????
Nie, nie chodzi o taśmę na ustach i łańcuch - kajdany - historii.
Taśma czasowa - tak przedstawia polska wikipedia angielski termin timeline. A przecież nie mowa o pomocy dydaktyczną, tylko o chronologii. Często jest ona pomocna by objąć umysłem wydarzenia i zjawiska rozciągnięte w czasie i przestrzeni. Czasem jest wrecz nieodzowna; zaniedbać ją - to rezygnować z rozumienia.
Jej skala może wynosić wieki, albo też i lata, jak również - miliony lat, lecz czasem dokładność wymaga sekund.
Wielu czekuje z niecierpliwością na udostępnienie zapisów z czarnych skrzynek pochodzacych z tragicznej katastrofy prezydenckiego samolotu w nadzie, iż timeline - chronologia - pomoże zrozumieć przebieg i przyczyny. Wydarzenie "wieża kontrolna informuje o zbyt niskiej wysokości" ma inny wydźwięk i różną wagę w zależności od momentu i miejsca. W odległości 4 km lub jednej minuty od lotniska - ma znaczenie fundamentalne. W odległości 2 km lub 30 sekund, gdy już może być za późno - jest bez znaczenia, wykręt co najwyżej.
Sobotnia Gazeta Wyborcza zamiesciła artykuł Wojciecha Czuchnowskiego i Renaty Grochal "Incydent gruziński". Już w drugim podtytule, pod znaczącym śródtytułem "Proszę wykonać polecenie", artykuł cytuje relację kpt. Grzegorza Pietruczuka, pochodzącą - jak podają autorzy - z akt prokuratury wojskowej:
"Prezydent wszedł do kabiny załogi i zapytał: panowie, kto jest zwierzchnikiem sił zbrojnych? Odpowiedziałem: Pan, Panie Prezydencie. To proszę wykonać polecenie i lecieć do Tbilisi - powiedział Prezydent i wyszedł, nie czekając na żadne wyjaśnienia".
Położenie cytatu - godne Hitchcocka. Dalej - autorzy przypominają krążący pogląd o presji wywieranej przez Prezydenta na pilota jako czynnika znaczącego w katastrofie smoleńskiej. Odcinajac się, wypowiadają ów pogląd wprost:
"Nie rozstrzygamy, czy to naciski na załogę spowodowały, że 10 kwietnia pilot próbował w trudnych warunkach atmosferycznych posadzić maszynę na płycie lotniska w Smoleńsku."
Tak więc, czytelniku - pamiętaj, że autorzy nie rozstrzygają, bo łatwo o tym zapomnieć. A właściwie, dlaczego mieliby rozstrzygać, i akurat oni, i na jakiej podstawie? Z lektury widać - rzeczywiście, nie rozstrzygają!
Zatem - po co ta uwaga?
Ach, czas by umieścić te wszystkie wydarzenia na taśmie czasowej. Kiedy padło owe polecenie, innymi słowy - kiedy został wywarty nacisk? I - gdzie?
Autorzy nie śpieszą się, ale kilka akapitów poniżej wyjaśniają zwięźle:
"Jednak w czasie postoju w Symferopolu prezydenccy ministrowie Maciej Łopiński i Władysław Stasiak (zginął w katastrofie pod Smoleńskiem) przekazują pilotowi, że Lech Kaczyński żąda zmiany planu i lotu prosto do Tbilisi. Kapitan odmawia, mimo że polecenie osobiście powtórzył prezydent."
Bezpośrednio niżej następuje opis biurokratycznych wymian między załogą i prominentnymi pasażerami a służbami i dowódcami w dalekiej Polsce, zaś lwia część artykułu poświęcony jest reperkusjom incydentu po powrocie do Polski. Gazeta Wyborcza niemal w tym samym miejscu publikuje replikę rzecznika PiS Adama Bielana, podbudowane oświadczeniem jego ciągłej obecności "w saloniku" samolotu wraz z Prezydentem:
"Twierdzenie, że prezydent Lech Kaczyński osobiście wywierał wpływ na pilotów podczas lotu do Azerbejdżanu jest absolutną nieprawdą"
Cierpliwy czytelnik, który dotarł do tego miejsca zapewne się dziwi, po co to pisać, skoro wszystko jest napisane w gazecie, i każdy to dobrze wie. Piszę dlatego, iż się dziwię.
Z jednej strony - wydaje się, że sprawa jest oczywista. Nie było żadnego nacisku w czasie lotu. Przez to - nie może "ów incydent" służyć nawet jako czynnik wart choć pobieżnego rozważania w sprawie smoleńskiej katastrofy. Incydentu - prócz "wydania polecenia" - w czasie lotu nie było. Incydent zaistniał dopiero w Warszawie po powrocie.
Rozwiązanie "incydentu" (tego w podróży, nie tego w Warszawie) odbyło się jak trzeba, z zachowaniem drogi służbowej i hierarchii dowodzenia.
Z drugiej strony - zawartość 95% (no, może 90%) komentarzy na S24 i ościennych blogach, poświęcana jest gorącemu wskazywaniu kto kłamał, a kto nie, oraz wyświetlaniu wyświetlonego.
Więc, jak się tu nie dziwić?
Na zakończenie - o tym łańcuchu. Chodzi o "łańcuch dowodzenia", po angielsku - "chain of command". Nie wiem, czy wypada mi się o tym wypowiadać, bo rzecz związana głównie z wojskiem, a ja jestem cywilem do szpiku kości (nawet przespałem całe Studium Wojskowe). Ale rzecz ma miejsce i w korporacjach, firmach - instytucjach cywilnych Ba! - nawet wśród mam pilnujących dzieci na placu zabaw.
Proszę więc kompetentnych czytelników o wybaczenie pisania oczywistości. Lecz - ach, sądząc po większości wypowiedzi - te oczywistości wcale nie wyglądają na takie oczywiste. Otóż, nie jest tak, że kapitan może wydawać rozkazy każdemu porucznikowi, pułkownik - każdemu kapitanowi, a generał - każdemu aż w dół do szeregowca. Nie ma tak. Jest łańcuch. Także i na samej górze - zwierzchnik wszystkich sił zbrojnych nie może wydawać poleceń ani rozkazów każdemu żołnierzowi. To znaczy może, ale tylko drogą służbową.
Zatem, Prezydent Lech Kaczyński, wydając polecenie - wydał je może przedwcześnie i zbyt apodyktycznie (wg. dostępnych relacji). Ale faktem jest, iż - koniec końców - poszedł drogą słuszną. Co więcej, został - drogą odwrotną - przekonany, iż jego pomysł nie miał racji bytu lub benefity nie były przekonywujące.Dalej - żadnych relacji nie ma świadczących by ów pomysł forsował.
Swoją drogą, można sobie wyobrazić (lub przytoczyć) scenariusz, gdy konieczność zachowania łańcucha dowodzenia może stać się problemem, nawet fatalnym.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przykładowe komentarze pod notką "W Gruzji nie było nacisków"
Inspiracja: "Tbilisi 2008 – Smoleńsk 2010; wojna i mgła"
Inne tematy w dziale Kultura