Bohaterowie wyklęci... upokarzani, gnębieni i maltretowani przez niemieckich oprawców i polskich zdrajców za sowieckie srebrniki. Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", Hieronim Dekutowski "Zapora", Danuta Siedzikówna "Inka", Feliks Selmanowicz "Zagończyk", Emil Fieldorf "Nil", rotmistrz Witold Pilecki - zamordowani podwójnie i potrójnie, bo fizycznie i mentalnie wymazywani z pamięci Narodu, którego część dała ( i daje) się zwieść haniebnej propagandzie, która ich chlubne twarze umęczonych Bohaterów, próbuje zniekształcić maskami morderców i bandytów. Jednak siła tych najlepszych cór i synów Rzeczpospolitej jest wielka - byli, są i będą Bohaterami, a jedyne czego od nas oczekują to zapalenia znicza pamięci w dniu takim jak dziś. Dziś swój wirtualny znicz zapalam pani Stanisławie Rychwał - nieco zapomnianej "wyklętej", której historia niesłusznie zakurzona czasem jest równie fascynująca jak losy Rotmistrza - zresztą pani Stanisława nazywana jest "Pileckim w spódnicy". Oto skromy rys jej postaci....
Siedziała na pryczy oparta o ścianę. Myślała o córkach. Że od tylu lat choć tęskni i kocha tak, że serce bije jak szalone - nie może ich wspierać. Te same myśli, ta sama bezradna troska towarzyszyła jej w kolejnych obozach koncentracyjnych, w aresztach śledczych gestapo, gdzie bardziej niż brutalne przesłuchanie bolał strach o córki. W tym strachu o nie była sama. Męża, polskiego oficera zabrali na początku wojny sowieci. Realia podpowiadały, że ludzie z tych wywózek nie wracają ale nadzieja uruchamiała obrazy, że on wraca, że rodzina jest znowu razem, że jest dom, ręce nie są posiniaczone, nikt nie krzyczy, że jest ciepło, stół i posiłek...
Czym karmi się taka nadzieja kiedy od lat zamieniają się tylko druty ogrodzenia na kraty w oknach a za lata bohaterskiej, niezłomnej postawy i walki dla Polski, o Polskę w podziękowaniu czeka wypisany już wyrok śmierci? Jakie zasady jeszcze obowiązują, skoro cały porządek świata został odwrócony tam w obozach koncentracyjnych ale jeszcze bardziej tu, w jej wolnej nareszcie ojczyźnie, której była wiernym żołnierzem? Jakie zasady obowiązują, gdy nie ma zasad? Jakie prawo, kiedy dzieje się bezprawie?
W celi obok, może też oparta o ścianę siedziała jej prześladowczyni, pracownik obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Niemka. Maria Mandel. Też z wyrokiem śmierci. Ona - więźniarka obozu i ta druga - jej kat. Za każdy dzień ostatnich kilkunastu lat który sprawdzał jej patriotyzm, człowieczeństwo, bezgranicze służby dla innych i za to co zrobiła Mandel, tysiącom kobiet i dzieciom w tym tych nowo narodzonych wysłanych do komór gazowych, a nawet żywcem do pieca dostały tu w powojennym więzieniu te same wyroki. A na ich wykonanie czekały w takich samych celach, jedząc to samo parszywe jedzenie w niedomytych miskach.
Wszystkim dźwięczał w uszach ten chichot losu który karę i nagrodę wymierzył identycznie.
Tak to opisuje sama pani Rachwał:
" Sąsiedztwo Mandel i Brandl było dla mnie trudne. Czułam ich niepokój za ścianą; ja mogłam liczyć na ułaskawienie, one chyba nie. Nie było już we mnie tej nienawiści i chęci zemsty. Teraz istniał wspólny los, wspólne oczekiwanie. Dni mijały, jednakowe, monotonne, a tam gdzieś za murami życie toczyło się dalej. Tylko ja i one, zamknięte w celach tuż obok siebie, stojące przed czymś wielkim, przed kresem wędrówki ziemskiej. Tak różne w swojej osobowości, wierze, narodowości; czujące to samo czy inaczej? - pytanie to we mnie wciąż nurtowało, a w sprzyjającej samotności rozwinęło się do ogromnego problemu: dlaczego ja, właśnie ja, na tyle milionów ludzi, którzy przeszli i ginęli w Oświęcimiu, jestem tak blisko nich, widzę i czuję ich karę tak bardzo zasłużoną, ich rozpacz i ja jedna wiem naprawdę, jak one w tej sytuacji wyglądają.
