Pamiętam, jak jeszcze ze dwa, trzy miesiące temu, (nie mówiąc już o czasach wcześniejszych) mówienie - ba - wszelkie wzmianki o konieczności wdrożenia rozwiązań pokojowych w wojnie na Ukrainie, oceniane było jako rosyjska propaganda właściwa dla "ruskich onuc", "agentów Putina" i "pożytecznych idiotów", mieszczących się w kategoriach zdrady narodowej. Właściwie zupełnie nagle, niemal takim samym błyskawicznym tempem jak w przypadku zakończenia "pandemii" przez Putina, wszystkie - no prawie - niedawne jastrzębie wojny zamieniły się w gorliwe gołąbki pokoju. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, którą posiada podobno "ministra" Leszczyna, niedawne "sługi" Ukrainy mówią o konieczności pokoju i całkowicie zgadzają się z poglądami Donalda Trumpa.
Dziwne? Nie, to tylko hipokryzja i gorliwe dbanie o wizerunek zgodny z aktualnymi trendami - w tym przypadku przywianymi atlantyckim wiatrem zmian w USA. Sądzę, a nawet jestem pewny, że gdyby prezydentką została wciąż pogrążona w żalu Kamala, to słudzy Ukrainy byliby na teraz jeszcze bardziej służalczy i jeszcze bardziej chcieliby wdeptywać Putina w glebę, nawołując do jeszcze większego zaangażowania się w "naszą" wojnę - bo przecież "Ukraińcy bronią naszej granicy". Osobiście uważam, że większą propagandową brednią była tylko "pandemia", ale w jednym zgoda: Polsce potrzebna jest strefa buforowa odgradzająca nas od Rosji, tyle, że.... dokładnie taką samą strefę buforową odzielającą Rosję od NATO chodzi Putinowi. Paradoksalnie zatem, mamy tutaj z Rosją dokładnie taki sam interes. Ukraina strefą buforową. Basta!
Ale jaka Ukraina? Rosja chce Ukrainy zdemilitaryzowanej, żadnego NATO, żadnej Brukseli. Zresztą, jakby kto nie wiedział (a większość nie wie, albo wiedzieć nie chce) przypominam, że Ukraina dokładnie na takich warunkach (zapisanych w uzgodnionych i podpisanych traktatach) stała się suwerennym państwem po rozpadzie ZSRR. Polska od lewa do prawa - za wyjątkiem Konfederacji - wespół z lewacką, zakłamaną, fałszywą i odklejoną od rzeczywistością Brukselą, bredzi natomiast o przyjmowaniu Ukrainy do NATO i UE. Kabaretowo wygląda taka von der Layen, która majaczy o np. postępie Ukrainy z walce z korupcją, kiedy Kijów zlikwidował faktycznie wszelkie służby antykorupcyjne - a co za tym idzie korupcji nikt nie ściga. A jak nie ściga, to korupcji nie ma. Czyli na papierze można wykazać, że przestępstwa korupcyjne spadły o 90%. Genialne, prawda? Unijne wymogi spełnione :-)))))
Nie ukrywam, że mój pogląd w sprawie Ukrainy jest prosty i niezmienny. Ukraina to sztuczny twór państwowy i jak każdy sztuczny twór nic dobrego przenieść nie może. Państwo bez tradycji, bez historii, które swój narodowy ryt buduje na tradycjach nazistowskich i skrajnej ideologii narodowego nacjonalizmu określonego przez Dmytro Doncowa, która niczym "Main Kampf" Hitlera budzi grozę i najbardziej upiorne demony przeszłości. Przez ponad trzydzieści lat istnienia suwerennego państwa, władze w Kijowie nie zrobiły nic, żeby dołączyć do cywilizacji łacińskiej, żeby zbudować państwo nowoczesne, demokratyczne i zasobne dobrobytem swoich obywateli. Stało się wręcz przeciwnie: owe trzydzieści lat tylko pogłębiły wszystkie patologie właściwe sowieckiemu systemowi władzy, tworząc system feudalny z uprzywilejowanymi kastami oligarchów i masami współczesnych niewolników, którzy - żeby przeżyć - albo z Ukrainy uciekali, albo kradli, oszukiwali lub wpadli w wir przestępczych gangów. Stąd pochodzi gigantyczna na skalę światową korupcja i wręcz unikatowa sieć powiązań biznesowo - mafijnych. Handlujących wszystkim co tylko się da: w tym kobietami, dziećmi, organami ludzkimi, narkotykami i bronią. Amerykańskie źródła szacują, że przynajmniej 1/3 pomocy sprzętowej, broni i finansów przekazanych Kijowowi, zdefraudowane poszło gdzieś siną dal. Niech przykładem będzie polska karetka reanimacyjna z pełnym wyposażeniem, która przekazana Ukraińcom znalazła się na jakimś portalu aukcyjnym.
Rzecz najważniejsza: Ukraina była, jest i będzie wrogo (w najlepszym razie niechętnie) nastawiona do Polski i Polaków (Lachów). Rodzi się zatem pytanie: jakim sposobem przytomny i w miarę rozumny Polak uwierzył w brednie opowiadane kiedyś tam przez Jerzego Giedroycia o "wolnej Ukrainie", będącej rzekomo gwarantem zachowania tzw. polskiej racji stanu? Takiej "wolnej" Ukrainy, czyli państwa w naszym, cywilizacyjnym rozumieniu państwowości nie ma i nie będzie przez przynajmniej 50 lat. Dlaczego kopnięci w tyłek przez Zełenskiego - co zresztą nie dziwi, bo tak traktuje się natrętnych lizusów i sługi nie szanujące samych siebie - wciąż (przynajmniej niektórzy) bredzimy o pomocy dla Ukrainy, bo jest nam ona rzekomo potrzebna do obrony przed "ruskimi" Tymczasem bardziej prawdopodobny jest wariant, w którym - przy ewentualnej agresji Rosji na Polskę - Ukraina będzie pierwsza w kolejce do włożenia nam noża, a właściwie wideł w plecy.
