresem i zupełnie na własny rachunek, wie też być może, jaki mam stosunek do grupy dziennikarzy występujących powszechnie pod ksywą „autorzy niepokorni”. Stosunek ten można by było określić przy pomocy jednego słowa – pogarda, gdyby nie to że cała sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, i do każdego z nich przykłada się w trochę inny sposób. W każdym razie, każdy z nich interesuje mnie o tyle, o ile widzę jak udając wspomnianych właśnie dziennikarzy niepokornych, i to w dodatku robiąc to na terenie, który uważam za swój, tak naprawdę stają na głowie, by ta ich niepokorność w żaden sposób nie zaszkodziła status quo, które Polskę najzwyczajniej na świecie zżera.
Bo o co chodzi? Krótko mówiąc, mój problem z nimi jest taki, że ja jestem szczerze przekonany, że tak naprawdę oni mają głęboko w nosie to, w jaki sposób się potoczą losy Polski, o ile tylko będą mogli robić to co robią dotychczas, i w miarę możliwości dokładnie z tych samych pozycji. Nie mam żadnych wątpliwości, że gdybym ja, lub ktokolwiek z nas, ludzi szczerze zatroskanych czy to sytuacją posmoleńską, czy rządami Platformy Obywatelskiej, czy brakiem wolności wypowiedzi, próbował się z nimi podzielić swoimi refleksjami, oni by przede wszystkim by go pogonili, a gdyby cokolwiek z tego co się do nich mówi, jakimś cudem do tych łbów dotarło, to by tego zwyczajnie nawet nie zrozumieli. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu z nas – w tym z pewnością wielu z tych co lubią spędzać czas w Salonie24 – każdy z nich to jest jakiś tam bohater. Przykro mi więc bardzo, ale uważam, że to ja tu mam rację. To są tacy sami dziennikarze, jak ich koledzy z „Gazety Wyborczej”, czy „Newsweeka”, tyle że może trochę bardziej… przytomni. Trochę.
Kto czyta ów blog na toyah.pl, miał okazję się zorientować, że ja tam wciąż apeluję o finansowe wspieranie tego mojego pisania. Z czego się to wzięło? Mówiąc bardzo krótko, z tego, że właśnie przez ten blog i bezczelnie otwarte prezentowanie poglądów, straciłem pracę i tym samym sytuacja życiowa mojej rodziny uległa załamaniu. Szczęśliwie, mój apel spotkał się z bardzo solidarnym odzewem, jednak też od czasu gdy tam umieściłem numer konta, wielokrotnie spotkałem się z zarzutami, że próbując zarabiać na blogowaniu, ja się kompromituję i upadlam. Że prawdziwy mężczyzna nie powinien żebrać, lecz wziąć się do pracy. Lub jeszcze gorzej – że z tym prześladowaniem za poglądy to grubo szyte kłamstwo, bo każdy wie, że angliści mają pracy powyżej uszu.
Dzięki pomocy osób życzliwych, wydałem również te swoje felietony w formie książkowej i pomyślałem, że może w ten sposób spróbuje zarobić na życie. I tu też okazało się, że ja owszem, mogę tę książkę sprzedawać – w końcu mamy wolność – natomiast jest z mojej strony skandalicznym nadużyciem, że ja o to by ją kupowano zabiegam, do tego kupowania zachęcam, a w dodatku jestem tak bezczelny, że śmiem się chwalić, że to dobra książka. Chwalić może Feusette ksiązki swojego kumpla Wildsteina, lub jakiś Memches swojego kupla Budzyńskiego, a oni obaj innego swojego kumpla Ziemkiewicza na łamach swojego wspólnego tygodnika. Natomiast bloger, który opowiada jakieś farmazony o tym, że przesz blogowanie stracił pracę? No to już jest proszę państwa jakaś afera!
