Będziesz siedział, pośle Gawłowski, ponieważ "nadzwyczajna kasta" została wreszcie sprowadzona na właściwe tory. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że gdyby sprawa Gawłowskiego prowadzona była - powiedzmy rok temu - to dziś jakiś "niezawisły" przedstawiciel "nadzwyczajnej kasty" wypuściłby Gawłowskiego na wolność, a super mecenas Giertych byłby gwiazdą wszystkich (no prawie) mediów.
Nie jestem prawnikiem, nie znam oczywiście dowodów jakie przeciwko Gawłowskiemu zgromadziła prokuratura, ale w punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego nie sądzę, żeby trzymiesięczny areszt tymczasowy orzeczony był za rzucenie peta na chodnik - w grę muszą wchodzić poważne zarzuty, udokumentowane poważnymi dowodami. Jednak dotąd, nawet najbardziej benedyktyńska dociekliwość prokuratury finalnie uderzała w mur "niezależnych sądów", których doskonale znanymi twarzami byli sędziwie Tuleya, Łączewski i Milewski. Bóg chyba jeden wie, ilu takich sędziów wciąż funkcjonuje i będzie jeszcze funkcjonować w systemie, ale wszyscy ci sędziowie - po powołaniu nowej KRS i zmianach w SN - otrzymali bardzo jasny i czytelny sygnał: trzeba wreszcie orzekać tak, jak Temida i przyzwoitość nakazuje.
Innymi słowy niewidzialna ochrona ze strony Żurka, Gersdorf i - wcześniej - Rzeplińskiego, została rozbita w pył. Ale co więcej, diabli wzięli całą misternie utkaną narrację kodziarstwa i totalniaków, która wspierana gawędami magistra Stępnia i zaciągu "wybitnych" ekspertów, miała spowodować eskalację protestów wobec reformy sądownictwa. Narracja trafiła w próżnię z dwóch powodów: po pierwsze lwia część społeczeństwa wręcz domagała się zmian w sądownictwie i mimo pewnych wątpliwości prawdopodobnie poparłaby nawet bardziej drastyczną reformę, po drugie kluczowe okazały się pojednawcze negocjacje z Komisją Europejską, już tak naprawdę gotową na zaakceptowanie rewolucji sądowniczej w Polsce.
W tym kontekście można oczywiście narzekać na uległość władz wobec KE, ale trzeba pamiętać o chińskiej mądrości ze sztuki wojennej Sun Zi - "Zwyciężają ci, którzy wiedzą, kiedy walczyć, a kiedy nie”. Podejmując walkę na noże z KE, prawdopodobnie mielibyśmy właśnie wymarzony przez magistra Stępnia scenariusz protestów społecznych i otwartego buntu "nadzwyczajnej kasty".
Na szczęście dziś już żaden sędzia nie ma wątpliwości, że jego ścieżka kariery zawodowej wygląda zupełnie inaczej niż wyglądała dotąd. Trzeba wydawać orzeczenia zgodne z prawem, po to, żeby myśleć o utrzymaniu stanowiska i awansach. Zbigniew Ziobro wymienił prezesów i wiceprezesów sądów w mniej więcej 1/4 sądów, dając wyraźny wyraźny sygnał, że żarty się skończyły. Nie ma się co czarować, że dla obrosłego w pióra prezesa sądu apelacyjnego, trafiającego do przysłowiowego Pcimia, taka roszada jest równoznaczna w publicznym wybatożeniem. Przeciwieństwem są prezesi, którzy trafili z Pcimia do sądów okręgowych i apelacyjnych, którzy w perspektywie mają widok na same szczyty, ponieważ potrzebni są nowi członkowie SN i jego Izby Dyscyplinarnej. Zmieniły się zatem cele, proporcje i scenografia sędziowskiego teatru, z którego zniknęli zakontraktowani reżyserzy.
Oczywiście "totalniacy" wciąż bredzą o procesach politycznych i zamachu na niezależne sądownictwo, ale przecież nikt od nich lepiej nie wie, w jakim stopniu dzięki dotychczasowemu systemowi funkcjonowali w poczuciu własnej bezkarności. Ale brednie tracą coraz bardziej na wartości - mało kto chce "umierać" za Gawłowskiego.
Tm bardziej, że chyba sami nie bardzo chcą być klientami mecenasa Giertycha.
Inne tematy w dziale Polityka