Trzeba sobie wreszcie jasno i odważnie powiedzieć, że Ukraina jako strefa buforowa nie istnieje. To nie jest ta Ukraina! (Halo, Panie @Bazyli!) Mrzonki Giedroycia nie dość, że się zdewaluowały, to do aktualnej sytuacji pasują tak, jak świni garnitur. Żeby w ogóle myśleć o sprawnym państwie ukraińskim jako strefie buforowej Ukraina musi się wpierw ucywilizować. A to robota - jeżeli w ogóle możliwa - na dwa, trzy pokolenia. Jak powiedział Trump, Zełenski wraz z podżegaczami wojennymi w Europie, doprowadził Ukrainę do kompletnej ruiny, pełnego uzależnienia się od finansowania z zachodu (w tym z Polski, za bezdurno) i do depopulacji. Warto było? Za te trochę oddanego Rosji terytorium, które i tak zamieszkałe było przez ludność rosyjskojęzyczną i Rosji sprzyjającą? O ile jasne jest, że wojna była potrzebna administracji Bidena i idiotom rządzącym Europą (zbrojeniowa beczka Danaid, utylizacja starego sprzętu, wojna proxy z Rosją), o tyle nie potrafię pojąć polskiej nadgorliwości w angażowaniu się w wojnę, której rezultat był bardzo czytelny do przewidzenia od samego początku. Gdyby jeszcze były z tego jakieś gwarantowane korzyści, ale nie: jak sam pisałem ja i wielu mądrzejszych ode mnie publicystów, zostaniemy po tej wojnie jak kultowy Himilsbach z angielskim, podczas gdy inni umyją łapki i usiądą do stołu z tortem korzyści własnych interesów. Wydaliśmy i wydajemy na Ukrainę pokaźną cześć naszego PKB, za którą spokojnie mogłoby powstać CPK ( nie licząc sprzętu wojskowego, medycznego, strażackiego, technicznego, przesyłu prądu i płacenia za Starlinki) nie otrzymując w zamian nic, poza kopem w tyłek, bo Ukraińcy - tak jak w 1941 r. - poszli z kwiatami do Niemców. A uznać trzeba, że sojusz niemiecko ukraiński jest dla Polski takim samym zagrożeniem ( jeśli nie większym) jak sojusz niemiecko - rosyjski, z którego historycznie dla Polski wynikały tylko narodowe tragedie.
Wolno wreszcie mówić o pokoju. Bo nie wojna, ale pokój za naszymi granicami jest polską racją stanu! Tylko w warunkach pokojowej stabilizacji może powstać coś dobrego - w tym nawet mrzonki opowiadane przez zafiksowanych ukrofili i rusofobów. Czas na mądrą, wyważoną wschodnią politykę dyplomacji, której nie było i nie ma. I raczej nie będzie, bo rządy w Polsce - jakie by one nie były - kierują się w polityce zagranicznej interesami obcych państw, ubierając tylko niezgrabnie owe wysługiwanie się w przyciasne ubranka sloganów o "polskiej racji stanu", w kontekście bzdury wylansowanej przez Giedroycia i później przez Brzezińskiego. Byłoby idealnie, gdyby polskie elity polityczne wyciągnęły z ukraińskiej lekcji pożyteczne wnioski, ale - niestety - obstawiam, że jak zwykle "Nową przypowieść Polak sobie kupi, Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi. /Jan Kochanowski/
Jednym słowem trzeba nam tu głębokiego resetu, ale bez ruszenia zmurszałej sceny politycznej nie da się tego zrobić.Tusk skleił się z płaczliwą Mumią Europejską złorzeczącą na Trumpa i wylewając krokodyle łzy, żeby Amerykanie łaskawie dali krzesło przy stole negocjacji. Tylko... co ta Europa przy tym stole miałaby do zaoferowania? Gwarancje? Takie, jak nic nie warte porozumienia mińskie? Które doprowadziły do wojny? To jakiś żart? Może jakiś sprzeciw wobec inicjatywy Trumpa? Czym i jak? Brukselskie zombie jeszcze żyje dzięki amerykańskiej kroplówce (przykręconej już i tak cłami)i jedno co może, to ją odciąć i odejść w bólu razem ze swoimi psychopatycznymi "wartościami". Po drugiej stronie tuskowych płaczków jest opozycja pisowska skandująca "Donald Trump” w polskim Sejmie z durną nadzieją, że Nowogrodzka wróci do władzy i i będzie po staremu. Że Donald Trump tym razem zauważy i doceni ich służalczość. Poklepie, wywoła antytuskowe powstanie, może nawet naśle ludzi, którzy pomogą wykopać Tuska. Strategia przetrwania – wrócimy do władzy i jakoś to będzie. Nie będzie!
Tu potrzeba pilnie nowej władzy, bo dotychczasowa przespała kluczowe momenty dla rozwoju i umacniania naszej suwerenności. Trzeba nowego myślenia dostosowanego do zmian geopolitycznych. Trzeba też pobudki suwerena, który musi wyjść z pozorów polityki, kierowanej emocjami, chwilowymi trendami i służalczością, a nie interesami Ojczyzny. Właśnie płacimy za nią rachunki. Stanowczo za wysokie i nie finanse mam na myśli , ale suwerenny byt państwowy. Komu taka służalcza, z przestarzałymi pryncypiami przynoszącymi tylko szkody Polska jest potrzebna? Mnie nie. Czas na opamiętanie się!
Inne tematy w dziale Polityka