Strona wykorzystuje pliki cookies.
Informujemy, że stosujemy pliki cookies - w celach statycznych, reklamowych oraz przystosowania serwisu do indywidualnych potrzeb użytkowników. Są one zapisywane w Państwa urządzeniu końcowym. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej. Więcej informacji na ten temat.
Dlaczego w Rzeszowie? Dlatego, że zięć pani Stanisławy Zbigniew Wicentowicz zrobił doktorat i jako specjalista neurochirurg przeniósł się z rodziną w 1975 roku do Rzeszowa, gdzie w miejscowym szpitalu otwarto oddział neurochirurgii. Po kilku latach pani Stanisława przeprowadziła się do córki i pozostała w Rzeszowie na stałe. Tam też została pochowana. Wicentowiczowie mieszkali w Rzeszowie do czasu przejścia dr Zbigniewa Wicentowicza na emeryturę (do 1992 roku). Potem przeprowadzili sie do Raciborska koło Wieliczki, gdzie kupili dom. Na miejscowym cmentarzu zbudowali rodzinny grobowiec i do niego przenieśli ekshumowane szczątki pani Stanisławy Rachwałowej.
Bardzo dziękuję za cenne uzupełnienie notki.
Jeżeli sądzisz, że na swoim blogu będę tolerować prowokatorów, którzy zbrodnie Marii Mandel nazywają "bredniami" to
się bardzo mylisz.
Won śmieciu z mojego bloga!
Piekny zyciorys.Dziekuje
To prawda - piękny życiorys, wart przypominania.
Pozdrawiam.
Przebaczyła!!!
I nie ma nic wspólnego z tym przebaczeniem imperatyw Herberta: "Zaiste, nie przebaczaj w imieniu tych, których zdradzono o świcie..."
Przebaczyła, bo sama była ofiarą tych zbrodniarek.
Przebaczyła, bo o to prosiły.
Dziś nam trudno przebaczyć tym, którzy nie wykazują najmniejszej skruchy.
Bo do przebaczenia potrzebne jest przynajmniej wyznanie winy.
Pozdrawiam
A ja dziękuję za komentarz. Tak, są łzy wzruszenia...
Zgadzam się z Pańską wypowiedzią, trudno nawet uwierzyć, że byli tacy ludzie, a jednak...
Uważam, że jedno zdanie z Pana opinii - "Dziś nam trudno przebaczyć tym, którzy nie wykazują najmniejszej skruchy."- jest zbyt upraszczające, gorzka ironia?
Samemu zdarzało mi się zapominać i przebaczać, nawet niewybaczalne zdawałoby się uczynki wobec mnie, szczerze.
No może z odwróceniem się plecami i wzgardliwym poruszeniem ramion, ale to tak na marginesie - wiadomo czasy nie te...
Pozdrawiam
I jest doprawdy rozpacz, bo nie dość, że gomółka i świerczewski nadal
mają centralne miejsce, to pokładli tam jeszcze geremków, kurioniów i
inną hołotę.
=============================================
Brak słów.
http://krakowianie1939-56.mhk.pl/pl/archiwum,1,bugajski,385.chtm
Aresztowany wiosną 1940 roku (dokładna data nie jest znana), 2 lipca 1940 roku Aleksander Bugajski był obok młodszego o pół roku Stanisława Marusarza bohaterem brawurowej ucieczki z celi nr 87 (celi śmierci na I piętrze) niemieckiego więzienia Montelupich w Krakowie.
https://dzieje.pl/aktualnosci/wielka-ucieczka-stanislawa-marusarza
To właśnie Rachwałowa (ps. Herburt) otrzymała polecenie wyszukania i podnajęcia w Krakowie odpowiedniej "meliny" dla Bugajskiego, po jego powrocie z Zakliczyna (gdzie leczył rany po ucieczce). Wynajęła pokój w mającym dwa wyjścia mieszkaniu internowanego w Rumunii byłego komendanta policji państwowej w Krakowie mjr Ludwika Drożańskiego, którego żona była jej dobrą znajomą (Siemiradzkiego 9/3).
