Notka to kolejne fragmenty książki
„Przepustka na ląd” która ukaże się w grudniu nakładem wydawnictwa Sorus.
Dzisiaj migawki z Afryki.
...
Moja zawodowa droga najczęściej związana była z Czarnym Lądem. Któregoś dnia patrząc na mapę, uzmysłowiłem sobie, że pozostało tylko jedno państwo na wybrzeżach Afryki, którego nie odwiedziłem: Libia. To dosyć dziwne, bo zwłaszcza w czasach poprzedniego systemu polskie statki dość często wizytowały reżim Kadafiego w Trypolisie. Mnie to ominęło.
Oglądałem Afrykę w różnych miejscach i czasie. Byliśmy w Port Elizabeth w RPA, w roku 1976, kiedy to o siedzącym w więzieniu Nelsonie Mandeli niewielu Europejczyków jeszcze słyszało. Z pewnością nie słyszeliśmy o nim także my, dwaj młodzi oficerowie Polskich Linii Oceanicznych, siedzący wieczorem w czyściutkim i bezpiecznym centrum miasta na bardzo porządnej ławce z mosiężną tabliczką na niej umocowaną: „Whites only”, czyli „Tylko dla białych”.
40 lat później w Luandzie, stolicy Angoli, schodziliśmy ze statku w okresie, gdy odwierty naftowe na angolańskim szelfie pracowały już pełną parą. Jadąc samochodem, potrzebowaliśmy dwóch godzin na przebycie czterokilometrowego odcinka z portu do miejsca, gdzie mieliśmy nocować. Niewiarygodny tłok samochodów w wąskich uliczkach, nad którymi dominowały nowiutkie wieżowce, upał i kakofonia dźwięków, nie pozwalały skupić się na rozważaniu, czym dzisiaj jest Afryka. Dwa dni oczekiwania na samolot spędziliśmy w dość prymitywnym staff house, wynajętym przez agenta. Na nasze narzekania odpowiedział nam, że wolnych miejsc w hotelach nie ma, mimo że są one podobno najdroższe na świecie.
– Droższe niż w Japonii – dodał z dumą.
...
Kamerun/Nigeria, rok 2003
Było to w 2003 roku. Wypływamy z Kamerunu, z Duali. Do tej pory pracowaliśmy na offshorze Kamerunu, czyli na wodach terytorialnych tego kraju. Teraz mamy płynąć do Warri u ujścia rzeki Calabar w sąsiedniej Nigerii. Po wyjściu na pełne morze odbieram telefon z nigeryjskiego przedstawicielstwa wielonarodowej firmy, dla której pracuję:
– Kapitanie, jak będziecie w Nigerii w porcie, to gdyby ktoś zapytał, skąd przypłynęliście, to nie przypłynęliście z Kamerunu, tylko z offshoru Nigerii, okej?
Milczę. Nie odpowiadam. Nawet nie dlatego, że nie wiem, co odpowiedzieć. Milczę dlatego, że kompletnie zdębiałem. Facet z drugiej strony wie doskonale, o co mnie prosi. Ja także. Otóż proponuje mi on, żebym przeszmuglował cały statek wraz z załogą i ładunkiem z jednego państwa (Kamerunu) do państwa drugiego (Nigerii). W dodatku do państwa, które do sąsiada wcale nie jest nastawione przyjaźnie. Proponuje mi, żebym pominął całą procedurę przekraczania granicy, odprawę celną, graniczną, sanitarną i wszystkie formalności. W rezultacie, gdyby coś poszło źle, naraziłbym się nawet na wieloletnie afrykańskie więzienie. Więc milczę dalej. Cisza się przedłuża. Wreszcie on:
– A zresztą… I tak nikt nie przyjdzie.
Miał rację. Trzy razy wraz z przydzielonym do ochrony plutonem nigeryjskiej Navy na pokładzie – 20 niezbyt rozgarniętych, czarnych chłopaków pewnych swojej władzy popartej AK-47 – płynęliśmy 48 godzin do miasta Warri rzeką Calabar w głąb lądu. Zawsze z przygotowanymi dokumentami celnymi, imigracyjnymi, ładunkowymi i sanitarnymi. Ani razu nie pojawił się nikt z oficjalnych władz. Przez całe trzy miesiące mojej pracy na wodach terytorialnych i wewnętrznych Nigerii….