To jest więc to co słyszę na swoim blogu i na blogach innych autorów. Jak idzie natomiast o wspomnianych „autorów niepokornych”, nie zdarzyło mi się zaobserwować, żeby ten akurat problem ich w jakikolwiek sposób poruszył. Ktoś pewnie powie, że to pewnie dlatego, że to wszystko jest tylko w mojej głowie. Zajrzyjmy więc do ostatniego numeru sztandarowego projektu tych bohaterów, a mianowicie tygodnika „Uważam Rze”.
W ostatnim jego wydaniu znajdujemy wywiad z Markiem Królem, byłym redaktorem naczelnym tygodnika „Wprost”. I posłuchajmy co on tam opowiada:
„Miałem niedawno taką sytuację: łapie mnie niedawno kobieta w supermarkecie i opowiada, jak dobrze, że pisze prawdę. Ale mówi szeptem. Bo się boi. Inna scena pod krzyżem na Krakowskim przedmieściu. Podchodzi kobieta i z lękiem pyta, czy nie będzie jej na zdjęciach. Bo pracuje w supermarkecie, a tam takich nie lubią. I zwalniają. To jasne. Nawet moja córka straciła po przyjściu PO do władzy kontrakt z LOT na realizację magazynu dla pasażerów[…]. Niemal wszyscy z dawnego „Wprost” mają dziś wilcze bilety. Nikt nie przyjmie ich do pracy”.
Co na to nasi wywiadowcy? Czy oni sa jakoś tą wiadomością porażeni? Ależ skąd. Oni to wiedzieli od jakiegoś już czasu:
„To strach niestety uzasadniony. ‘Gazeta Polska’ opisała ostatnio sytuację, że pokazany na jej okładce człowiek modlący się na Krakowskim Przedmieściu został potem z dnia na dzień wyrzucony z pracy w firmie budowlanej, choć był wzorowym pracownikiem”.
Otóż to. Ja to czym oni się dziś tak podobno przejmują, na swoim blogu opisuję od niemal już dwóch lat, z każdej strony dochodzi do mnie albo obojętność, albo szyderczy śmiech – i nie mówię tu tylko o bezpośrednich przedstawicielach władzy, ale również o tak zwanych „naszych”, w tym oczywiście o „autorach niepokornych” – i dopiero kiedy opowiedział o tym sam Marek Król, a wcześniej ktoś z „Gazety Polskiej”, okazało się, że to jednak jest na tyle ciekawe, by temu poświęcić parę zdań. No tak. Ale tu mamy samego Króla i jego znajomych i samą „Gazetę Polską” i ich znajomego. Bo nie oszukujmy się. To na co dziś wpadli braci Karnowscy, to nie jest coś z czym mamy do czynienia tylko „ostatnio”. To jest prawdziwa plaga. Tyle że ich to interesuje tylko w zakresie takim, jaki im dziś akurat pasuje.
A teraz coś, czego większość może nie wiedzieć, a co musi zostać powiedziane. Pracę, jak już się pochwaliłem, straciłem w sposób jednoznaczny z powodu tego bloga, natomiast warto byłoby się zastanowić, jak wyglądają perspektywy? Od czasu jak odebrano mi te kursy, zajmuję się nieustannym rozsyłaniem pod wszystkimi możliwymi adresami swojego CV, które – wedle wszelkich obiektywnych standardów jest zawodową historią dość wyjątkową, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Dziś już nie jestem w stanie powiedzieć, ile tych CV wysłałem, ale są to setki. Co najważniejsze, wysyłam je niemal wyłącznie w odpowiedzi na oferty, których jest mnóstwo. Każda z ofert brzmiała podobnie: „Potrzebny nauczyciel języka angielskiego”. Do dziś, nie stawiając żadnych warunków, otrzymałem tylko jedną odpowiedź i, dzięki temu kontaktowi, mam dziś kilka lekcji, głównie wczesnym rankiem. I to jest wszystko. Ciągnie się również za mną jedna stara grupa, jednak już w przyszłym tygodniu ten kurs się kończy. A więc zostają mi tylko te poranne lekcje. W dodatku, moja żona, również od tego roku, z firmy, w której jest zatrudniona, po raz pierwszy od wielu lat, nie dostała prawie żadnych lekcji – zaledwie jedną grupę w tygodniu. W związku z tym, zastanawia się nad zrezygnowaniem z działalności, bo ZUS jaki płaci co miesiąc, praktycznie równoważy przychody z tych lekcji. Zostanie jej więc szkoła, a jeśli ktoś wierzy, że szkoły płacą tak jak twierdzi Ministerstwo, niech wierzy. Tak jak we wszystko. Była i o tym mowa stosunkowo niedawno.
