Lubię Skaldów bo to czasy mojego dzieciństwa, a ich melodyjne przeboje nucił mój tata przy goleniu, śpiewała mama, kiedy przygotowywała obiad, starsza siostra i miliony im podobnych. Wczoraj wieczorem, 52 Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu, z okazji 50-lecia pracy artystycznej zespołu "Skaldowie", otworzył koncert "Ktoś mnie pokochał! - Urodzinowe Debiuty ze Skaldami!" . Na scenie opolskiego amfiteatru spotkali się jubilaci, zaproszeni przez nich goście oraz debiutanci, którzy walczyli o Nagrodę im. Anny Jantar i opolską "Karolinkę".
I właściwie na tak krótkiej, reporterskiej informacji wypadaloby zakończyć. Tak jak od wielu lat oglądam Festiwal w Opolu i generalnie uwielbiam polską piosenkę, tak niskiego, żenującego wręcz poziomu "wykonów" debiutantów nie widziałem i nie słyszałem nigdy. Stawiam dolary przeciwko chrupkom, że wśrod weselnych grajkow i śpiewających do karkówki podczas imprez plenerowych wokalistek i wokalistów, znalazłaby się z setka o niebo lepiej śpiewających.
Telewizja Polska zrobiła sobie w tym roku w Opolu coś w rodzaju kolejnego wrzucenia do jednego wora Voice of Poland, Idola, X-faktora - a wyszedł z tego koszmarny potworek niepodobny do niczego. Tegoroczni Laureaci to jakieś połączenie Ich Troje I Bayer Full, a na resztę chyba urządzono łapankę i kazano śpiewać pod rygorem kar długoletniego więzienia.
Żałosne to o tyle, bo Skaldowie nie zasłużyli sobie na taki jubileusz. Sytuacji nie uratowała - a może raczej wręcz przeciwnie - Agata Młynarska, która za cenę bliską śmieszności, próbuje zatrzymać przemijającą młodość i kobiecą urodę. Mam wrażenie, że najchętniej w pełnej okazałosci wyeksponowała by swój obfity biust, ukształtowany zapewne wprawnie kierowanym skalpelem chirurga plastycznego.
Do tego ta plastikowo- silikonowa lala dała pokaz żenującej konferansjerki. Sztuczne, jak jej biust rozmowy, płytka i często niestosowna "błyskotliwość", przejawiająca się np. w pytaniu o rzekome dzieci Skaldów podczas ich hotelowych pobytów. Bardzo, bardzo niesmaczne. A wszystko ubrane w gadulstwo na na poziomie imprezy w remizie strażackiej - chyba jedyne, co panią Agatę interesowało, to skąd Zielińscy brali ciuchy.
Na jubileusz Skaldów dojechały gwiazdy w liczbie... cztery.
Karpiel - Bułecka jak zawsze w formie, facet wie o co kaman, robi swoje i na swoje wychodzi - mam na myśli zyski artystyczne. Edyta Górniak chyba w sumie nawet nieźle, ale jej opowieści o ciąży czy bucikach za dwie stówy to poziom żenady. Obrazu nędzy dopełnili za to rozczarowujący bracia Golec śpiewający z... kartki. Przykład wzięli z PBK? A przecież choćby z szacunku dla jubilatów, warto było nauczyć się tekstu na pamięć - śpiewanie z kartki to czysta amatorszczyzna. No i Monika Kuszyńska - wokalistka na wózku inwalidzkim, wyraźnie nie radzi sobie ze śpiewaniem i pomimo całej sympatii dla niej, warto chyba zapytać, kto i w jakim celu ją lansuje - ewidentnie robiąc jej krzywdę.
Drugą część zacząłem oglądać i... poszedłem wkrótce spać. Koncert/spektakl "Scenki i obscenki, czyli Jeremiego Przybory piosenki" - może i wartościowy artystycznie, prowadzony przez Magdę Umer, był jak na taką porą za nudny. Przeznaczony raczej dla konesera, który i tak musiał poważnie się zasępić nad wątpliwymi głosami wykonawców piosenek Wasowskiego i Przybory - może poza wykonaniem niezrównanej Hanki Banaszak.
Jednym słowem nuda - impreza jak według mojego dziadka, chociaż nie jestem przekonany, że w jego czasach nie bywało ciekawiej. Szkoda tylko, że opolski Festiwal osiągnął dno i pół metra mułu.
I tylko Skaldów żal.
Inne tematy w dziale Kultura