Po południu zawołano nas do kąpieli. Na pytanie oddziałowej, czy pójdę razem z nimi, powiedziałam, że tak. Mój dawny, ostry protest w tej naszej wspólnej sytuacji wydał mi się nieistotny. Mandel i Brandl szły przodem, a ja z oddziałową - z tyłu. W łaźni one obie stanęły pod tuszami po przeciwnej stronie niż ja; byłam bliżej drzwi i ubieralni. Oddziałowa puściła tusze i odwołana przez kogoś, wyszła zamykając drzwi. Ciepła woda spływała z tuszu, wywołując miłe uczucie odprężenia, lecz równocześnie zaczął mnie opanowywać niepokój i lęk; nie spuszczałam z Niemek wzroku poprzez lejącą się wodę i kłęby pary. Sytuacja była niesamowita: one dwie i ja, zamknięte, trzy istoty z byłego obozu śmierci. Jedna z nich — najwyższa władza - i ja, szary proch i pył, haftling - razem na jednym poziomie, równe w obliczu śmierci, a tak różne w swej winie. Zobaczyłam nagle, że obie Niemki idą powoli w moją stronę. Mandel szła pierwsza, Brandl za nią. Dawny strach ogarnął mnie całą. Stałam przerażona i bezradna, a one wciąż szły ku mnie wśród gęstej jak mgła pary i strumieni wody z lejących się tuszy, nagie i mokre. Chwila ta wydała mi się wiekiem. — O, Boże! — szeptałam bezradnie. — Co one jeszcze chcą ode mnie? — A była oberaufseherin Mandel z Brzezinki stanęła w odległości dwóch kroków przede mną mokra, pokorna i z oczu jej płynęły strumienie łez. Powiedziała wolno, z wielkim trudem łapiąc oddech, ale wyraźnie: Ichbitte um Yerzeihung [proszę o wybaczenie]. Za nią Brandl coś mówiła, płacząc spazmatycznie. Wszystkie dawne marzenia oświęcimskie o rewanżu, biciu, zemście prysnęły w mgnieniu oka, znikły, stały się nieważne. W tej tragiczno- śmiesznej sytuacji w łaźni, gdy ten rozmiar winy i władzy i ten strzęp ludzki, zdruzgotany poczuciem strasznej winy, w obliczu śmierci prosił o przebaczenie byłego haftlinga, wtedy uczucie wielkiej litości, smutku i przebaczenia owładnęło moją duszą. Płakałam wraz z nimi nad tym nieodgadniętym sercem ludzkim, które poprzez najgorsze rzeczy, aż poprzez zatratę całego człowieczeństwa weszło na drogę pokuty i zrozumienia. Chwyciłam wyciągniętą proszącą dłoń i rzekłam: Ichverzeihe in Haftlingsnahme [przebaczam w imieniu więźniów]. Na to one obie rzuciły się na kolana i zaczęły całować moje ręce. W tej chwili wróciła oddziałowa i stanęła zaskoczona, ale zrozumiała, że zaszło tutaj coś niezwykłego i nic nie powiedziała. Wracałyśmy w tym samym porządku. Oddziałowa wpuściła je pierwsze do celi i w ostatniej chwili obie obróciły głowę w moją stronę, uśmiechnęły się przy tym jakoś ciepło, z wdzięcznością, a Mandel powiedziała głośno, wyraźnie, po polsku jedno słowo: "Dziękuję". Więcej już nie widziałam ich. Po kilku dniach zostały stracone i wiem, że Mandel była ostatnia. W jakiś czas później zostałam ułaskawiona i powoli wracałam do życia. Dziś, z oddalenia, wiele przeżyć, wydarzeń, pragnień i myśli zatarł czas. Tragiczne lata obozu zagłady zbladły; w pamięci pozostały rzeczy wielkie i piękne, bohaterstwo, ofiarność, koleżeństwo i przyjaźnie na złą i dobrą dolę, trwające po dziś dzień, ale ponad wszystko wyryte jest we wspomnieniach z tak tragicznego dla mnie okresu życia słowo: przebaczam!"
