To, że państwo kierowane przez Donalda Tuska w obliczu powodziowej katastrofy wykazało się kompletną indolencją organizacyjną, chaosem kompetencyjnym i bałaganem informacyjnym to jedno istotne spostrzeżenie w temacie wniosków po powodzi.
Oficjalnie mainstreamowe media powtarzają jak mantrę, że państwo zdało egzamin, chociaż nawet w TVN pojawiły się wstawki świadczące nie tylko o błędach, ale wręcz o "wielbłądach" rządzącej ekipy. Zresztą - tak po prawdzie - mantra o zdanym egzaminie wygląda tak, jak w powiedzeniu "palę, ale się nie zaciągam". Zachwyceni są jedynie tuskowi czynownicy i ich fanatyczni wyznawcy. Ale, jak kto jest zachwycony Tuskiem i narracją, że "taka władza i wódz jest dla Polski szczęściem niezmiernym", to powinien wsłuchać się w głosy powodzian żyjące poza mainstreamowym wymiarem (jest taki!) i się odrobinę zastanowić. Bo te głosy nie są - pisząc eufemizmem - zbyt przychylne władzy. Warto przy okazji zauważyć, że partyjny przekaz propagandowy tuskowej koalicji jest taki: jak zadadzą ci pytanie na temat działań powodziowych, to odpowiadaj, że na teraz liczy się tylko pomoc poszkodowanym. W każdym studio każdej telewizji, każdy polityk od Tuska właśnie w ten sposób ucieka od kłopotliwych pytań. Ślepy i głuchy zauważy, że coś tutaj nie gra. Jest - w związku z powyższym - drugie istotne spostrzeżenie: takie, że za wszelką cenę i wszystkimi możliwymi środkami, premier usiłuje ów bałagan przykryć i klęskę powodziową przekuć w wizerunkowy sukces. PR, PR, PR i jeszcze raz PR - to jest dewiza, motto Donalda Tuska i jakby kto jeszcze nie wiedział, dzięki temu on w ogóle istnieje na scenie politycznej i dzięki temu dwukrotnie został premierem. Dodając do tego niespotykany u innych cynizm i bezwzględność, Tusk stał się chyba najmocniejszym graczem politycznym w Polsce.
Jego nacisk na tworzenie pozytywnego wizerunku w negatywnym świetle tragedii powodziowej, jest tak duży, że na drugi plan zeszli ludzie - głównie ofiary kataklizmu, ale ni tylko oni. Oczywiście i sam Tusk i jego partyjni akolici wycierają sobie każdej minuty gęby wzniosłymi hasłami o wszechstronnej pomocy powodzianom, solidarności, narodowym wręcz zrywie pomocy, padają deklaracje o gotowości finansowej dla odbudowy zniszczeń zarówno w wymiarze pomocy samorządom jak i osobom prywatnym. Ba, przedwczoraj wierny sługa Tuska, Kosiniak - Kamysz, wspólnie z Szefem Sztabu Generalnego ogłosił operację "Feniks", która ma sprawić cud na miarę tego z Kany Galilejskiej, czyli przed zimą odbudować zniszczenia, a nawet zmodernizować stan sprzed powodzi. Może nie wybrzmiało to tak dosłownie, ale mniejsza z tym - wszak chodzi o wrażenie czysto PR. Tu razi wręcz w oczy, że Tusk z obowiązku wobec obywateli zrobił sobie całkiem spore pole do uprawy produktów propagandy, czego dowodem jest np. Jerzy Owsiak, zatytułowany jako "ekspert od niesienia pomocy" i zobowiązany do zbiórki kasy na powodzian. Kuriozum! Proszę sobie wyobrazić prezydenta USA, który jedzie na Florydę zdewastowaną huraganem czy powodzią i wypycha przed szereg jakiegoś lokalnego "zbiórkowicza" oznajmiając miejscowym, że ten facet zajmie się pomocą dla poszkodowanych. Pomijając już łaskawie, że prezydent USA rzadko udaje się osobiście na tereny dotknięte jakimś kataklizmem, bo od tego są struktury państwa, przyjęte procedury i władze miejscowe, to pewne jest, że zostałby w takim wypadku co najmniej wygwizdany i byłby to koniec jego kariery politycznej.
Krótko pisząc, ludzie są dla Tuska bardzo ważni, ale tylko wtedy, kiedy zapewniają niezbędne tło dla pozytywnego wizerunku. A jeśli jest to opinia krzywdząca, to i tak owocach jego poznacie. Kamysza też. Oby te ich propagandowe drzewka wydały zdrowe i dorodne owoce, co - tu wszyscy chyba jesteśmy zgodni - powodzianom jest potrzebne A skoro o potrzebach mowa, to nasuwa mi się dosyć "spiskowy" wniosek, że Tusk potrzebował tej powodzi jak kania dżdżu. W przestrzeni publicznej wisi stwierdzenie, że Tusk mając wiedzę o nadchodzącym kataklizmie był opieszały i te prognozy zlekceważył. I tu jest moment małej analizy logicznej: oczywiście, że premier MUSIAŁ wiedzieć, że nadchodzi powtórka "powodzi tysiąclecia". Nie czarujmy się - w dobie symulacji komputerowych, satelitów, techniki lotniczej i analiz służb wojskowych czy bezpieczeństwa, dało się wyliczyć wysokość fali powodziowej i powierzchnie zalanych terenów z bardzo niewielkim marginesem błędu. Premier państwa dowiadujący się o pogodzie z telewizji, oglądający pogodynkę podającą prognozy Instytutu Meteo? Bądźmy poważni.
Przyjrzyjmy się zatem sytuacji sprzed powodzi: Tusk i Bodnar walą w PiS z całej siły, ale niewiele, poza wrzawą, z tego wynika. Notowania rządu spadają, bo z jednej strony "silniczki" domagają się więzień dla "pisiactwa" z drugiej "trzecia noga" widzi w jakie g. wdepnęła, wyborcy są rozczarowani brakiem realizacji obietnic, podobna sytuacja jest na Lewicy, która nie może nic, a nawet mniej. Do tego walący się na łeb i szyję budżet, zero sukcesów inwestycyjnych, marne prognozy gospodarcze. Tuskowi potrzebny jest zwrot, punkty do nabicia PR, możliwość wykazania się wodzostwem - patrzcie i się uczcie; panuję, pomagam, ganię i chwalę. Powódź była dla niego gejmczendżerem - i to jest fakt! To, że się w niej pogubił pogubił wynika z tego, że był i pozostanie w rzeczy samej miernym gospodarzem oraz dlatego, że państwo nie ma żadnych opracowanych procedur na wypadek takich kataklizmów. Co zresztą i tak wykorzystał, improwizując te śmieszne sztaby kryzysowe w TV. Nie twierdzę - dla jasności - że Tusk powódź cynicznie w jakimś sensie "zaplanował", ale niewątpliwie coś jest na rzeczy.
Przecież transparentny w działaniach rząd - a za taki usilnie rząd Tuska chce uchodzić - nie może wprowadzać embarga na informację: czy to przez unikanie trudnych pytań, czy też za pomocą cenzury, bo tak teraz nazywa się "walka z dezinformacją". Zatrzymanie człowieka za wpis na mediach społecznościowych, w którym opisał swoje doświadczenie jako dotkniętego powodzią, mówi samo za siebie. To się samo komentuje. