Na którymś z irlandzkich pastwisk mieszkało sobie całkiem pokaźne stado owiec, które cieszyły się ze swojej przestrzeni, soczystej trawy, opieki pasterzy i przyjaznych owczarków służących z całą pieczołowitością, na jaką było stać wierne psie serca. Owce zaś były – jak to owce: bezwolne, głupie momentami, zapominalskie i nade wszystko działające w sposób stadny.
Wszystko na pastwisku i w domostwie pasterskim szło torem ustalonym przez lata: owce w zamian za opiekę dawały się potulnie strzyc, nie zerkały ukradkiem na tereny za płotem i nawet lubiły pasterza, który wieczorami odwiedzał je w owczarni i – tak na wszelki wypadek – mówił o zagrożeniach świata pozostającego gdzieś tam poza kręgami powygryzanej przez nie trawy.
- Zimno i brak dachu nad głową to jeszcze niewiele w porównaniu z tym, że mogłybyście pójść ścieżką prowadzącą nad urwisko. Żadnej pewnie nie udałoby się nawet cienko beknąć w czasie lotu na dół, w spienione fale morskie rozbijające się o skały. Poza tym nikt zimą nie dałby wam siana, a zresztą na szerokim świecie mało jest miejsc z trawą tak soczystą jak na naszym pastwisku. Skazane byłybyście na wegetację i miałybyście tylko mchy i porosty… - mówił pasterz.
Dodawał jeszcze głaszcząc łeb któregoś z owczarków, że w lasach na owce czyhają wilki, które bezpardonowo rozprawiają się z najbardziej nawet mężnymi baranami.
Pewnego razu jednak na świat przyszła owca, która była inna. Taka, która postanowiła przekonać się, jak to jest naprawdę. I pomimo tego, że nasłuchała się groźnych opowieści, postanowiła ruszyć w świat. Nie wiadomo jak się jej to udało, ale pewnego poranka pasterze zobaczyli, że zagroda jest pusta, bo ta dziwna owca wyprowadziła w szeroki świat całe stado.
- Na pewno spadły wszystkie w przepaść, ale szkoda... – powiedział jeden z pasterzy.
– Nawet jeśli teraz nie spadły, to głód je zdziesiątkuje, nie potrafią przecież poradzić sobie w życiu. Jak sobie poradzą? – dodał drugi.
- Nie wiedzą, że w lesie czyhają wilki…, co za nieszczęście…, co też się z nimi stanie?! – załamał ręce trzeci.
Najstarszy pasterz milczał.
Dopiero po chwili rzekł: - Wszystko prawda, ale co się teraz stanie z nami?!
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie