W polityce światowej nie brakuje „gorących” tematów. Ostatnio pisałam dużo na temat RPA oraz wielkiej Brytanii, dziś niejako połączę te tematy, tyle tylko, że cofnę się w czasie o 119 lat. A to dlatego, że kilka miesięcy temu, gdy w jednym z moich tekstów na temat RPA https://www.salon24.pl/u/olenkawagner/849673,koniec-teczowego-narodu ) zapytałam o sugestię w sprawie kolejnego tematu, Użytkownik @jankobiels, jako jedną z propozycji podał: „o dzielnym Winstonie”. Chodzi oczywiście o Winstona Churchilla i u nas stosunkowo mało znany okres z jego życia, dotyczący drugiej wojny burskiej. Postanowiłam więc zająć się tym tematem. Tematy bieżące umieszczę w kolejnym wpisie.
Okazuje się też, że zebrany przeze mnie materiał jest obszerny, postanowiłam go więc podzielić na dwie części. Tak więc „o dzielnym Wilsonie” będą Państwo jeszcze mieli okazję poczytać kolejny raz. Planuję też inne tematy historyczne.
Winston Churchill jest postacią dobrze znaną, ale przede wszystkim z czasów II wojny światowej. Do tego okresu odnosi się też niedawno pokazywany w kinach film „Czas mroku” („The Darkest Hour” http://www.tygodnik.com.pl/numer/279001/potkaj.html, http://www.imdb.com/title/tt4555426/awards). Nie mam zamiaru pisać recenzji filmu, ale przywołam jedną scenę, w której pada zdanie odnoszące się do młodości Churchilla. W scenie tej premier Churchill rozmawia z sekretarką i pyta ją, czemu ludzie śmieją się na widok jego zdjęcia w gazecie. Chodziło o to, że pokazywał znak V (Victoria) mając dłoń skierowaną w niewłaściwą stronę, co było gestem obraźliwym. Sekretarka chciała mu to wytłumaczyć, ale krępowała się powiedzieć wprost. Zaczęła wyjaśniać, że gest dotyczy niższych warstw społecznych. Churchill przerwał jej mówiąc, że przeżył różne sytuacje, stykał się z różnymi ludźmi, np. był w niewoli u Burów, więc może mówić jasno. Nie zacytuję dialogu dosłownie, ale sens był właśnie taki. Podejrzewam, że wielu widzów nie bardzo wiedziało, o co chodzi. Udział Churchilla w II wojnie burskiej jest stosunkowo mało znany (myślę rzecz jasna o nie-historykach), choć zdaniem niektórych (np. Candice Millard, autorki książki Hero of the Empire. The Boer War, a Daring Escape, and the Making of Winston Churchill https://www.youtube.com/watch?v=8nzxmOy3TzY&t=2404s ) był to epizod bardzo znaczący w jego dalszym życiu i karierze, mający ogromny wpływ na późniejsze działania i poglądy.
Młody (24-letni) Winston Churchill pojechał na południe Afryki w 1899 r., jako korespondent wojenny dla London Morning Post. Na terenie obecnej Afryki Południowej właśnie rozpoczęła się wojna pomiędzy Imperium Brytyjskim a dwoma państwami rządzonymi przez Burów. Burowie to potomkowie pierwszych osadników, przybyłych (w XVII wieku) na południe Afryki głównie z Holandii, Francji (hugenoci), a częściowo także z Niemiec i innych krajów. Nazwa „boer” w języku niderlandzkim oznacza rolnika. Znaczenie to zachowało się też we współczesnym języku Afrikaans: słowo to pisane małą literą oznacza rolnika (farmera), zaś pisane dużą literą – przedstawiciela narodu powstałego na południu Afryki. W czasach, którymi będziemy się zajmować Burowie mieli dwa państwa: Republikę Południowoafrykańską (Republika Transwalu) i Wolne Państwo Orania. Konflikt z Imperium Brytyjskim (określany mianem II wojny burskiej) miał przede wszystkim podłoże ekonomiczne. Chodziło o problem sprawowania kontroli i czerpania zysków z odkrytych niedawno złóż złota i diamentów.
Teoretycznie korespondent nie jest stroną konfliktu. W praktyce, tak dawniej jak i dziś osoba taka musi się liczyć z zagrożeniem życia, a czasem również koniecznością czynnego udziału w walce. Wojna burska nie była pierwszym konfliktem zbrojnym, z którym zetknął się Winston Churchill. Wcześniej doświadczał już sytuacji zagrożenia życia, a także konieczności robienia użytku ze swego Mausera.
