Właściwie, technicznie ten nowy salon nie jest gorszy od starego, a w wielu zakresach lepszy. Jest też przyjemniejszy dla oka. Moje nieprzyjazne pierwsze odczucia wzięły się z zaskoczenia, oraz z prób wmówienia mi jak jakiemu głupiemu, iz stary salon się "popsuł".
Też, jakie mam prawa do marudzenia?
Z moich podatków ten salon jest utrzymywany? Nie.
Płacę zań? Nie.
Państwowe toto? Nie.
Chyba tylko marudzę z przyzwyczajenia i z pe-er-elowskiej proweniencji (która z kolei pobrała z chłopsko-szlacheckiej mentalności, co było najgorsze, tu - żądactwo), która jak słoma z butów czasem wychodzi.
Jestem tutaj gościem, jak każdy (no, prawie każdy). Właściciele dają mi miejsce, ja daję jakieś wpisy, sytuacja win-win.
Żal mi tagów, bo mi się ich kłębek nazbierał. Nie mogę zlinkować komentarzy, a lubię czasem komu coś kogoś (wliczając swoje zwłaszcza) podrzucić.
(dopisek 1.1.09: "tagi-szmagi", stare poszły, zrobię sobie nowe. A komentarze jak najbardziej można linkować.)
Puste miejsca? Widocznie czekają na reklamy. Powinny być, właścicielom trochę grosza by wkapło, żaden wstyd. Oczywiście, jeżeli nie przegną pały, i nie dopuszczą różnych chamskonatrętnych flaszy i jawek, z których słyną nasze wiodące media.
Że nie ma nastroju, tak jak było przedtem? Ale to nie z tego nastrój się bierze lub gubi...
O, na przydługie zakończenie, przypomnę - streszczę raczej - fragment z Bradbury'ego - "Słoneczne wino" ("Dandelion Wine").
Ongiś trzeba było mieć książkę pod ręką. Dziś, fragmenty - co najmniej - można odnaleźć na Google'u. Fragmenty niestety, i coraz to kartek brakuje. Ale, gdy się zna - choćby zgadnie - słowa z brakujących kartek, one w sposób magiczny się pokażą. Przez te sklejanki niżej tyle tych linków.
Otóż, do Douglasa przyjechała Ciocia Rose. Co z niej był za osóbka, dowiadujemy się z reakcji rzeczy na jej śmiech:
"The chandelier prisms in the dining room rang with pain."
Douglas mieszkał wraz Babcią i Dziadkiem. Babcia słynęła ze swojej doskonałej kuchni. To znaczy, ze swego gotowania. Sama kuchnia była szczytem bałaganu i dezorganizacji. Ciocia Rose wymusiła reformę kuchenną, i cała rodzina kuchnię wysprzątała, posegregowała, rozłożyła przyprawy do właściwych pojemników, ponaklejała naklejki na pojemniki. Babcia dostała mimo protestów nowe okulary i książkę kucharską.
Pierwszy obiad po nowych porządkach - zaskoczenie, katastrofa. A jeszcze gorsza - wizja obiadu poniedziałkowego po niedzielnym, a po nim wtorkowego, i tak przez cały tydzień - pogrzebowe obiady.
Dziadek, po analizie sytuacji, zlecił Douglasowi misję - zabierz Ciocię Rose na spacer, pokaż jej motyle, cokolwiek, wróćcie za godzinę. Gdy wrócili, walizki Cioci Rose stały spakowane przed gankiem, na nich bilet kolejowy. Dziadek:
"Rose, I have something to say to you"
"What is it?" said Aunt Rose.
"Aunt Rose," he said. "Good -by".
I nareszcie obiad bez Cioci Rose....
"Everyone took a huge bite. Grandma watched the faces of her boarders. Silently they stared at their plates, their hands in their laps, the food cooling, unchewed, in their cheeks.
"I ve lost it!" Grandma said. "I've lost my touch..."
And she began to cry.
[...]
The boarders went to bed hungry".
I jak się to skończyło i rozwiazało, - no, nie samo, jak Douglas obudziwszy się w nocy wpadł na sposób, i na jaki - to już każdy, kto zechce, może sam sobie poczytać....
Inne tematy w dziale Kultura