Podobnie do Bronisława Komorowskiego miałem wczoraj satysfakcję - tyle że na przeciwstawnym biegunie, bo moja satysfakcja wynikała z tefałenowskiej szczerej(?) troski o KOD, zawierającej się w jasnym komunikacie o końcu tej wywrotowej organizacji.
Wyemitowany wczoraj przez TVN24 program "Czarno na białym" w całości został poświęcony KOD-owi i jego liderowi, Mateuszowi Kijowskiemu. Obszerny materiał zawierał rozmowę z Kijowskim, analizy, wypowiedzi członków zarządu KOD i sekwencję zdarzeń po słynnej "faktura -gate".
Oglądając Kijowskiego w rozmowie z prowadzącą program dziennikarką TVN - chyba Patrycją Redo (nie oglądam TVN) - nasuwało mi się jedno słowo: masakra. To chyba najwłaściwsze słowo, które określa rozmowę przesłuchanie, jakie urządziła Redo zagubionemu, zdenerwowanemu i chaotycznemu liderowi KOD, składającemu zeznanie pełne sloganów i uników.
Ale masakrowanie szefa KOD trwało także w dalszej części "Czarno na białym". Kijowski został pokazany jako kłamca, kombinator i matacz, nie potrafiący przedstawić ani jednego spójnego kontrargumentu na swoją obronę. Ostatecznie został skopany opiniami swoich współpracowników z KOD, w tym przez wiceprzewodniczącego Radomira Szumełdę, który na Kijowskim nie pozostawił suchej nitki. TVN ujawnił także kulisy nieformalnego spotkania zarządu KOD, które odbyło się w w wynajmowanym przez stowarzyszenie mieszkaniu. W roli mediatora wystąpił Jan Hartman - tak "ten" Hartman - który nie należy przecież do zarządu KOD. Rolą Hartmana miało być nakłonienie Kijowskiego do rezygnacji z funkcji szefa KOD. Jak wiemy, Kijowski się nie poddał, nie uznał także proponowanej przez zarząd (Hartmana?) kandydatury Krzysztofa Łozińskiego na tymczasowego przewodniczącego organizacji. Podobno były przy tym ogromne emocje, pojawiły się łzy - jak relacjonuje w rozmowie z "Czarno na białym" Radomir Szumełda."
W którymś momencie mieliśmy problem z jedną panią, bardzo martwiliśmy się o jej kondycję".
Pani najwyraźniej przeżyła, co właściwie stanowi jedyny pozytywny skutek spotkania z Hartmanem. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że na Kijowskiego ruszyła lawina, która ma go zmieść ze sceny politycznej w sposób tyle bezwgzlędny, co nieodwracalny.
Zadziwiające, że początek lawiny można zlokalizować w "mateczniku" KOD - w mediach, które zupełnie bezkrytycznie wspierały KOD, jako najbardziej istotne narzędzie do walki ze znienawidzonym PIS. Te same ośrodki, które bezczelnie manipulując przedstawiały manifestacje KOD jako protesty CAŁEGO społeczeństwa przeciwko legalnie wybranej władzy, a z Kijowskiego zrobiły "ojca" rewolucji, dziś stawiają niesympatycznego pana z kucykiem pod ścianą wizerunkowej egzekucji. Pluton egzekucyjny jest gotowy, zapewne za chwilę padnie stosowna komenda.
Dlaczego zatem Kijowski nie ratuje "życia" i nie chce dobrowolnie się poddać?
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w całej tej hecy istnieje drugie dno, które w sposób oczywisty wiąże się z "ciamajdanem" pojętym groteskowo, lub z jako faktyczną próbą grudniowego zamachu stanu w Polsce - jak kto woli. W moim głębokim przekonaniu, "ciamajdan" był jedynie konsekwencją nieudanego zamachu stanu i miał przykryć, zamaskować "poważny", ale nieudany pucz. Kiedy - co każdemu z nas się zdarza - palniemy jakieś głupstwo, to najlepszą metodą jest obrócenie naszej niezręczności w żart, czasem wręcz w groteskę uderzającą w nasze ego. Jednak wizerunkowe straty są i tak mniejsze, niż narażenie się na opinię nieodpowiedzialnego głupca. I taki obronny mechanizm zadziałał przy "ciamajdanie" .
Kluczowe w tym miejscu jest zrozumienie, dlaczego pucz się nie udał. Ano dlatego, że Kijowski nie wykonał zadania, które polegało na zmobilizowaniu i wyprowadzeniu na ulice tłumów "antypisowców", które z kolei miały być tak "dowodzone", żeby wymusić siłową interwencję władz. W łańcuchu planowanej sekwencji zdarzeń wszystko w takim wypadku nabrałoby sensu: okupacja Sejmu, blokada publicznej TV, apel do Brukseli o interwencję i realizacja odezwy o nieposłuszeństwie wobec władzy.
Trzeba zauważyć, że Kijowski dostał wszystkie potrzebne i dostępne narzędzia: pieniądze, media, wizerunek, Mazgułę, formalną opozycję i hordy przysięgłych wrogów PiS. W decydującym momencie jednak zawiódł i tym samym wydał na siebie wyrok.
Nie ulega też wątpliwości, ze Kijowskiego ktoś stworzył i ktoś nim kierował. Ten sam "ktoś" teraz żąda jego głowy. Pretekstem jest "faktura-gate", ale przecież nie trzeba być wybitnie przenikliwym, żeby dostrzec, jak grubo to jest szyta bajeczka. Nie takie afery z powodzeniem zamiatano pod dywan, a przecież to nie "pisowskie" służby ujawniły aferę. Kijowski brał kasę za faktury jako formę wynagrodzenia, o czym musiał w KOD-zie ktoś wiedzieć a nawet akceptować..
Otwartym jest natomiast pytanie, które postawiłem już wyżej: Dlaczego Kijowski nie ratuje "życia" i nie chce dobrowolnie się poddać?
Po pierwsze - Kijowski cały czas uważa i jest o tym przekonany, że kasę brał "uczciwie". Tutaj pewnie ma rację, bo ten, kto go zatrudnił, musiał mu płacić za udostępnienie wizerunku "demokraty" ludu. Kijowski , jako zadłużony alimenciarz i facet kochający pieniądze, podpisałby pewnie nawet cyrograf z diabłem, zatem nie może dziwić, że dał się nabrać na ryzykowne dla niego wynagrodzenia z faktur. Płacący miał natomiast w ręku fakturową gilotynę, którą wykorzystał., kiedy "murzyn" zrobił swoje, a dalej okazał się nieudolny/nieposłuszny.
Po drugie - Kijowski albo uwierzył w swoją wielkość, albo ktoś inny go "przejął", albo ma coś, co w jego przekonaniu stanowi "polisę na życie". W takim jednak wypadku gra o bardzo wysoką stawkę, która już chyba nie raz w Polsce uruchomiła zjawisko znane jak "seryjny samobójca".
Tego oczywiście panu Kijowskiemu nie życzę, mimo antypatii jaką szczerze do niego żywię. Nie ulega jednak wątpliwości, że ciekawy przypadek Mateusza Kijowskiego, to klucz do rozwiązania wielu politycznych problemów nękających Polskę po wyborczym roku 2015.
Inne tematy w dziale Polityka