Stanisława Rachwałowa, z domu Surówka, urodziła się w roku 1906. Działalność konspiracyjną rozpoczęła w Krakowie wraz z początkiem drugiej wojny światowej. Miała wtedy dwie córki 12-i 15-letnią. Jej mąż - oficer Wojska Polskiego został aresztowany przez sowietów we wrześniu 1939 roku, przeżył niewolę, wstąpił do armii Andersa, ale zmarł na gruźlicę w roku 1943 w Palestynie.
W grudniu 1942 roku działająca w konspiracji Stanisława Rachwał została aresztowana przez Gestapo. Po brutalnym śledztwie trafiła do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. - Mama pojechała do obozu 6 grudnia, na Mikołajki. Po wojnie nigdy nie wspominała tego okresu. Nawet jeśli ktoś ją wypytywał, starała się zbyć go żartem - mówiła w rozmowie z Patrycją Gruszyńską-Ruman córka Stanisławy Rachwał. Trudnym do przecenienia dokumentem są natomiast zapiski byłej więźniarki sporządzone dla Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce.
Stanisława Rachwał przebywała w Auschwitz do końca wojny. Przez trzy lata obozowego piekła doświadczyła wszystkiego co najgorsze. W tym czasie kierowniczką obozu kobiecego była Maria Mandel. 30-letnia Niemka po czterech klasach szkoły elementarnej, która do "pracy" w obozach koncentracyjnych zgłosiła się już w 1938 roku. W Auschwitz nazywana była "bestią". Do komór gazowych posłała pół miliona kobiet i dzieci. Osobiście dokonywała selekcji chorych kobiet. Wydawała rozkazy topienia i palenia żywcem noworodków. Więźniarki wspominają, że Mandel była bardzo ładną kobietą. Blondynka o jasnych oczach, zgrabnej figurze, starannie ubrana. Zanim została Oberaufseherin była nadzorczynią bunkra, a więc więzienia obozowego. „Jako dozorczyni bunkra była Mandel bardzo okrutna i osławiona na terenie całego obozu. Z podległego jej bunkra dochodziły na obóz straszliwe krzyki katowanych przez Mandel więźniarek… Przypadki śmierci z zagłodzenia w bunkrze podległym Mandel powtarzały się bardzo często. Jak wspomina w swojej książce jedna z więźniarek, francuska żydówka Fania Fénelon: „Nie skończyła jeszcze trzydziestki, bardzo ładna, wysoka, szczupła i nienaganna w swoim mundurze (…). Jej twarz promienieje, bez śladu szminki (zakazanej w SS). Jest doskonała, Zbyt doskonała. Doskonały przykład rasy panów. Idealna matka – rodzicielka cóż więc ona tutaj robi?”
Po zakończeniu wojny Stanisława Rachwał zaangażowała się w działalność podziemnej organizacji Wolność i Niezawisłość. Przyjęła pseudonim "Zygmunt" i rozpoczęła pracę w wywiadzie DSZ - a od września 1945 roku Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość" (WiN). Jej zadaniem było zbieranie informacji z dziedziny gospodarczej, politycznej i wojskowej. Pozyskiwała dane dotyczące wyżywienia, kontyngentów, zbiorów, cen artykułów żywnościowych, inwentarza żywego, jak również ilości i sposobów wywożenia żywności do Związku Sowieckiego. Oprócz tego gromadziła dane osobowe i sporządzała charakterystyki aktywnych członków partii komunistycznej, urzędników państwowych, funkcjonariuszy UB i MO oraz oficerów "ludowego" WP. Zbierała także informacje o działaniach UB i MO, o aresztowaniach realizowanych przez te służby, oraz wszelkie dane dotyczące ich struktury i sposobów działania, jak również o nastrojach panujących wśród funkcjonariuszy. Stanisława Rachwał zbudowała na terenie Krakowa prężną, składającą się co najmniej z dwunastu osób, sieć wywiadowczą. Posiadała między innymi informatorów w Urzędzie Wojewódzkim, Wydziale Aprowizacji krakowskiego Urzędu Wojewódzkiego, Komendzie Wojewódzkiej MO, Komendzie Miejskiej MO, Cenzurze Wojskowej, na dworcu PKP oraz w Sądzie Grodzkim. Pozyskiwała również informacje spoza województwa krakowskiego. Na Śląsku korzystała z wiadomości uzyskiwanych od swojej córki - Krystyny ps. "Beata".
