Co raz nazwa mego bloga – „okruhy” - choć z lekka bulwersuje, bo kole oko ortografia. Słowo jest czeskie, bo tak właśnie wybrane. „Okruh” - "okrąg" - bo "w kręgu", wykoncypowałem sobie, przewidując niszowość swego bloga, nawet ją planując - ba! - nawet ilustrując: vide obrazek w prawej kolumnie.
Zaplanowałem z góry, iż nie będę emulował gazet ani serwisów informacyjnych. Czy obchodzi mnie tsunami w Japonii i jego pokłosie? Wrzenie w Północnej Afryce? Jak najbardziej! Czy chcę o tym pisać, by wspólnie z grupką komentatorów przeżywać to raz jeszcze, wspólnie się użalać i martwić? Nie chcę.
Prominentny bloger, stały bywalec SG, z niesmakiem wyrażał się o grzybowych wpisach w sezonie grzybowym, iż ich autorzy nie piszą o rzeczach ważnych, w przeciwieństwie do niego. Innymi słowy, nie trzymają ręki na pulsie, a jak trzymają, to nie na właściwym - na lada pulsiku.
Samo "W kręgu" brzmiałoby zbyt pospolicie i budziłoby irytację niedokończenia - w kręgu czego? Brzmiałoby zbyt matematycznie – a przecież nie chciałem matematycznych dyskursów, podobny Lolicie, niechętnie biorącej udział w ekscytujących rozmowach współuczniów w szkole.
Dlaczego po czesku, skoro nawet dobrze nie znam czeskiego? Czemu nie łacina lub angielszczyzna, ulubione języki salonowe? No, łacina z lekka dotknęła podtytuł, który – jako dowcip- może być jednak ciężkawy.
Ongiś uderzyło mnie - może to nie był moment, tylko powolna emergencja tego odczucia - iż polska terminologia matematyczna jest nienaturalna, pretensjonalna, nieprzystawalna. Utrudnia rozumienie, odstrasza – na przykład, kto posługuje się pojęciem funkcji uwikłanej, ten musi wikła.
Posługując się nią na codzień, dzięki dobrodziejstwu wyświechtania, łatwo tego nawet nie zauważyć. Strasznie nabroili tu bracia Śniadeccy. Zresztą, nie tylko w matematyce. Terminologia stała się idiosynkratyczna, oderwała się od greki i łaciny. Czytajac matematyczny tekst angielski, francuski, niemiecki, czy włoski - przynajmniej łatwo się zorientować, o czym mowa, choć z grubsza. Widać znajome słowa, z lekka tylko zmodyfikowane pisownią i gramatyką. Wystarczy stworzyć niewielki słowniczek - jak po ichniemu jest "jeżeli", a jak jest "wtedy", jak wygląda słowo "dowód", i innych parę - i proszę, można czytać obce teksty, nie znając obcego.
Ba, nawet wśród chińskich krzaczków przebija sinus i cosinus! A przecież w polskim też jest sinus i kosinus! No, jest, bo nie wszystko zostało popsute. Ale mało brakowało - patrząc na sukcesy wdrażania innych pomysłów Sniadeckich - że na sinus mówilibyśmy "wstawa", a na kosinus "dostawa".
Jak "dostawa mleka do skupu"?
Tak.
Pochwalmy sinusa i kosinusa za to, iż się nie dały porwać wariacji. 
Przyjrzyjmy się słówku "równoległe" (linie)...
Co w tym złego - linie, które równo od siebie leżą? Tak, jak bruzdy na zdjęciu Andrzeja Dabrówki (pod fotowierszem) Przecież to celne, takie one właśnie są!
Pisze Sówka:
„ Paralelę zaczerpnęliśmy od Greków, parállelos = równoległy, a więc to Grecy są winni, nawet, jak przynoszą dary.”
Zaś ja na to:
„Tak, paralele są, gdy są wspólne punkty... A czy wiesz, że tak naprawdę - wtedy mamy paralele, gdy brak punktów wspólnych?”
By wiedzieć, że linie "równo od siebie leżą", trzeba wpierw umieć tę równość określić, zmierzyć, przyorać. A przecież ta własność jest niższego, bardziej podstawowego rzędu, niż umiejętność mierzenia długości odcinków. Ba! - dodatkowo, ów odcinek musiałby zostać odcięty z prostej prostopadłej do tych dwóch linii, więc prostopadłość musiałaby poprzedzać równoległość. No, to jak oszukiwanie na klasówce - zaglądanie do odpowiedzi na końcu książki, czy do ściągi, czy do klasówki kolegi (lub koleżanki).
Więc jak powinno być?
Tak jak było przedtem - paralele, czyli takie, co leżąc na płaszczyźnie, nie mają punktów wspólnych. No, to pewna dedukcja, gdyz „parallel” oznacza dosłownie „obok obce”.
Jakby stare znudzone sobą małżeństwo...
Tak właśnie Śniadeccy winni byli przetłumaczyć, by w zadaniu brzmiało „Przez punkt A, nie leżący na prostej l, przeprowadż prostą obokobcą do niej”. 
Z równoległymi – przejście od euklidesowej do nieeuklidesowej geometrii jest trudne. Jakie to proste sa równoległe, gdy widać gołym okiem, że równo wcale nie leżą?! A po co przechodzić? No, jak to – przecież świat jest nieeuklidesowy (przy okazji – czy nikogo nie razi to podwójne „e”?).
Niech kto znajdzie prostą lub płaszczyznę w przyrodzie! Almanzor znalazł – i linia prostą zaszokował czytelników.
Zdjęcie wyżej, z prawej – to bonus-zagadka: gdzie leży ta powierzchnia Riemanna?
Wyżej wspomniany został „odcinek” - z nim też jest heca. Pisałem o tym pod wpisem andsola ”Gdzie student algebry liniowej boleśnie kruszy sobie ząb”:
"Semantyka jest straszliwą pomocą, tzn., bywa również zgubą.
Cały świat na "odcinek" mówi "interwał" (w takiej czy innej ortografii), co jest nazwą idealną, znaczy tyle co "międzywale" (zapozyczajac z powodźnictwa). Tak, "wał" - to prasłowo (zapożyczając od Bruecknera). I tak, swobodnie można mówić o interwałach i na prostej, i na płaszczyźnie, czy nawet w przestrzeni, i to o dowolnej liczbie wymiarów.
A "odcinek"? - to chyba wymyśliła jakaś krawcowa lub wojskowy (bez obrazy dla tych szacownych zawodów)."
Czesi oczywiście piszą „paralela” i „interval”, zaś na nasze przestrzenie mówią prosto – „prostory”.
Czyż samo brzmienie „przestrzeni Banacha” nie onieśmiela, wręcz nie przestrasza? Aż wyśmienici filozofowie pisują książki dla ludu, przekonując ów, iż mozna zaznać szczęścia w przestrzeniach Banacha. Co prawda, definiują rzecz tylko, przez co obiecane jest zaledwie wszczęściem.
Czyż czeski „Banachův prostor” nie brzmi zachęcająco, swojsko, zapraszająco?
Inne tematy w dziale Technologie