Wszystkich moich czytelników zapraszam także do mojej ksiązki "Przepustka na ląd", wydawnictwo "SOrus" 2022.
Zatopienie krążownika „Moskwa” - próba rekonstrukcji.
Jest to bezdyskusyjnie wielkie zwycięstwo Ukraińców. Z tego się cieszę, ponieważ myślę, że przybliży to koniec wojny, mam nadzieję zwycięskiej dla Ukrainy. Z drugiej strony po kilkudziesięciu latach pracy na morzu i kilku poważnych awariach, nawet przy bardzo wielu niewiadomych, potrafię sobie wyobrazić co działo się na „Moskwie” w nocy z 13tego na 14tego kwietnia. Postaram się to przybliżyć.
Jest noc, godzina około 3 nad ranem. Okręt mimo faktu, że jest na terenie działań wojennych śpi. To znaczy śpi większość pięciuset osobowej załogi. Mówi się też, że na pokładzie jest 600 osobowy oddział piechoty morskiej- tego nie wiem na pewno, ale jeżeli są na okręcie to śpią także.
Krążownik nie jest barką desantową, jeżeli więc są tutaj ludzie dodatkowi to śpią wszędzie- głównie na korytarzach, w mesie, w śpiworach, a znając już teraz trochę wyposażenie rosyjskiej armii pewnie i bez śpiworów. Jest potwornie ciasno, zaduch, czasami smród wymiotów tych co nieprzywykli do morza. Ale jest ciepło -to najważniejsze. Na zewnątrz, z tego co piszą, jest sztormowa pogoda.
Stała załoga statku, jest w trochę lepszej sytuacji- przynajmniej ma miejsce w bardzo ciasnych kabinach. Uwierzcie - 186 metrowy, bardzo wąski okręt, zapakowany urządzeniami związanymi z olbrzymią ilością uzbrojenia nie jest wygodnym miejscem do mieszkania. Teraz, o tej porze około jednej trzeciej załogi jest na wachtach, przy uzbrojeniu, radarach, nawigacji, w maszynowni. Reszta śpi.
Podobno nadleciał dron. Cała załoga odpowiedzialna za obserwację radarową i otwarcie ognia do dronu jest w stałym pogotowiu. Widzą drona na ekranie radarów i właściwie chyba cieszą się z łatwego zwycięstwa, może trochę zdumieni łatwością zadania i głupotą przeciwnika.
Nadlatujące rakietę zauważyli na ekranach kilka sekund przed uderzeniem. Ten czas, kiedy już nic nie można zrobić, kiedy wie się, że zaraz nastąpi uderzenie, dłuży się jak wieczność. Nie sądzę, aby mieli czas i refleks, żeby nacisnąć czerwony guzik alarmu na mostku.
Uderzenie i wybuch to przede wszystkim straszliwy huk i wstrząs. Od tej pory do końca tragedii dominujący będzie hałas. Tuż po wybuchu na spokojnym dotąd, zaciemnionym mostku upstrzonym kilkudziesięcioma zielonymi światełkami wskaźników, nagle rozlega się kakofonia dźwięków. To główna syrena i dzwonki alarmu na cały okręt. Dzwonki, wycie i przeraźliwe gwizdy alarmów wszystkich uszkodzonych urządzeń. Dotąd zielone diody wskaźników nagle zmieniają się na migające, czerwone. Każdy wskaźnik domaga się reakcji - przynajmniej wyciszenia.
Okręt przechyla się gwałtownie. Kiedy dowodzący statkiem zaczyna podejmować próbę analizy sytuacji - uderza druga rakieta. Następuje seria wybuchów amunicji. Analizę trzeba zacząć od nowa. Trzeba koniecznie zebrać informacje - kluczowym jest ta od głównego mechanika: jakie są uszkodzenia maszyny czy statek może się jeszcze samodzielnie poruszać. Następnie trzeba się dowiedzieć do jakiego stopnia uszkodzony jest kadłub poniżej linii wodnej- czy jest nadzieja na uratowanie pływalności statku.
Wszystko to dzieje się przy akompaniamencie rozwijającego się pożaru i drobnych związanych z pożarem eksplozji, jęków rannych, paniki ludzi biegających bez celu i pogłębiającego się przechyłu statku dodatkowo kołyszącego się nieprzewidywalnie.
Ważne jest światło. W wypadku uszkodzenia agregatów prądotwórczych włącza się samoczynnie przyćmione oświetlenie awaryjne. Jeżeli zniszczony jest także ten agregat w nadbudówce zapanowały ciemności. Piechota morska (jeżeli jest), gwałtownie obudzona w niezbyt znanym sobie miejscu wpada w panikę. Ludzie starając się wyjść na zewnątrz po omacku tratują się nawzajem. Nie są marynarzami, więc kłopotem dla nich może być nawet otwarcie wodoszczelnych drzwi, do których próbują się na wyścigi dostać bardzo wąskimi korytarzami w całkowitej ciemności.
Na mostku dowództwo bardzo szybko orientuje się, że okręt nie jest do uratowania. Przez okrętową rozgłośnię pada rozkaz opuszczenia statku.
W mediach pojawiają się dwie informacje: pierwsza, że załoga opuściła statek i została podjęta przez okręty towarzyszące, druga, że pożar ugaszono i amunicja już nie wybucha. Nie muszą być całkowicie sprzeczne. Część załogi mogła opuścić statek.
