Edyta Bartosiewicz śpiewała, że "Kto kłamstw, kto kłamstw raz nauczony jest, kłamstwem, kłamstwem ma skażoną krew, na kłamstwie swoje życie budować chce... "
No właśnie i mam całkowitą pewność, że cała polska klasa polityczna "kłamstwem ma skażoną krew" i to w stopniu mocno zaawansowanym. To patologiczne zjawisko jest jedną z głównych przyczyn upadku cywilizowanej debaty, dyskusji politycznej czy też pozytywnie rozumianego ścierania się różnych poglądów - bo tylko wtedy może powstać coś dobrego. Problemem jednak nie jest to, że politycy kłamią, bo to, że w ogóle to robią, jest przecież bezdyskusyjne. Problem zaczął się w momencie, kiedy my - wyborcy, zaczęliśmy te kłamstwa akceptować, a nawet je pochwalamy. Łatwo to zauważyć, że "wyznawcy" jakiegoś polityka wykazują się pamięcią akwariowej rybki wobec swojego "guru", ale drą się wniebogłosy wytykając i wyolbrzymiając kłamstwa kogoś, kto jest po drugiej stronie politycznej barykady.
Pytanie: jak ja zareaguję w sytuacji, gdy "mój" polityk okłamie mnie samego, stało się pytaniem retorycznym. Zmieni ktoś taki swoje preferencje wyborcze? Zmieni partię, na którą zagłosuje, przeniesie swoje poparcie na kogoś innego? Nie! On przyjmie najbardziej kretyńskie wytłumaczenie takiego polityka jako (hehehe) argument do jeszcze silniejszego poparcia. Konia z rzędem komuś, kto w sposób profesjonalny opisze ten fenomen socjologiczny i wyjaśni dlaczego tak się dzieje.
Politycy kłamią, bo kłamstwo umożliwia tak przedstawiać rzeczywistość, żeby była ona bardziej przyjazna im samym, wyborcom oraz partii, którą reprezentują. Ta polityczna rzeczywistość ma tyle wspólnego z realnym bytem, co przeciętny człowiek z lotami w kosmos, ale wyborcom to nie przeszkadza - wręcz przeciwnie. Sami kreują "matrix", który nakręca polityków i tak tworzy się swoiste perpetuum mobile kłamstwa. Błędne koło, które nie ma końca i nie ma początku. Podobno istnieje różnica pomiędzy kłamstwem, a tzw. "mijaniem się z prawdą" lub "mówieniem nieprawdy" - zwrotami często używanymi w debatach telewizyjnych. Jest to pewnego rodzaju zabieg manipulacyjny, który ma "wygładzić" zwykłe kłamstwo, chociaż od biedy można przyjąć, że "mijanie się z prawdą" wynika z ignorancji, albo jest efektem popełnienia błędu. Tylko co ignorant robi w polityce? Rzecz w tym, że wyborcy - a szczególnie wyborcy fanatyczni - nie analizują prawdziwości komunikatów wygłaszanych przez polityków.
Postawię tezę, że wśród polskich polityków znanych z parlamentu czy z różnych instytucji publicznych, znalezienie takich, co nie mają jeszcze "krwi skażonej kłamstwem" jest wyzwaniem na miarę znalezienie Świętego Graala. Może jest takich kilku, najwyżej kilkunastu - przynajmniej takich, co mówią dokładnie to, co myślą, są do bólu szczerzy i nie czują presji swoich partyjnych pryncypałów, zmuszającej do gadania banałów i kluczenia w określaniu swojego zdania w jakiejś sprawie. Gdybym miał takich wymienić, to jako pierwszych z brzegu, wskazałbym Grzegorza Brauna, Marka Jakubiaka, Pawła Kukiza, a ostatnio Paulinę Matysiak, która zupełnie w poglądach nie jest z mojej bajki, ale nie sposób nie docenić jej postawy i szczerości. Pewnie jeszcze kilka takich osób by się znalazło, ale generalnie kłamią wszyscy - od lewa, przez środek, do prawa. Niemniej jest jedna partia i jeden człowiek, którzy sztukę kłamstwa, iluzję mieszania półprawd, kłamstwa i obłudy opanowali niemal do perfekcji.
To Koalicja (czy też Platforma, bo szczerze pisząc - nie wiem) Obywatelska i jej szef Donald Tusk. Mam w swoich archiwach artykuł publikowany na stronach "Solidarności" sprzed dobrze dziesięciu lat, w którym opisane jest ponad 120 kłamstw Tuska i ówczesnej Platformy. Tych najważniejszych dla Polski i społeczeństwa, bo tych pomniejszych zliczyć nie sposób. Tusk kłamie lub żongluje półprawdami w każdym swoim wystąpieniu publicznym. "Ten człowiek w życiu słowa prawdy nie powiedział" - ta fraza z filmu "Miś" pasuje do Tuska jak ulał. Co więcej, Tusk przez ostatnią dekadę sztukę kłamstwa udoskonalił, co w połączeniu z jego wrodzonym cynizmem i polityczną brutalnością, stanowi już mieszankę niebezpieczną nie tylko dla Polski, ale także dla jego samego. Widać to choćby po przeczeniu samemu sobie i wyparciu "na bezczelnego" własnych wypowiedzi. Natomiast Platforma, jeżeli sparafrazować nieco powiedzenie o rybie psującej się od głowy, jest dokładnie taka sama jak ta głowa, czyli szef partii. Gdyby sytuacja polityczna była inna, to z politowaniem można by było oglądać popisy polityków KO w mediach: takiej ilości słownych fikołków, dziwacznych figur retorycznych i oczywiście bezczelnych kłamstw - zwykle ładnie opakowanych - nie znajdziecie w żadnej innej partii.
"Opanowali sztukę kłamstwa dużo bardziej niż Goebbels w czasie III Rzeszy i w ten sposób prowadzą kampanię wyborczą, ale Polacy odkryli te karty i widzą, że jest to prymitywne, chamskie, antypolskie kłamstwo, z którym po prostu walczymy " – to słowa prof. Przemysława Czarnka, z którymi wypadałoby się zgodzić z pewnym zastrzeżeniem. Zastrzeżenie dotyczy tego zwrotu o Polakach. Niestety, to nie jest tak optymistyczne: owszem, u ludzi zdroworozsądkowych, pragmatycznych, którzy niekoniecznie świadomie, ale są przywiązani do polskiego konserwatyzm i choćby trochę interesują się polityką, widać zjawisko pogardy, odrzucenia i złości wobec politycznych kłamców, ale "smartfonowa" tłuszcza kierowana propagandą mediów i patocelebrytami, każde kłamstwo połyka jak pelikan rybę. Platformie Tuska lata temu udało się zasiać ziarna nienawiści nie tyle do PiS, co w ogóle do konserwatyzmu, Kościoła i polskich wartości narodowych, swoje dołożyła "postępowa UE i... mamy to, co mamy. Króluje kłamstwo, trwa epidemia "skażonej kłamstwem krwi".
Kilka dni temu spotkałem się z opinią pewnego młodego człowieka, który stwierdził, że aborcja, akceptacja LGBT i likwidacja Kościoła, to jest postęp, nowoczesność i że czas zerwać ze starymi nawykami. Jego idolem jest Tusk i Rafał Trzaskowski. A tak w ogóle czuje się Europejczykiem. Ręce mi opadły...
Inne tematy w dziale Polityka