Wojna wybuchła 11 października 1899 roku. Już trzy dni później Winston Churchill znalazł się na statku płynącym na południe Afryki. Pragnął dotrzeć do miasta Ladysmith, ale że było ono oblężone musiał zmienić plany. Postanowił towarzyszyć Aylmerowi Haldane’owi w wojskowej misji rekonesansowej. Za środek lokomocji służył pociąg pancerny. Przeprowadzanie rekonesansu przy pomocy pociągu, nie wygląda na dobry pomysł i też dobrym pomysłem nie było, ale ani Haldane, ani tym bardziej Winston nie mieli wpływu na tę decyzję. Pociąg od początku obserwowany był przez oddział Burów dowodzony przez generała Louisa Bothę. W drodze powrotnej pociąg został zaatakowany. Winston Churchill, mimo tego, że był cywilem i do tego młodym, zachował się bardziej przytomnie od dowódcy i zaczął kierować akcją ratowniczą. Udało się odblokować drogę i odczepić lokomotywę od wykolejonych wagonów. Większości pasażerów udało się przesiąść się do lokomotywy. Udało się też przenieść tam rannych. Gdy akcję już w zasadzie zakończono, Churchill wysiadł z pociągu by przeprowadzić jeszcze jedną grupę ludzi. Grupa jednak zdążyła się poddać, a Churchill spostrzegł zbliżającego się jeźdźca. Jeździec zszedł z konia i w stronę Churchilla skierował karabin. W takiej sytuacji jedynym wyjściem było poddać się, zwłaszcza, gdy swoją broń zostawiło się w pociągu. Winston Churchill później twierdził, że człowiekiem, który wziął go do niewoli był sam dowódca oddziału – gen. Louis Botha. Botha – późniejszy premier Związku Południowej Afryki przedstawiał taką samą wersję wydarzeń. Historia o tym, że dnia 15 listopada 1899 roku spotkało się dwóch przyszłych premierów w okolicznościach niezbyt przyjemnych dla jednego (tego bardziej znanego) z nich, brzmi pięknie, ale czy jest prawdziwa? Syn Winstona Churchilla, Randolph, po przestudiowaniu źródeł doszedł do wniosku, że dowódca oddziału był wtedy w innym miejscu i nie mógł osobiście wziąć do niewoli Winstona. Winston jednak do końca życia upierał się, że był to Botha i Randolph po prostu się myli. Jak było faktycznie, pewnie się nie dowiemy. Wiemy natomiast, że Louis Botha i Winston Churchill, już jako politycy utrzymywali zażyłe kontakty, a nawet się przyjaźnili (o ile politycy mogą się przyjaźnić). Wróćmy jednak do wydarzeń z 1899 roku.
Burowie bardzo dbali o to, by (na przekór propagandzie brytyjskej) być postrzegani, jako ludzie o wysokiej kulturze. Musieli więc stosować się do obowiązujących praw i zwyczajów wojennych. Starali się więc traktować jeńców dobrze (jak na warunki, którymi dysponowali). Na ogół też nie przetrzymywali osób cywilnych, za jakie uważani byli korespondenci wojenni. Winston liczył więc na rychłe zwolnienie. Problem w tym, że był synem Lorda Randolpha Churchilla, który nie cieszył się sympatią Burów (kilka lat przed swoją śmiercią odwiedził południe Afryki, skąd pisał nieprzychylne Burom korespondencje). Gdy więc Winston, jako cywil domagał się zwolnienia, usłyszał w odpowiedzi: ‘’Oh, we do not catch Lords’ sons every day.’’ [Och, synów lordów nie łapiemy codziennie”]. Niechęć do jego ojca nie miała jednak wpływu na sposób traktowania Winstona. Korespondenta wojennego zakwalifikowano, jako oficera. Wraz z innymi oficerami Churchill przebywał w przerobionej na więzienie (czy raczej obóz jeniecki) szkole (the State Model Schools). Budynek do dziś istnieje i jest zwykłą biblioteką (https://www.britishempire.co.uk/article/churchillscapture.htm ).
