Póki co, w Polsce trwa brutalno - śmieszna prekampania prezydencka w której różne tęgie i chude głowy rozkminiają kto lepszy, kto może zostać prezydentem, kto nie, kto powinien nim zostać, a komu w żadnym wypadku nie wolno. Trzaskowski, Sikorski, Nawrocki, może jeszcze Czarnek, na drugim planie Hołownia, Jakubiak, Mentzen i na razie nazwiska nieznane, bo ta lista będzie na pewno dłuższa. Poza Jakubiakiem, umownie Nawrockim i w jakimś stopniu Mentzenem, mamy samych partyjnych czynowników, przedkładających przede wszystkim interes partyjny, ponad interes Polski. Osobiście nie mam co do tej tezy żadnych wątpliwości, ponieważ nie mieliśmy dotąd prezydenta realnie ponadpartyjnego, chociaż oczywiście każdy - łącznie z Dudą - wyprodukował tony sloganów i pustosłowia o priorytecie interesu Polski i Polaków. Rzecz jasna, nie jestem tak naiwny, żeby domagać się prezydenta kompletnie niezależnego, bo to w systemie partyjnym, gdzie tylko nominat partyjny ma jakieś szanse jest niemożliwe. Tak praktycznie dzieje się w każdym kraju świata, w którym prezydenta bezpośrednio wybiera suweren. Problem jest tylko taki, że w Polsce nie ma systemu partyjnego - jest patologiczne partyjniactwo, które ma przełożenie także - niestety - na wybór prezydenta.
Nie ma, niestety, w Polsce ŻADNEJ siły politycznej, która by spróbowała jasno określić polski interes. W każdym wymiarze. I która by ten polski interes efektywnie, bez nachalnej propagandy promowała i doprowadziła do tego, żeby zakorzenił się on w umysłach ludzi. Po to, żeby przyjęli go za swój własny, wręcz osobisty interes. Duopol PO - PIS proponuje nam właściwie wybór między dżumą a cholerą, czyli możemy sobie wybierać czy mamy być wasalami Amerykanów, albo być wasalami Amerykanów za pośrednictwem Niemiec. Względnie być wasalami tylko Niemiec, pod protektoratem Amerykanów - zwał jak zwał, to nie jest ważne. I niech nikt nie waży się mówić, że to jest polski interes narodowy, bo bycie wasalem interesem narodowym być nie może. Ilekroć słyszę bredzenie o "polskiej racji stanu", po czym jednym tchem wymienia się członkostwo w UE, sojusz z USA i od dwóch lat "braterstwo' z Ukrainą, to robi mi się niedobrze. I ciśnie się pytanie: ludzie, co w wami? Serio podoba wam się rola wasala, rola przedmiotu zamiast podmiotu?
Oczywiście żyjemy w ściśle określonej sytuacji politycznej, geopolitycznej i gospodarczej. Tego nie zmienimy. Nie zmienimy się w jeden dzień w mocarstwo dyktujące swoje warunki. Mamy wyznaczone miejsce w szeregu. Trudno. Ale my w tym szeregu pełnimy rolę popychadła, zamiast się rozpychać i pokazywać (nie tylko o tym ględzić), że zasługujemy na więcej. To jest tak, że przyjęliśmy rolę sprzątacza klatki schodowej u możnych, ale nie potrafimy się upomnieć o lepszego mopa. Ba, my nawet tego mopa sami nie produkujemy, tylko kupujemy za krocie u lichwiarzy. Polityka zagraniczna opiera się na propagandowych deklaracjach i okazjonalnym poklepaniu po plecach, z czego czy to PiS, czy PO robi pokazówkę godną pokazów plenum KC PZPR z czasów minionych. Tymczasem znaczymy tyle, co miejsce Tuska na zdjęciu z jakiejś niedawnej "nasiadówy" unijnej: skraj czwartego rzędu. Uścisk dłoni Urszuli von der Layen, podnoszony jest do rangi sukcesu narodowego i potrafimy chwalić się Anne Applebaum, którą raczej należałoby trzymać w głębokiej izolacji. Prezydent Duda, który zaczął bardzo obiecująco od koncepcji Trójmorza i nowego Jedwabnego Szlaku, szybciutko został sprowadzony na ziemię po to, żeby zerwać Grupę Wyszehradzką, obszczekać jedynego przyjaciela Polski - Viktora Orbana i "miziać" się z marionetkowym Żelenskim, któremu - o zgrozo - przyznał najwyższe polskie odznaczenie. Odbierane przez odznaczonego w stroju brygadzisty budowlanego. W scenerii żółto - niebieskich barw, bez śladu polskiej biało - czerwonej dumy.
Czy może być większe upokorzenie własnego państwa? Cóż z tego, że dziś odznaczający powiada "live is brutal" z miną uczniaka przyłapanego na paleniu papierosów. Nie, nie życzę sobie żadnego "miziającego" się prezydenta. Z nikim! Nie życzę sobie premiera, "którego nikt w Europie nie ogra", bo nikt z nim w nic nie gra - jest zwyczajnym graczem IV ligi, którego nikt poważnie nie traktuje. Nie życzę sobie żenującej propagandy "sukcesów", które w swojej istocie są upokorzeniem. Płacimy krocie za uzbrojenie armii i te zakupy za nasze pieniądze są gloryfikowane jako sukces. Paranoja. Nie życzę sobie ugrupowania partyjnego, które w polskim Sejmie skanduje nazwisko prezydenta obcego państwa. Natomiast życzę sobie powrotu do narodowej dumy - skromnej, takiej, na jaką nas stać, ale własnej. Życzę sobie prezydenta, który czynami, a nie deklaracjami stanie się liderem narodu. Będzie potrafił zdefiniować polskie interesy narodowe, osiągalne cele w różnych perspektywach czasowych i posiądzie zdolność "zmuszania" partii politycznych do przyjęcia swoich wizji. Nie odwrotnie - jak ma to miejsce teraz i w niedawnej przeszłości, kiedy prezydent pełni rolę notariusza partii rządzącej. To jest możliwe: trzeba tylko odesłać na zasłużone (lub niezasłużone) emerytury Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska razem z ich dworami pełnymi bezwartościowych klakierów, którzy pasożytują na Polakach. Jak to zrobić? Bardzo prosto: jeżeli nowy prezydent zasieje w umysłach Polaków ziarno zaufania do swojej wizji Polski, to te dwory same się rozpadną. Nikt nie będzie wspierał podstarzałych dziadków, którzy od 30 lat rozkładają Polskę do stanu europejskiej peryferii, czy też terenu zamieszkałego przez ludność polskojęzyczną. Wierzę, że Polaków stać na takiego prezydenta.
Inne tematy w dziale Polityka