Oglądałem wczoraj obrazki z Sejmu, z których najbardziej zapamiętałem, jak protestujące matki niepełnosprawnych pchały wózki ze swoimi niepełnosprawnymi synami korytarzem sejmowym. Rozgadane jak jarmarku zmierzały chyba na briefing prasowy, podczas którego okazało się, że pchanie wózka wyceniły na pięć stówek w żywej gotówce. Tak właśnie ten obrazek - czy to się komuś podoba czy nie - odebrałem, ponieważ w tej i w innych scenach, jakoś nie potrafię doszukać się czegoś choćby tylko podobnego do empatii i troski o swoje dzieci. Zabrzmi to brutalnie, ale wyglądało to tak, jakby na tych wózkach nie siedziały pokrzywdzone przez los osoby, ale leżało sobie pięć stówek, na które matki "wyceniły" swoje dzieci. Można rzec, że na prasowych briefingach nie widać autentycznie zatroskanych matek - widać rozkrzyczane jarmarczne pańcie, gotowe - jak to na jarmarkach - targować się o każdą złotówkę.
Jestem rodzicem, dlatego trudno mi sobie wyobrazić sceny, w których narażałbym swoje dziecko na potężny stres związany z protestem w Sejmie – tym bardziej dziecko niepełnosprawne, którego codzienne potrzeby bez wątpienia przewyższają pewien codzienny, znany każdemu standard: higiena osobista, posiłki, wypoczynek, sen... Tymczasem zdawałoby się, że w budynku Sejmu ktoś nagrywa jakiś odcinek "Big Brothera". Oglądamy bowiem "live" życie codzienne grupki kobiet i ich kalekich dzieci - jest wszak "pokój zwierzeń" i rozmowy z " Wielkim Bratem" , za którego "robi" a to minister Rafalska, a to minister Kopcińska, a to premier Morawiecki - w porywie był nawet prezydent Duda. Problem w tym, że telewizyjny show wymuszał pewne przypisane gatunkowi ludzkiemu zachowania: szczerość, otwartość, empatię, niekiedy walkę. Sejmowy spektakl, który oglądamy "live", co prawda kipi od emocji, ale raczej nie tych, które dałoby się wskazywać jako pozytywne przykłady, a co gorsze okazuje się, że wszystkie te emocje dają się sprowadzić to marnych pięciu stówek. Pani Hartwich walczy o 500 zł jak lew, ale jej styl i poziom życia, którym epatuje na stronach społecznościowych, jest poza zasięgiem większości niepełnosprawnych pobierających świadczenia na poziomie 1000 zł. Na propozycję zorganizowania w miarę normalnego życia i podjęcia pracy zawodowej przez rodziców - co ma umożliwić instytucja asystenta rodziny - pani Hartwich odpowiedziała następująco: " My mamy iść do pracy?! To jest skandal !"
Protestujące pańcie ocenić trzeba zatem bardzo negatywnie. Widać, że zostawiając w domach miłość i troskę w odniesieniu do swoich dzieci - bo przecież nie wątpię, że swoje dzieci kochają i poświęcają im wiele - zostały one podpuszczone przez polityków. To Nowoczesna zachowała się w sposób obrzydliwy, wprowadzają c pańcie do Sejmu. Martwi to niebywale, ponieważ wykorzystywanie osób niepełnosprawnych do gry politycznej, do robienia sobie publicity, czy też do walki z politycznymi przeciwnikami, uważam za ohydne pod każdym względem. Dodatkowego, nieprzyjemnego smaczku całej tej hecy dodaje fakt, iż Kancelaria Sejmu zaprosiła fizjoterapeutów oraz rodziców i ich podopiecznych do specjalnie przygotowanego pokoju w Domu Poselskim , ale protestujące w Sejmie pańcie ze swoimi niepełnosprawnymi taką ofertę odrzucili, argumentując to "brakiem zaufania".
Wyprany z politycznych barw zdrowy rozsądek podpowiada,, że do polepszenia bytu niepełnosprawnych i ich rodzin potrzebne są rozwiązania kompleksowe: i rząd premiera Morawickiego takie rozwiązania zaproponował. Tymczasem pańcie walczą o kwotę, które niewiele polepszy byt potrzebujących - te pięć stówek to dwa zabiegi rehabilitacyjne. Warto przy tym zauważyć, ze pańcie nie wyglądają na ubogie, zaniedbane w biedzie kobiety, dla których pięć stówek to istny majątek, diametralnie odmieniający ich los. Nasuwa się też pytanie o ojców niepełnosprawnych dzieci, bo to przecież nie jest tak, że pańcie same, w jakiś niebywale heroiczny sposób zmagają się w codziennych trudach życia. Nie mam wątpliwości, ze takie matki istnieją i rzecz jasna trzeba takim mamom zdecydowanie pomóc, mocno jednak wątpię, czy dotyczy to matek, które protestują w Sejmie.
O co zatem w tym przedstawieniu chodzi? Niepełnosprawne dzieci pańć coraz bardziej stają tylko tłem dla bliżej nie określonych celów, które wszelką racjonalną argumentację pochłaniają niczym czarna dziura. Skoro minister Rafalska zaproponowała ekwiwalent w postaci bezpłatnej rehabilitacji i wsparcia asystentów rodziny, a pańcia Hartwich podsumowuje ofertę w stylu jarmarcznym: "Ale myśmy tylko tak roboczo nazwali ten dodatek rehabilitacyjnym, a te 500 zł to tak naprawdę na wszystko może być przeznaczone, na kino, na godne życie ”, to należy powiedzieć głośno, że mamy do czynienia z grubo szytą hucpą, nie mająca nic wspólnego z dobrem dzieci i dorosłych niepełnosprawnych. Gdyby rzeczywiście chodziło o ich dobro, w Sejmie nie zobaczylibyśmy ani jednego niepełnosprawnego dziecka, ponieważ żaden rodzic, w żadnych okolicznościach nie narazi życia i zdrowia swoich dzieci, każąc im uczestniczyć tym swoistym "Big Brother".
Inne tematy w dziale Społeczeństwo