Winston Churchill w wydanych później wspomnieniach pod tytułem „London to Ladysmith via Pretoria” https://www.angloboerwar.com/books/49-churchill-london-to-ladysmith-via-pretoria/1086-churchill-chapter-10-in-afrikander-bonds szczegółowo opisał panujące w niewoli warunki. Budynek był jednokondygnacjowy, duży, składający się z dwunastu sal lekcyjnych (przerobionych w większości na sypialnie), jadalni, dużej sali wykładowej, używanej do gry w fives (nie pytajcie co to za gra, bo nie wiem) oraz dobrze wyposażonej sali gimnastycznej. Było też boisko, na którym rozstawiono namioty dla strażników oraz obsługi (kucharze, ordynansi). Funkcję łazienki pełniła szopa, co w tych okolicznościach nie było niczym dziwnym. Churchill ocenia, że w czasie jego pobytu było pod dostatkiem miejsca dla każdego. Równie szczegółowo opisał jedzenie. Głównym składnikiem menu była wołowina. Jedzenie było monotonne, ale oficerowie mogli kupować różne produkty żywnościowe. Gorsza była sytuacja zwykłych żołnierzy, którzy nie mieli pieniędzy (w tych czasach jeńcy nie otrzymywali żołdu). Churchill pisze, że mógł kupić w zasadzie wszystko oprócz alkoholu. Jeńcy jednak dopominali się o alkohol i ostatecznie pozwolono na piwo. Tak było przynajmniej oficjalnie, bo nieoficjalnie Winston otrzymał na swe 25. urodziny (30 listopada) koszyk owoców od nie byle kogo, bo Sekretarza Wojny (odpowiednik ministra obrony narodowej) Republiki Transvalu Louisa de Souzy. Informację tę potwierdzają dwa źródła: relacja samego Churchilla oraz pamiętnika żony de Souzy. Pisząc o koszyku z owocami przy słowie „owoce” postawiła wykrzyknik. Czemu ten wykrzyknik? Bo nie chodziło wcale o owoce, lecz o butelkę whiskey nimi zakamuflowaną.
Oprócz jedzenia można było kupić też ubrania. Churchill zaopatrzył się w tweedowy garnitur w ciemnym neutralnym kolorze. Jeńcy otrzymali wprawdzie nowe ubrania, ale Churchillowi zależało na garniturze. Chciał też kupić kapelusz, ale na to mu nie pozwolono, tłumacząc, że w więzieniu w zasadzie nie jest potrzebny, a gdyby nawet, to do dyspozycji były hełmy. Rzecz jasna raczej nie chodziło tu o modę, lecz o możliwość ucieczki. Bowiem mimo w zasadzie komfortowych warunków, Churchill bardzo źle znosił sytuację pozbawienia wolności. Po latach wspominał: „I certainly hated every minute of my captivity more than I have ever hated any other period in my whole life.” (Z pewnością nienawidziłem każdej minuty mojej niewoli, bardziej niż jakiegokolwiek innego okresu w całym swoim życiu). Mała dygresja – polecam to zdanie każdemu, kto uważa, że w więzieniach jest „za dobrze”. Oczywiście, zaraz pojawi się argument, że co innego sytuacja jeńca wojennego, a co innego przestępcy, dla którego więzienie ma być karą. Churchill jednak w czasach, gdy był ministrem spraw wewnętrznych (1910-1911), a więc odpowiadał między innymi za więziennictwo wprowadził szereg reform mających na celu poprawę życia więźniów. Między innymi (tu posłużę się anglojęzyczną Wikipedią) wprowadził zasadę, że każdy więzień musi cztery razy do roku uczestniczyć w wykładzie lub koncercie, ograniczył maksymalny czas trwania kary izolacyjnej, przeciwstawiał się zbyt długim wyrokom za niektóre przestępstwa, a także występował przeciw automatycznej zamianie grzywny na areszt, w sytuacji, gdy ukarany nie jest w stanie zapłacić. Czy wpływ na takie podejście miały osobiste doświadczenia Churchilla? Prawdopodobnie tak (tak twierdzi np. wspomniana już Candice Millard. Czy zawsze doświadczenia więzienne wzmacniają empatię wobec osób pozbawionych wolności? Trudno powiedzieć. Czasem efekt może być wręcz odwrotny –chęć odwetu. Jeśli warunki więzienne są jednak dobre fakt, że już samo pozbawienie wolności jest czymś trudnym do zniesienia staje się bardziej oczywisty.