...
Kamerun, rok 2002
Na moment wrócę do Polski, tylko po to, aby porównać mój kraj, nasz gorszy, wschodni kawałek Europy z Afryką.
Jesienią 1995 roku byłem kapitanem „Szkwału”, niewielkiego stateczku należącego do Polskiego Ratownictwa Okrętowego, który na stałe pełnił służbę w Kołobrzegu. Pracowałem w PRO około roku. Któregoś dnia wczesną jesienią otrzymaliśmy nietypowe polecenie. Jeden z kutrów rybackich dostrzegł kilkanaście mil od Kołobrzegu dryfujące zwłoki. Poproszono statek, abyśmy podnieśli ciało z morza i wrócili z nim do portu. Nie będę pisał o smutnych szczegółach. Popłynęliśmy we wskazane miejsce, zabraliśmy zwłoki, wróciliśmy. W porcie na nabrzeżu czekał prokurator. Dokonał oględzin, spisał zeznania, przyjechał karawan, zabrał ciało. Wszystko według procedur i z należytym szacunkiem dla zmarłej dziewczyny.
W 2002 roku pracowałem na polu naftowym należącym do Kamerunu. Kameruński roponośny szelf leży bardzo blisko wód terytorialnych Nigerii. Oba kraje są ze sobą skłócone, przy czym jednym z głównych powodów konfliktu są właśnie pola naftowe na szelfie.
Pewnego popołudnia OIM (Offshore Instalation Manager – dyrektor platformy) z jack upa (czyli platformy na trzech wielkich nogach), bardzo sympatyczny młody Amerykanin, wywołał przez radio oba statki, które dryfowały w pobliżu platformy, czekając na podejście do instalacji. Poruszonym głosem poprosił, abyśmy sprawdzili, bo widzi przez lornetkę, że „coś płynie na powierzchni oceanu.”
– Czy to czasem nie są ludzie? – zapytał. – Jeżeli tak, to coś musicie z nimi zrobić...
Młody Amerykanin miał rację. Powoli, po gładkiej jak lustro wodzie, z prądem płynęły ludzkie ciała. Dwa, trzy... siedem. Tu w radiową rozmowę włączyła się nasza baza w Duali:
– W żadnym wypadku nie podnosić ciał z wody. Podniesienie ciała grozi wyłączeniem statku z eksploatacji na co najmniej dwa miesiące – instruowano nas. – My zawiadomimy odpowiednie służby – dodała jeszcze centrala, pewnie dla uspokojenia naszych sumień.
Żadne „odpowiednie służby” nigdy się nie pojawiły. Morski prąd zabierał ludzkie szczątki coraz dalej, aż w końcu po paru godzinach zniknęły z naszego pola widzenia. Domyślaliśmy się, kim byli zmarli. Dwa dni wcześniej z lokalnych wiadomości dowiedzieliśmy się, że tuż za granicą Kamerunu, w Nigerii, przy ujściu jednej z odnóg Nigru do oceanu, będącej jednak całkowicie na terenie Nigerii, przewrócił się przeładowany prom łączący oba brzegi. Nie znano faktycznej liczby ofiar, zakładano, że było ich około 20-30. Któżby zadawał sobie trud liczenia pasażerów lokalnego promu!
Po powrocie do portu szef bazy w Duali uznał, że powinien wytłumaczyć swoje polecenie:
– Mieliśmy taką sprawę wcześniej. Ciało musieliśmy przetrzymywać w chłodni około miesiąca, nikt po nie się nie zgłaszał, przyszła z początku jakaś komisja i nic dalej się nie działo. Tu sprawa dodatkowo jest skomplikowana, bo nie są to obywatele Kamerunu, tylko Nigerii, i prawie na pewno bez dokumentów.
Prawo morskie nakłada na kapitanów statków obowiązek pomocy innym jednostkom w niebezpieczeństwie, rozbitkom, a także obowiązek ratowania życia na morzu. W sprawie ciał zmarłych mówi tylko o traktowaniu z szacunkiem.
Inne tematy w dziale Kultura