Życie Stanisławy Rachwałowej to gotowy scenariusz na świetny film - po prostu nie rozumiem dlaczego polski świat filmowy nie korzysta z tego, co pięknie napisało życie. Ręce opadają, chociaż to temat na odrębną notkę. W każdym razie ta filmowa i kulturalna niemoc wywołuje złość .
Pozdrawiam
Przeżyła tam pierwsze miesiące jako zwykła więźniarka, głodzona i bita przez dozorczynie z SS. Potem dzięki znajomości języków obcych awansowała na funkcyjną w jednym z biur obozowych. Pracowała w rejestracji jako pisarz oddziału przyjmowania cugangów (nowoprzybyłych) - Aufnahmeabteilung. Miała tam sposobność bliższego poznania Oberaufsehrin Marii Mandel. Poznała także inne dozorczynie. Zachowały się listy, które wysyłała do domu, adresując je do starszej córki Krystyny na Stauferstrasse 5 (tak okupanci nazwali ulicę Jana III Sobieskiego). Po ewakuacji obozu w styczniu 1945 roku znalazła się w Neustadt Glewe, podobozie Ravensbruck.
Po leczeniu w angielskim szpitalu wojskowym powróciła do Krakowa 24 maja 1945 r. Swoje przeżycia obozowe przedstawiła w protokole Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce w protokole z 22 sierpnia 1945 r. Stanowi to 28 stron gęsto zapisanego maszynopisu.
UB aresztowało ją w październiku 1946 roku wraz z córkami. Wtedy to już trzeci raz znalazła się w więzieniu śledczym na Montelupich. Młodszą córkę Annę zwolniono po 6 tygodniach, starsza Krystyna przesiedziała 4 lata w więzieniu w Katowicach i zwolniona w 1950 roku pracowała jako sekretarka w krakowskim oddziale Związku Literatów Polskich. W czerwcu 1958 roku wyjechała na zaproszenie pisarza Heinricha Bolla na Zachód. Wybrała wolność. Początkowo pracowała dorywczo, a od marca 1962 roku podjęła pracę w Sekcji Polskiej Radia Wolna Europa. W 1967 roku wyszła za mąż za rzeźbiarza Ernsta Hermannsa. Zmarła w 2000 roku.
No i jeszcze jedno. Stanisława Rachwałowa siedziała w Fordonie m.in. z dozorczynią z Birkenau Luise Danz. Bywało, że wykonywały razem jakieś więzienne prace. Danz nauczyła się już polskiego na tyle, że nie tylko mówiła, ale i czytała polskie książki i gazety. Kiedy zobaczyła w celi Rachwałowej przysłane przez rodzinę tomy Trylogii poprosiła o ich wypożyczenie. "Potop" przeczytała kilka razy od deski do deski. Ile razy spotykała Rachwałową tyle razy wypytywała o tło historyczne, tereny walk, miejsca, wszystko ją interesowało. Kiedy Rachwałowa opuszczała więzienie podarowała Niemce Trylogię. Po latach dowiedziała się od więźniarek, że kiedy Danz po 12 latach więzienia wyjeżdżała z Polski niosła te polskie książki jako coś nadzwyczaj cennego. Była zakochana w Kmicicu.
Tak, z Luise Danz to niesamowita historia. Czytałem o tym przeglądając materiały do notki. Zresztą życia tej fantastycznej kobiety nie da się streścić w notce - tym bardziej dziękuję za kolejną garść faktów z jej życia i życia jej córek.
Arcyciekawa kobieta z arcyciekawym życiorysem wartym rozpowszechnienia.
Dziękuję za uznanie.
To właśnie o to konkretnie i dosadnie miałbym pretensję do prezesa TVP, a nie o inne jego domniemane, ale niewymierne "zbrodnie".