Dlaczego tak się dzieje również w jej przypadku? Otóż tu też wszystko się sprowadza do tego bloga. Słyszałem z wielu źródeł, że obecnie nikt nikogo nie zatrudni, dopóki nie wklepie w googlu nazwiska i nie sprawdzi, kto zacz. Po wpisaniu nazwiska „Osiejuk” – a my wszyscy, jak się można domyślić, nazywamy się dokładnie tak samo – google natychmiast odsyła do tego bloga. Nawet moja córka – swoją drogą ciekawe, że ona ukończywszy biotechnologię, też nie jest w stanie znaleźć pracy – po wpisaniu swojego imienia i nazwiska otrzymuje tekst niejakiego Brody (gdyby ktoś nie wiedział – „nasz”), w którym on wyjaśnia, co to za jedni ci Osiejukowie. Dalej są już tylko dwie możliwości: albo się trafi na kogoś kto ten blog lubi, albo na kogoś takiego, kto go nienawidzi i życzy mu nagłej śmierci. I to wszystko, jak idzie o tę ewentualność.
Po co to wszystko piszę? Otóż pierwszy powód jest taki jak zawsze. Coś musi zostać wyjaśnione, żeby kłamstwo się nie rozzuchwalało. Drugi powód jest już prozaiczny. Ci wszyscy, którzy tu przychodzą, zasługują na to, by wiedzieć. Jest jeszcze powód trzeci – akurat w kontekście, w jakim ten tekst dziś powstaje, wręcz podstawowy. Jeśli ktoś myśli że los mój, mojej rodziny, ale też los tych wszystkich osób, których przez ostatnie pięć lat, a kto wie, czy nie więcej, pozbawiono pracy z powodu politycznych przekonań, nie obchodzi nikogo poza nimi samymi. Ani braci Karnowskich, ani Tomasza Sakiewicza, ani Rafała Ziemkiewicza, ani nawet Marka Króla – o ile nie rozmawiamy akurat o nim i o jego córce i jej kontrakcie z LOT-em. Gdyby było inaczej, on sam miał wiele okazji dużo wcześniej, żeby zrobić z tego powodu odpowiednią wrzawę, ale wiele takich okazji mieli też i Sakiewicz i cała reszta tego towarzystwa. A to jest taki temat, że tak naprawdę ważniejszego w tej chwili akurat nie ma. Tyle że akurat nie dla tych, którzy na głowie mają zupełnie inne sprawy. Takie bardziej przyziemne. A już zupełnie nie ma możliwości, by oni się zainteresowali jakimś podrzędnym blogerem, który w dodatku się za bardzo rozpycha. Jak idzie o niego, to akurat uważam, że gdyby oni mogli, to by mu jeszcze dołożyli. Żeby wiedział, jak wygląda hierarchia.
A więc tak, to Moi Drodzy, wygląda. Jesteśmy sami. I ja i Coryllus i tych może jeszcze paru blogerów. Ale i Wy jesteście sami. I nie łudźmy się. Oni się nie ruszą dopóki nie zostaną do tego zmuszeni. Tak się składa, że tylko przez nas.
Inne tematy w dziale Polityka