W odpowiedzi na coraz bardziej wściekłe i idiotyczne ataki tzw. opozycji, PiS cały czas trzyma w ręku co najmniej dwie nie zgrane karty, mające ogromną siłę rażenia: aferę Amber Gold i aferę reprywatyzacyjną.
O ile ta druga sprawa toczy się swoim biegiem w zaciszu gabinetów wrocławskich prokuratorów, a media informują jedynie o kolejnych zatrzymaniach dokonywanych przez CBA, to zeznania świadków wezwanych przez sejmową komisję śledczą ws. Amber Gold, odbywają się w świetle jupiterów i kamer tv, budząc zresztą mieszane uczucia grozy i wesołości wśród tzw. opinii publicznej.
Prawie wszystkie zeznania świadków, a przecież są to w większości ludzie piastujący poważne funkcje w różnych państwowych instytucjach, łączy wspólny mianownik jakiegoś fenomenalnego wirusa - nieznanego dotąd medycynie - niepamięci lub niewiedzy. Poważni - zdawałoby się - ludzie, publicznie robią z siebie durni, ujawniają swoją impotencję w kwestii obowiązków jakie im powierzono, groteskowo robiąc dobrą minę tam, gdzie mający "jaja" zwyczajny człowiek, walnąłby się w pierś z okrzykiem "mea culpa". No cóż, strategia polegająca na " nie wiem" i "nie pamiętam, wykonywałem tylko polecenia" znana jest co najmniej od procesów norymberskich i chociaż skala winy jest zupełnie inna, to wnioski są bardzo podobne: oni bronią siebie w tak beznadziejny sposób, bo doskonale zdają sobie sprawę, że są na swój sposób winni w być może największej aferze III RP, sięgającej po same szczyty władzy.
Mając wręcz "bogobojny" stosunek do PO, nawet do głowy im nie przyszło, aby wnikać w sprawę. Przecież przyjaciel, czy syn samego Tuska, to jak żona Cezara – poza wszelkim podejrzeniem. Tymczasem między wierszami składanych zeznań jasno można wyczytać, że powiązania Marcina P. z pierwszoplanowymi politykami Platformy Obywatelskiej, były bardziej niż oczywiste, a skoro tak, to powstaje fundamentalne pytanie: komu i czemu służył projekt Amber Gold?
Warto zwrócić baczną uwagę, jak reagują przedstawiciele teoretycznego państwa PO na hasło "Amber Gold" w dyskusjach publicznych czy udzielanych wywiadach - jak rażeni prądem strachu, natychmiast podnoszą temat "Skoków" - rzekomej skazy na wizerunku PiS. Dobrze, może i mają rację i niektóre "Skoki" faktycznie "pobrudziły" uczciwość ludzi związanych z PiS, ale te sprawy są zupełnie nieporównywalne. Istotą Amber Gold jet bowiem nie tyle finansowa skala oszustwa, co jednoznaczne poszlaki, wskazujące na klasyczne układy mafijne, w których rolę najważniejszych dygnitarzy w państwie PO - w tym Tuska - nie sposób przecenić. Amber Gold jak w soczewce pokazuje, jak niektórzy zostali oszukani przez Marcina P. a wszyscy zostali oszukani przez Donalda T.
Tusk musiał działać w mafijnym układzie, który albo został powołany do tego, żeby z tego czerpać zyski, albo miał przykryć finansowe przekręty Platformy. No chyba, że Marcin P. miał na Tuska takie haki, że premier ponad trzydziestomilionowego kraju, ugiął się przed dość prymitywnym oszustem. Jednak to, że istniał jakiś tego rodzaju układ wydaje się być oczywiste i nie jest przypadkiem, że tzw. "mainstreamowe" media do dziś wychodzą ze skóry, żeby informacje o Amber Gold rozmywały wszelkie związki, które łączyły "króla Europy" z aferą. Ale nawet one nie potrafią już ukryć patologii państwa PO, w którym afera goniła aferę, ręka myła rękę - dzięki m.in. służalczości wobec władzy zdegenerowanych prokuratorów, sędziów i funkcjonariuszy publicznych różnej rangi i znaczenia.
Jest jakimś niesamowitym paradoksem, że niektórzy moi rodacy - pewnie ci z pokolenia "resortowych" dzieci sowieckich dygnitarzy, którzy "wszczepili" się w polskie społeczeństwo, z taką zajadłością bronią tego, co jest nie do obronienia - atakując wściekle "państwo PiS", jak nazywają państwo, które za wszelką cenę chce przywrócić polskość i normalność. Niepojęte jest, że okradani i oszukiwani nie dosyć, że ujmują się za złodziejami i oszustami, to jeszcze domagają się tego, źeby "było tak jak było".
Dla komisji śledczej na dziś najważniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie, kto stał za Marcinem P - a właściwie udowodnienie tego Tuskowi. Pomimo mojego wielkiego szacunku dla Pani Małgorzaty Wassermann, która jako przewodnicząca komisji śledczej wykazuje się niesamowitym przygotowaniem, inteligencją i profesjonalizmem, stawiam tezę, że taki cel jest nieosiągalny. W Polsce musiaiałaby nastąpić rewolucja na kształt "zburzenia Bastylii", żeby posadzić Tuska i jego mocodawców, którzy zapewne mają się wciąż dobrze - m.in. dzięki użytecznym idiotom z marszów KOD, widowni TVN i czytelnikom "Wyborczej". Gangsterzy uwikłani w polityczne układy - bo to przecież ogromne pieniądze za "free" - nie biegają już po mieście w dresach z pistoletami. Ich świat to już nie tylko wystawne i luksusowe życie, ale też upojenie władzą, sterowanie rządami, mediami i wymiarem sprawiedliwości. Media, które odważyły się opisywać przekręty paliwowe, oszustwa podatkowe, autostradowe, wyłudzanie kamienic, dziwne przetargi, afery korupcyjne czy skandalicznie prowadzone procesy sądowe, rzadko są w stanie odnaleźć ich powiązania z przestępczością czysto mafijną. A one przecież są! Może zatem sprawa Amber Gold okaże się przełomem w tej niemożności? Może, bo chociaż Marcin P. chciał zeznawać jako świadek korony ( czyli chciał "sypać"), a prokuratura odmówiła mu tego prawa, coś jednak powie. Znów "może", niestety - o ile Marcina P. nie dopadnie "seryjny samobójca", tak intensywnie szalejący w czasach teoretycznego państwa PO.
Może nie skończy się tak jak sprawa Krzysztofa Olewnika, w której działanie policji i prokuratury okryły hańbą polskie państwo prawa - także teoretyczne państwo PO. Czas zatem najwyższy na program "Cela plus", w którym i ci maluczcy z zanikiem pamięci i ci "duzi" z Tuskiem i HGW na czele znajdą swoje miejsce. Może...
Inne tematy w dziale Polityka