Wybaczcie, ale to mnie dręczy. Jakoś mi głupio, bo do dręczenia są ważniejsze powody - ich pokłosie trzęsie Salonem. Ale - uczciwie mówiąc - one mnie nie dręczą, ani to pokłosie mną nie trzęsie, a ten tu pokłoś dręczy. Pod warszawską notką newdema, jak często bywa - pojawił się off-topic. Kiedy się pisze i mówi - być "na czymś", a kiedy - "w czymś"?
Na Alasce, na Florydzie, ale w Wirdżinii i w Dżordżii. Ups, tak się dziś nie pisze, ale przed wojną, tą drugą, tak się pisało. W Bronx i w Brooklynie, ale na Manhatanie (wyspa). Ale też zarówno - w Islandii i na Islandii, w Grenlandii i na Grenlandii. Wyspa, półwysep? Na Kamczatce... Na Hokkaido... Texas jest półwyspem, ale "w Teksasie", Irlandia jest wyspą, ale "w Irlandii"... W Skandynawii (półwysep) i na Labradorze (półwysep)...
Wracając do Warszawy, ongiś wiosnę przemieszkałem "na Zwirki-i-Wigury". Ulica taka. Biorąc dosłownie - rozjechałyby mnie samochody, ale akademiki stały przy Żwirki-i-Wigury, czyli bezpiecznie. Pięć minut po nazwaniu i przecięciu wstęgi nazwa czcząca zamienia się w wycieraczkę, co widac drastycznie w zakupach w sklepie lub przystanku autobusowym "na janapawładrugiego".
Nie to, że nie wiadomo dlaczego. To, że samo się tak wybiera.
Inne tematy w dziale Rozmaitości