Churchill postanowił uciec nie tylko z uwagi na to, że źle znosił fakt bycia obserwowanym przez uzbrojonych strażników i ogólny dyskomfort. Pojechał, jako korespondent, więc miał pisać i wysyłać depesze, a tu nie tylko nie miał możliwości wysyłania depesz (a przecież w ten sposób zarabiał), ale też był niemal odcięty od interesujących go informacji.
Najpierw jednak młody korespondent starał się wynegocjować swoje zwolnienie, między innymi starając się przekonać de Souzę. Dopiero, gdy rozmowy zakończyły się fiaskiem zdecydował się przyłączyć do ucieczki organizowanej przez dwóch innych jeńców. Jednym z nich był wspomniany już kapitan Haldane, drugim był brytyjski sierżant płynnie mówiący językiem Afrikaans (https://winstonchurchill.org/the-life-of-churchill/young-soldier/1896-1900/autumn-1899-age-24/ ). Plan zakładał wykorzystanie nieuwagi strażnika i przedostanie się na podwórze przez okienko w latrynie, a następnie na zewnątrz przez mający 10 stóp (ok. 3 metrów) mur. Do realizacji przystąpiono w nocy 12 grudnia 1899 r. Churchill uciekał jako pierwszy, za nim mieli podążyć dwaj pozostali. Jednakże strażnik zdążył ich zauważyć (choć nie zorientować się, że planują ucieczkę), tak więc musieli swój plan porzucić, przynajmniej na ten moment. Tymczasem Churchill czekał jeszcze półtorej godziny na towarzyszy, ale w końcu zorientował się ruszyć do miasta. Nie znał języka, nie miał też mapy, ale postanowił zaryzykować. Haldane później miał do Churchilla lekkie pretensje, ale co niby Churchill miał robić? Czekać dalej czy może wrócić i czekać na kolejną okazję? Nie wchodziło to w grę, zwłaszcza, że Churchill zostawił już na swoim łóżku list pożegnalny skierowany do de Souzy. List można obejrzeć tu: https://www.chu.cam.ac.uk/news/2013/dec/11/churchill-wanted-dead-or-alive/ . List utrzymany w bardzo uprzejmym tonie. Początek brzmi następująco: "I have the honour to inform you that as I do not consider that your Government have any right to detain me as a military prisoner, I have decided to escape from your custody." (Mam zaszczyt Pana poinformować, iż z uwagi na to, że nie uważam, iż Pana Rząd ma jakiekolwiek prawo przetrzymywać mnie w charakterze jeńca wojennego, postanowiłem uciec spod Pańskiej opieki). Dalej list pełen jest wyrazów uznania wobec uprzejmości, z jaką traktowany był Churchill i inni jeńcy oraz wyrazów nadziei, że ta „nieszczęsna wojna” skończy się oraz, że zachowana zostanie zarówno „duma Burów”, jak i „bezpieczeństwo Brytyjczyków”. Ostatnie zdanie obok zwyczajowych uprzejmości wyraża ubolewanie Winston Churchill nie mógł pożegnać de Souzy osobiście.
Czytając ten tekst można odnieść wrażenie, że w owych czasach nawet wojna była czymś miłym i przyjemnych (choć oczywiście czasem zdarzało się zginąć). Tak niestety nie było, a przynajmniej nie zawsze było, choć to już inna historia, do której jeszcze wrócę.
Źródła (oprócz już wymienionych w tekście)
Winston Churchill: London to Ladysmith via Pretoria https://www.angloboerwar.com/books/49-churchill-london-to-ladysmith-via-pretoria
Celia Sandys – wnuczka Winstona Churchilla i autorka książki: „Churchil Wanted Dead or Alive”, relacja z wystąpienia w 2000 r. https://www.youtube.com/watch?v=OpFOAw8YRPU&t=296s
David Buckerfield Churchill's Capture, Imprisonment and Escape https://www.britishempire.co.uk/article/churchillscapture.htm
Swoją "działalność polityczną" rozpoczęłam w roku 1968 w wieku lat... sześciu ;). Postanowiłam wtedy wyrzucić przez okno kilkanaście napisanych własnoręcznie "ulotek" o treści "W POLSCE JEST RZĄD GŁUPI". Zamiar nie udał się, bo gdy wyjawiłam go Tacie, ten przestraszył się nie na żarty (pracował na uczelni) i rzecz jasna zniszczył kartki. Motywacja mojej "działalności" była jednak specyficzna: chodziło o to, ze milicja przez parę dni obstawiała Rynek, a je lubiłam chodzić karmić gołębie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura