Jak co roku o tej porze, kiedy ruszają kwalifikacje na futbolowe salony klubów europejskich (Liga Mistrzów i Liga Europy), kluby reprezentujące nasz kraj dostają tzw. eurowpierdol i to nie bynajmniej od klubów z Championship, Bundesligi, Serie A, La liga, czy Ligue1 i nie nawet od klubów z niżej cenionych Jupiler League, Eredivisie i Primeira Liga, ale od różnego rodzaju półamatorów - na co dzień rybaków, pasterzy, rolników i szeroko rozumianych (zwłaszcza w gwarze piłkarskiej) kelnerów i "ogórków". Pamiętam czasy, w których polskie drużyny "eksportowe" wyprawy do egzotycznych piłkarsko rejonów Europy traktowały jako trening, wynik był formalnością a problemem był jedynie rozmiar pogromu jakim odprawią "ogórków". Dziś sami jesteśmy "ogórkami" leją nas takie "tuzy" piłkarskie, jak kluby z Kazachstanu, Armenii, Azerbejdżanu, Mołdawii, Litwy, Islandii a ostatnio ze Słowacji.
W rankingu lig UEFA zajmujemy zaszczytne 21-sze miejsce - zaszczytne, bo wciąż jeszcze wyprzedzamy ligi "tuzów" ale w wyścigu do pierwszej dziesiątki przed nami są... zresztą zobaczcie sami:
( w kolumnach oznaczonych jako sezony, liczby oznaczają tzw. współczynnik obliczany na podstawie meczów przedstawicieli danej ligi w rozgrywkach europejskich)
Co z nami jest nie teges? Ekstraklasa jest świetnie opakowana, zawodnicy cieszą się autentyczną popularnością, kibiców jest w miarę dużo, a pieniędzy coraz więcej. Jednak w tym niezłym opakowaniu, kryje się produkt piłkarskopodobny, odstający wyraźnie od średniej europejskiej, przepłacony i właściwie zupełnie niewarty tego, że kibice chcą ten chłam kupować, a telewizje transmitować. Kto wie, czy UEFA nie kombinuje jak tu nas relegować do federacji np Oceanii. Dla nas i tak byłoby najlepiej pograć z pingwinami - jest spore prawdopodobieństwo, że jednak dałoby się wygrać. Fenomen naszej Ekstraklasy polega na tym, że jednak ktoś to ogląda, a nawet emocjonuje się meczami.
Rzecz w tym, że pika nożna działa jak magnes przyciągający kibiców, od dziesiątków lat zakorzeniły się tradycje kibicowskie i klubowe, jak w żadnej innej dziedzinie życia działają lokalne patriotyzmy, graniczące z fanatyzmem. Na tym żyznym gruncie wyrósł zatem dorodny owoc marketingu, który firmuje spólka Ekstraklasa S.A. - spółka zarządzająca najwyższą klasą rozgrywek piłki nożnej mężczyzn w Polsce. Powstała w 2005 r. - jej akcjonariusze to 16 Klubów biorących udział w rozgrywkach Ekstraklasy oraz Polski Związek Piłki Nożnej. Spółka powołana została do realizacji dwóch celów: sprzedaży praw mediowych oraz scentralizowanych praw marketingowych. Abstrahując od zysków samej spółki, trzeba przyznać, że Ekstraklasa S.A wypełnia cele, dla których została powołana - marketing ma przełożenie na konkretne pieniądze dla klubów Ekstraklasy, które w 2017 roku osiągnęły pierwszy w historii ligi dodatni wynik finansowy netto. Łączne przychody klubów Ekstraklasy przekroczyły w sezonie 2016/2017 barierę 700 mln PLN i wyniosły 706,6 mln PLN w porównaniu do 511,2 mln PLN za rok 2015. Wzrost przychodów Ekstraklasy wobec poprzedniej edycji raportu wyniósł 38%, co jest zasługą rekordowych przychodów w dwóch kategoriach. Przychody transferowe osiągnęły najwyższy w historii zestawienia poziom 117 mln PLN, a przychody z praw mediowych, głównie za sprawą występów Legii w rozgrywkach Ligi Mistrzów, zamknęły się kwotą 260 mln PLN (w porównaniu z 137,5 mln PLN za rok 2015).
Jak to wygląda na tle innych lig w Europie? Oczywiście, daleko nam do najlepszych w Europie: Anglii, Francji, Niemiec, Hiszpanii i Włoch, gdzie przychody liczy się w miliardach euro, a nie setkach milionów, ale już możemy się porównywać do ligi austriackiej, szkockiej, duńskiej i szwedzkiej. Do pierwszej, liczącej się ligi Jupiter League (Belgia) mamy do nadrobienia około trzykrotny dystans, ale niewątpliwe Ekstraklasa zmierza pod tym względem w dobrym kierunku i dystans sukcesywnie nadrabia. Kluby Ekstraklasy także nieźle płacą swoim pracownikom - czyli piłkarzom. Wiadomo, że pensje piłkarzy to największa grupa kosztów w klubach piłkarskich. W niektórych polskich klubach, płace dla piłkarzy stanowią nawet... 120 proc. przychodów. Europejski model wzorcowy, to poziom to około 60 proc., ale w różnych ligach Europy jest to od 49 proc. do nawet 78 proc. Ale jeżeli w Polsce ten wskaźnik osiąga wspomniane 120 proc., to nic dziwnego, że na koniec kluby te nie mogą wykazać zysków, a przecież to tylko jedna pozycja w wykazie kosztów. Polskie kluby płacą więcej , lub co najmniej tyle samo, co kluby z niektórych lig wyprzedających nas w rankingu. Czy są do dobrze wydane pieniądze? O tym w dalszej części artykułu.