Od sierpnia do października 1946 roku trwały aresztowania działaczy WiN związane z rozbiciem przez UB struktur Brygad Wywiadowczych, a następnie aresztowaniem II Zarządu Głównego WiN. 26 sierpnia UB założyło "kocioł" w mieszkaniu Stanisławy Rachwał. Ostrzeżona o wsypie ukrywała się w tym czasie na melinie przy ul. św. Gertrudy 9. Przeczekała pierwszą falę aresztowań w Krakowie, a następnie przeniosła się do Warszawy. W pierwszych dniach września mieszkała u byłej więźniarki Oświęcimia Krystyny Żywulskiej, skąd wyjechała na Pomorze, by uregulować sprawy związane z budowaną tam wcześniej siecią wywiadowczą. Zdekonspirowana i zagrożona aresztowaniem przekazała ją swemu następcy, a sama szukała możliwości opuszczenia kraju. Miała już przygotowaną drogę przerzutową na Zachód, gdy została rozpoznana w Warszawie na ulicy przez męża ( nomen-omen) Żywulskiej - ppłk. Leona Andrzejewskiego (wówczas dyrektora Gabinetu Ministra Bezpieczeństwa Publicznego) i aresztowana w przeddzień wyjazdu - 30 października 1946 roku. Poddano ją ciężkiemu, trwającemu 11 miesięcy śledztwu. Początkowo jej sprawę prowadziło Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, później przejęli je funkcjonariusze krakowskiego WUBP. Pod "Postanowieniem o pociągnięciu do odpowiedzialności karnej", zamiast podpisu widnieje adnotacja Stanisławy Rachwał "akt oskarżenia niezgodny z prawdą".
Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie pod przewodnictwem Władysława Sierackiego skazał ją na karę dożywotniego więzienia. W przekonaniu komunistycznej władzy dożywocie było za niskim wyrokiem dla Stanisławy Rachwał. Najwyższy Sąd Wojskowy uchylił wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Po raz kolejny była sądzona 30 grudnia 1947 roku - składowi orzekającemu przewodniczył Ludwik Kiełtyka. Skazano ją na karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich oraz przepadek mienia. Po dwóch miesiącach spędzonych w celi śmierci poinformowano ją, że Bolesław Bierut złagodził jej karę do dożywocia.Objęta amnestią z 27 kwietnia 1956 roku, na fali "odwilży" została zwolniona z więzienia po 10 latach - 30 października 1956 roku. W aktach Urzędu Bezpieczeństwa zachował się telegram otrzymany przez Stanisławę Rachwał w przeddzień wyjścia z więzienia: "Mamusiu wracaj do domu pociągiem który wyjeżdża z Grudziądza o godz. 17, przesiadka w Łodzi Kaliskiej godz 22.40. Przyjazd do Krakowa piąta rano. Czekamy. Dzieci.
Zmarła w październiku 1985 roku, nie angażując się politycznie, ponieważ stan zdrowia po przejściu śledztw w niewoli hitlerowskiej i komunistycznej nie pozwolił jej nawet podjąć pracy.
Niech odpoczywa w spokoju.... Cześć i chwała Bohaterom!
https://nowahistoria.interia.pl/prl/news-stanislawa-rachwalowa-bohaterka-podziemia-przesladowana-prze,nId,1108992#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
,
https://www.polskieradio24.pl/227/4261/Artykul/1356083,Ofiara-i-kat-w-jednej-celi-smierci
http://www.kpbc.ukw.edu.pl/Content/202375/Rachwalowa_Stanislawa_2848_WSK.pdf
https://nowahistoria.interia.pl/prl/news-stanislawa-rachwalowa-bohaterka-podziemia-przesladowana-prze,nId,1108992
https://www.academia.edu/36107990/Historia_pewnej_znajomo%C5%9Bci._Spotkania_Stanis%C5%82awy_Rachwa%C5%82_i_Marii_Mandl
Inne tematy w dziale Kultura