Polskie drogi to stereotyp oznaczający siermiężną sieć połączeń drogowych, wąskie, źle oznakowane drogi, dziurawe i zaniedbane. Na szczęście to już raczej przeszłość, chociaż na pewno nie do końca.
Termin "polskie drogi” wykorzystany został też jako tytuł serialu telewizyjnego z roku 1976, panów Janickiego i Morgensterna, w którym oznaczał w przenośni drogi prowadzące Polaków przez lata II wojny światowej.
Myślę, że zasadne jest na dziś użycie tego określenia w odniesieniu do gwałtownych zmian geopolitycznych na świecie. Jakie mamy drogi wyborów, jakie kierunki możemy wybrać, żeby w skrajnie zglobalizowanej "wiosce" zachować swoją tożsamość, godność, tradycje, wartości - czyli chociaż względną niepodległość, prawo do wyboru ścieżki rozwoju, zapewnić sobie bezpieczeństwo gospodarcze, energetyczne i militarne?
Można napisać, że ostatni miesiąc, za sprawą rewolucji normalności w USA, wywrócił świat do góry nogami. Europa "made in Spinelli" jest w szoku i to wcale nie dlatego, że Donald Trump stawia twarde warunki, ale dlatego, że ktoś (wiceprezydent JD Vance) miał odwagę w samej jaskini europejskiego wariactwa, w Monachium, zauważyć i oznajmić głośno, że król jest nagi - dokładnie tak, jak w baśni Andersena.
Ale mylne jest przekonanie, że świat zmienił się równo z objęciem urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych przez Trumpa. To tylko my w Europie, a w pochłoniętej wojną polsko-polską Rzeczpospolitej szczególnie, siedzimy, jak ci nieszczęśnicy w jaskini Platona, zauważając tylko przechodzące cienie, bez oglądu całości. Dlatego mało kto zauważył rosnący w siłę BRICS i geopolityczne zmiany na kontynentach: amerykańskim, afrykańskim i azjatyckim. Zmiany oczywiście też w sensie ekonomicznym. Gdy w Europie (w Polsce niejaka Urszula Sara Zielińska) bredzą o "zielonej i "taniej" energii z niemieckich wiatraków na chińskich komponentach, te właśnie Chiny, razem z Indiami, budują około tysiąc (!!!) nowych elektrowni węglowych, które zapewnią faktycznie tanią energię, dla rozpędzonego przemysłu i innowacji technologicznych. Wszędzie - jak od wieków - wiercą i kopią, bo doprawdy nie trzeba być Einsteinem, ani choćby Trumpem, żeby wiedzieć, iż dostęp do tanich i efektywnych paliw to niezbędny warunek rozwoju. Chyba też powoli upada mit elektrowni atomowych. To "piękna" energia, ale jest problem: atomówki potrzebują uranu. A uranu jest na rynkach mało, jest drogi i robi się niedostępny. Nie dlatego, że go nie ma w naturze, ale dlatego, że ogromnie spadła podaż: technologia atomówek jest droga, nigdy do końca bezpieczna i nie ma dobrej metody utylizacji odpadów. Elektrownie "węglowodorowe" są nieporównywalnie tańsze i wygodniejsze w eksploatacji. Ale zostawmy te energetyczne rozważania, chociaż to właśnie one w znacznej mierze decydują o geopolitycznym układzie świata.
Obraz świata na dziś - oczywiście w hasłowym skrócie - wygląda mniej więcej tak:
USA. Wobec przegrywanej wojny handlowo- gospodarczej z Chinami, pośrednio też z BRICS i realnym widmem dedolaryzacji, polityka USA, wywraca się z lewackich komunałów na "stare" ale sprawdzone tory rywalizacji. Następuje też słuszne przekonanie, że w warunkach konfliktów zbrojnych i pełnienia roli "światowego policjanta", rozwój i efektywna rywalizacja z Chinami nie jest możliwa. Stąd jasne deklaracje o zakończeniu wszelkich wojen i cesja obowiązków policyjnych na poszczególne państwa, które maja same zadbać o swoje bezpieczeństwo. Nie ma jazdy na gapę w amerykańskim ekspresie.