Są zatem pieniądze, jest marketing - pieniądze niby nie grają i skoro tłuką nas biedniejsi od nas, to problem leży gdzie indziej. Gdzie?
Żeby podjąć próbę odpowiedzi na to pytanie, trzeba najpierw zrozumieć rolę PZPN w polskiej piłce klubowej. PZPN jest udziałowcem w Ekstraklasie S.A i jest znaczącym beneficjentem zysków, jakie spółka osiąga. W zamian organizuje rozgrywki Ekstraklasy - przyznaje licencje, tworzy terminarz, wyznacza sędziów i organizuje ich pracę, szkoli trenerów i przyznaje im licencje, odpowiada za poziom wyszkolenia juniorów i w tym zakresie współpracuje z klubami. To teoria, bo w praktyce PZPN może nie robić nic, ale jako udziałowiec spółki swoje zgarnie. Nie jest tajemnicą, że PZPN za prezesury Bońka zajęło się przede wszystkim reprezentacją osiągając względne sukcesy. Pisząc "względne" mam na myśli to, że polska reprezentacja osiągnęła nieproporcjonalnie dużo w sferze marketingowej w stosunku do osiągnięć sportowych, które - chociaż niezłe - nie zachwycają - zwłaszcza w świetle ostatniego mundialu. W PZPN jest tajemniczy wydział szkolenia - co ten wydział robi? Śmiem twierdzić, że nic - poza weryfikacją i przyznawaniem uprawnień trenerskich. Co prawda PZPN wydaje jakieś dokumenty typu okrągłe słówka i slogany traktujące o szkoleniu dzieci i młodzieży, ale de facto tego typu szkoleniem zajmują się wyłącznie kluby posiadające bazę i warunki do szkolenia młodzieży, lub prywatne akademie zakładane - dla zysku - przez byłych piłkarzy. Ile jest klubów w Polsce posiadających akademie na poziomie zbliżonym do poziomu akademii zachodnich? Dwa - Lech Poznań i Zagłębie Lubin. Reszta - na czele z Legią Warszawa, której akademia istnieje tylko teoretycznie - właściwie nie zna pojęcia "wychowanek" i buduje swoje składy na idei kupowania piłkarzy, których "wypluły" poważniejsze ligi, czyli tzw. piłkarski szrot. Wyjątek Górnika Zabrze, który niemal całkowicie oparł swoją drużynę na młodych zdolnych piłkarzach, znakomicie "wyscautowanych" z niższych lig, tylko potwierdza regułę.
Dlaczego polskie kluby nie kupują polskich piłkarzy? Bo prawo podaży i popytu stworzyło sytuację, w której polski, w miarę dobrze wyszkolony piłkarz, jest towarem tak deficytowym ,że kosztuje wielokrotnie więcej niż zachodni produkt płlkarzopodobny, któremu w Polsce oferuje się tak lukratywne kontrakty, że pewnie wywołałyby szok u szejków, którzy są właścicielami PSG z budżetem prawie pół miliarda euro - zachowując oczywiście proporcje. Dobrze wyszkolonych polskich piłkarzy po prostu nie ma - a jeżeli już się znajdą, to i tak robią kariery w klubach zachodnich, z których wracają niekiedy do Ekstraklasy z podkulonym ogonem. I w tym miejscu powoli zmierzamy do sedna problemu.
W Polsce nie istnieje spójny i zaplanowany system szkolenia! Jeżeli gwiazda polskiej piłki - Robert Lewandowski - publicznie oświadcza, że nikt nie nauczył go dryblować i grać jeden na jeden, to my nie tylko jesteśmy tam, gdzie plecy tracą swoja nazwę, ale my się tam już na dobrze urządziliśmy. Żeby jednak stworzyć sensowny system szkolenia na poziomie centralnym (do klubów wrócę w dalszej części) potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, konkretne działania związku i trenerzy, którzy będą posiadać kwalifikacje do "scautowania" i szkolenia dzieci i młodzieży. PZPN nie jest związkiem biednym, zatem pomijając jak spore pieniądze zarobione przez związek są wydawane, można stwierdzić, że finanse nie są barierą. Nie widać natomiast woli i konkretnych działań, nie ma juniorskich trenerów na odpowiednim poziomie - wyłączając garstkę pasjonatów, pracujących za grosze, albo dla swojej osobistej satysfakcji. Trzeba też wspomnieć o fundamencie jakiegokolwiek sportu na poziomie wyczynowym, jakim powinno być wychowanie fizyczne w szkołach, które tak naprawdę istnieje teoretycznie, ponieważ dzieci masowo na zajęcie wf nie uczęszczają.
Jak funkcjonuje system szkolenia piłkarskiej młodzieży w Niemczech i w takiej np. Szwajcarii, jak to się przekłada na poziom piłki klubowej, a także o chaosie organizacyjnym, trenerskiej karuzeli w Ekstraklasie i "wizjonerstwie" rodzimych właścicieli klubów, napiszę w drugiej części niniejszej analizy, którą opublikuję jutro. Już dziś gorąco zapraszam do lektury. Będzie się działo...
Inne tematy w dziale Sport