Na niezbyt wyraźnych zdjęciach okrętu zauważyłem z jednej burty 18 tratw ratunkowych, czyli razem 36, które w sumie mógłby pomieścić całą załogę. Nie wierzę jednak, że w stanie bliskim paniki w oczekiwaniu na kolejną rakietę, przy ciemnościach, sztormowej pogodzie i przechyle statku udało się zrzucić wszystkie 200 kilogramowe tratwy na wodę, że wszystkie z nich wylądowały i otworzyły się w pozycji gotowej do przyjęcia z wody marynarzy, i że wszyscy z nich się na te tratwy dostali. Innych sposobów podjęcia marynarzy nie widzę. Żaden statek nie podejdzie do burty zranionego kolosa, który w każdej chwili może się wywrócić. Nic nie wiadomo też o śmigłowcach a one i tak mogą podjąć za każdym podejściem tylko jednego rozbitka. Tutaj wyobraźmy sobie kolejny Armagedon. Tłumy marynarzy naprzód zmagające się ze zrzuceniem tratwy (to proste, ale koniecznie trzeba to umieć), następnie skaczących do lodowatej wody tylko w kamizelkach ratunkowych, wreszcie zgrabiałymi rękami próbujących odwrócić tratwę, która otworzyła się do góry nogami (bardzo częste), wreszcie próbując dostać się do niej. Robiłem to co 5 lat na basenie, przy odnawianiu świadectwa niezbędnego dla żeglugi i zaręczam, że nie jest to takie zupełnie proste. Wszystko to przy sztormowej fali i ciemnościach rozświetlonych tylko pożarem własnego statku, lub co gorsza, palącą się na powierzchni morza ropą.
I tutaj dochodzimy do kwestii strat ludzkich. Na ten temat ze strony jest Rosji całkowite zaprzeczenie. Moim zdaniem na „Moskwie” zginęło co najmniej kilkaset rosyjskich marynarzy. Sporo od samego uderzenia rakiet. Reszta w czasie opuszczania statku. O ewakuacji rannych właściwie kompletnie nie ma mowy. Ich los jest przesądzony.
Jeżeli zaś na pokładzie rzeczywiście były wojska desantowe, straty istnień ludzkich mogą się zbliżać do tysiąca.
Biorąc za dobrą monetę informację, że pożar ugaszono musimy przyjąć, że na okręcie pozostało kilkudziesięciu marynarzy, po rozkazie opuszczenia. Przyjmijmy, że się tak stało rzeczywiście.
Okręt z pewnością ma duży przechył. Od pierwszych chwil pracują wszystkie pompy starające się ten przechył wyrównać. Wypompowywane jest wszystko z burty, na którą kładzie się statek napełniane są wszystkie zbiorniki po stronie przeciwnej. Nie wiemy, czy pozostała na statku załoga wygrała tę walkę. Okręt bowiem z całkowitą pewnością uszkodzony jest także poniżej linii wodnej i nabiera wody, czyli po prostu powoli tonie. Z napływem wody walczą wszystkie pompy, prawdopodobnie też załoga próbuje awaryjnie załatać uszkodzenie, aby zmniejszyć przeciek.
Tu znowu niepewność informacyjna: Pojawiła się też informacja, że okręt się przewrócił. Jeżeli tak było to z pozostałej na nim załogi mogło uratować zaledwie kilka osób. Tych którzy mieli szczęście być na pokładzie po stronie przeciwnej do burty, na którą wywracał się okręt. I ci, których szybko podjęto z lodowatej wody.
Odrzućmy informację o przewróceniu się okrętu. Przyjmujemy teraz informację, że doszło do holowania statku. Znowu pytania: kto holował. Czy w pobliżu był specjalistyczny holownik, czy też robiła to sąsiednia jednostka? W tym drugim wypadku natychmiast pojawiają się problemy. Holowanie nieprzystosowanym do tego statkiem stwarza dwa problemy: pierwszy to podanie holu. Bliskie podejście drugiego statku, wyciągnięcie na pokład statku ciężkiej liny, wreszcie jakość tej lin, która ma być holem. To zazwyczaj zwykła lina cumownicza, bo okręt do tego nie przystosowany nie ma holu. Byłem na statku holowanym przez drugi. Przy dobrej pogodzie hol urwał nam się sześć razy.
Z racji swojej pracy kierowałem ponad rok holownikiem o mocy 12400 KM. Najsilniejszy polski holownik ma dzisiaj bodaj 5400KM. Tu sprawa byłaby prostsza - łatwiej podejść do obiektu holowanego. Załoga ratowanego obiektu łatwiej może hol odebrać -choć i tutaj są problemy, jeżeli okręt nie ma już zasilania elektrycznego. ‘
Przyjmijmy, że i to udało się zrobić. Najwyraźniej jednak nie udało się opanować dziury w kadłubie. Holujący widzą ze swojego statku, jak holowany okręt powoli się zanurza. „Moskwa” tonie. Wreszcie, bojąc się, że krążownik gwałtownie pójdzie pod wodę odcinają, lub zrzucają hol. Duma floty czarnomorskiej znika pod powierzchnią wody.
Na pokładzie „Moskwy” było co najmniej pół tysiąca ludzi. Ludzi, którzy uczestniczyli w podłej, niesprawiedliwej wojnie. Ludzi, którzy uczestniczyli w wystrzeliwaniu rakiet na cywilne cele. Tylko niewielka część z nich zdawała sobie sprawę z tego co robią. Z tego, że ich kraj staje się krajem rozbójniczym i robi wszystko, aby oni sami stali się zwykłymi zbirami. Narzędziami zniszczenia.
W innej rzeczywistości, w rzeczywistości wolnego kraju, ci ludzie mogliby być moimi kolegami z morza.
Inne tematy w dziale Polityka