- Cwi rozumie po polsku, ale przysiągł sobie, że w życiu nie wymówi słowa w tym języku - informuje małego Tadka, już w kibucu, żona wspomnianego Cwi. Ten zaś siedzi na kanapie i na sam dźwięk polskiej mowy wybałusza gały popadając w stupor. Film jest modelowo antypolski i modelowo współfinansowany przez, a jakże, Polski Instytut Sztuki Filmowej.
Rzecz zaczyna się w głębokim PRL, powiedzmy, że koniec lat 60-tych, Warszawa to czy Wrocław, nieważne. Mury kamienic gęsto zdobią nabazgrane kredą gwiazdy Dawida na szubienicach, "żydy do gazu" i tym podobne środki obrazowania bezpośredniego (gdzieś miga nawet "hwdp"). Wśród takich murów jak wśród murów - szczury się lęgną, ludzie mieszkają, a dzieci w wolnych chwilach montują sobie pały z ołowiem w środku i tworząc malowniczą, choć obdartą kolumnę atakują szkołę żydowską.
Dziarsko wpadają uzbrojone polskie obdartusy na dziedzińczyk, na dziedzińczyku dziewczęta w białych bluzkach, chłopcy w wyprasowanych spodniach, dochodzi do mini-pogromu, zgraja młodych Polaków z hasłami "bij żyda" oddala się na dźwięk milicyjnej syreny. To się dzieje w filmie naprawdę, wcale nie kłamię.
Od razu trzeba dodać, że w sekwencji "polskiej" (reszta dzieje się w Izraelu) jedyne miejsca pracy w Polsce to: a. posterunek milicji, b. skup butelek, c. z pudłem grzebyków stoi biedak ślepy. Biedaka nie ma? Trudno, tym gorzej dla polskiego przemysłu. W krzakach natomiast dorośli Polacy siedząc przy wywróconej beczce piją wódkę, a chłopcy czekają na opróżnione butelki i z nudów rysują na murku szubienice z Wiadomo Czym. Dorośli wstają i okazuje się, że jeden z dorosłych, to pokrzywiony karzeł, który komplementuje rysownika: - Masz talent, bardzo ładnie.
Kłopot taki, że podczas tego pogromu dwaj bracia (mały i duży) wpadają w ręce milicji i siedzą na dołku. Z odsieczą przybywa matka, która zawiesza sobie na łańcuszku wielki świecący krzyżyk, mówi milicjantowi o trudach samotnego wychowywania dzieci, a na koniec - nic nie zmyślam - pokazuje funkcjonariuszowi zdjęcie faceta w mundurze przedwojennego oficera. Milicjant patrzy, zdumienie pomieszane z szacunkiem maluje się na jego twarzy: - Dostał Virtuti?! - Był dowódcą w partyzantce... - odpowiada nieszczęsna wdowa i całuje swój złoty krzyżyk. Milicjant roni łzę, wymięka i puszcza wszystkich do domu.
W domu dochodzi do rozmowy wychowawczej i ujawniony zostaje pasek starszego chłopca - przyczepiona do niego jest odznaka wehrmachtu ze swastyką. Takie ziółko. Nawiasem mówiąc jest to jedyny w całym filmie symbol istnienia Niemców (przeszłych, teraźniejszych czy przyszłych). No, ale przecież nie o żadnych Niemców chodzi tylko o ich spadkobierców. Film też nabiera rumieńców: ni z tego ni z owego okazuje się, że matka z synami wyjeżdżają do Australii, a potem wychodzi na jaw, że wcale nie do Australii. Ot - tylko tak nakłamali tego młodszego, który wciąż był antysemitą i poddawał w wątpliwość, że Jezus był Żydem. (Znowu nie kłamię).
W kolejnych ujęciach matka paraduje już bez krzyżyka, cała rodzina ląduje w słonecznym Izraelu, chłopcy trafiają do kibucu, gdzie "każde dziecko dostaje rower", gdzieś wcześniej występuje trauma, kiedy to dowiadują się, że są Żydami. Młodszy ma jednak kłopot, bo w jego grupie chłopcy i dziewczęta kąpią się razem, a on się wstydzi, bo ma - za pozwoleniem - nieobrzezanego fiuta. Dokonuje więc licznych uników i czynów bohaterskich, by światu go nie pokazywać, przechodzi nawet zwycięsko próbę, kiedy to cała grupa obnaża się przed nim do golasa żądając wzajemności.
Kłopot z fiutem jest poważny - młodszy pyta brata czym się różnią te fiuty (w filmie padają słowa "kutasy", no , ale proszę mnie nie zwijać za to tylko zwinąć jak już Polski Instytut Czegoś Tam), a starszy rysuje na piasku modele mówiąc: - Nasz jest jak wieża kościoła, a ich jest jak wieża meczetu.
Prawda, że ładne?!
Młodszy jednakże (mimo kłopotów w majtkach) dość szybko uczy się języka, wrasta - by tak rzec - w kulturę i nawet obraz Matki Boskiej, do którego modli się w opuszczonych transzejach zasypuje mu znienacka wielki buldożer. Co robić? Nie ma rady, trzeba zacząć od fiuta - mówi matce o kłopotach, z matką idą do szpitala, rachu ciachu i po strachu. Starszy się buntuje, podejmuje nieudaną próbę powrotu do Polski, ale niebawem poznaje piękną Żydówkę i wiele wskazuje, że niebawem skorzysta z przetartej przez młodszego drogi do szpitala.
Rzecz zaś cała kończy się tym, że biegną z matką w stronę morza radośnie podskakując i krzycząc: - Da się żyć!
Chciałbym się dowiedzieć ile kasy wydał na "Moją Australię" Polski Instytut Sztuki Filmowej. Na podsumowanie nie mam już siły.
(Aha, na początku był Cwi, który nie powie już nigdy słowa po polsku - okazało się, że brata mu zamordowali Polacy i tak sobie poprzysiągł).
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie