4 czerwca 1989 roku miałem solidarnościowy dyżur przed lokalem wyborczym, który mieścił się w szkole na warszawskim Wilanowie. Nie ma co ukrywać, że było nudno. Razem ze mną dyżurował jakiś gość z innej planety. Miał nabożeństwo do Che i bez przerwy o tym opowiadał. Mnie to nudziło i okazywałem to na rozmaite sposoby, ale koleś był totalnie nakręcony. Bardzo rzadko ktoś z nami rozmawiał, ale jedna wypowiedź wyraźnie odcinała się od innych. Facet poświęcił nam minutę, może dwie. Nie chciał słuchać, tylko nadawał. Nie pamiętam jego słów dokładnie, ale sens był jasny. Nie ma kogo wybierać, bo cały naród to g. Ten facet był poźniej ministrem finansów, jak również spraw zaganicznych. Tymczasem w czasie wybrów naród pokazał gest Kozakiewicza czerwonym pająkom mocno i wyraźnie, że aż trzeba było wykonywać małe przekręty przy ordynacji wyborczej. Swoją drogą szkoda, że nasi panujący mają słaby słuch i rzadko słyszą co naród ma do powiedzenia.
Inne tematy w dziale Polityka