Rosja. Pozostaje Rosją. Czy to się komuś podoba czy nie, Rosja jest i będzie ważnym graczem na światowej scenie. Czy przeciągnięta na amerykańską stronę w rywalizacji z Chinami, się okaże. Osobiście wątpię, bo nie po to Rosja jest jedną z wiodących sił BRICS, żeby pójść pod rękę z Trumpem.
Chiny. Są ekspansywną potęgą i zamierzają nią być.
Europa. Upadające, żałosne "imperium" przesiąknięte ideologią Spinellego, absurdalną biurokracją, szaleńczymi projektami i... długami. Po zaciągnięciu gigantycznej pożyczki na tzw. Fundusz Odbudowy, którą na paskarskich warunkach spłacają państwa członkowskie (czyli my), unijni globaliści wymyślili następną gigantyczną pożyczkę na zbrojenia i utworzenie ukraińskiego "żelaznego jeżozwierza". Innymi słowy, zadłużona, patologiczna rodzina bezrobotnych alkoholików, bierze następny kredyt, którego nie jest w stanie udźwignąć, ale zmusza krewniaków, żeby płacili za nią. Jak? Ano przez dalszy wzrost podatków, podatkową twórczość kreatywną płacenia za powietrze, zwierzęta, wodę, dom, oddychanie, może i prawo do życia. To wszystko ze zniszczonym własnoręcznie przemysłem, z upadającym rolnictwem i kroplówką dla euro. Dramat.
Niemcy. Właściwie jak wyżej. Z tą różnicą, że władzę w Niemczech przejmuje "nowy Scholz" - taki sam tylko ze dwa razy gorszy. Merz to wyższa sfera szalonych globalistów i wyznawców Spinelliego, zaufany człowiek Schwaba, Sorosa, grupy Bilderberg i BlackRock.
Wielka Brytania. Właściwie pomijalna, ale pamiętam jak Jarosław Kaczyński forsował tezę o ścisłej, podporządkowanej Londynowi polityce zagranicznej. Dziś o Zjednoczonym Królestwie złośliwi mówią "zjednoczone k*restwo", z racji prześladowań rdzennej ludności na rzecz przybyszów i obłędnej polityki migracyjnej, która "owocuje" skandalami pedofilskimi i wszechobecną patologią. Brr...
Polska. Tu już pora na określenie polskich dróg. Jakie mamy opcje?
- Opcja Tuska. Pełny wasalizm wobec Europy, czyli tak naprawdę wobec Merza. Jeżeli wybory wygra pionek Tuska, czyli "Bążur" to radzę sobie kalendarzach zaznaczyć porę na zbiór szparagów i nauczyć się reakcji na "schnella" i "raus". Kobiety natomiast winny się przygotować na ubogacanie kulturowe przybyszów formalnie z Niemiec, ale tak naprawdę z "opalonych" rejonów świata.
- Opcja PiS (nazwa umowna). Pełny wasalizm wobec USA. Tyle, że karty mamy już kiepskie, bo kiedy Duda miział się z Zełenskim i łasił do Bidena, do Trumpa latał Orban, latała Meloni i to oni zajęli miejsca w pierwszym rzędzie aktywnej widowni. Zaufanie trzeba budować na nowo, co łatwe nie będzie, a jeśli wybory wygra Trzaskowski, będzie to niemożliwe. Ale na dziś to jedyna dla Polski rozsądna i realna opcja, jeżeli szparagom mówimy nie. Nie jestem zwolennikiem ani wasalizmu, ani "pax americana", ale cóż... wolę to, niż brukselskich psychopatów, Tuska i Merza.
- Opcja nierealna (przynajmniej na razie). Polexit. Na pełnym gazie, bez hamowania. Nawiązanie współpracy i gospodarczych sojuszy z Węgrami, Słowacją, Bałkanami, Turcją i państwami tzw. Południa. Odbudowa relacji bliskowschodnich. Trójmorze. Współpraca z BRICS. Kierunków jest całe mnóstwo. Cel: odbudowa siły przemysłowej, handlowej i naukowej. Bezpieczeństwa militarnego szukamy w oparciu o NATO (jak Turcja) i rozwijamy armię (jak Turcja). Wracamy do normalności, suwerenności i siły. Tak to widzę.
A wy jaką opcję wybieracie? Może są jakieś inne?
Inne tematy w dziale Polityka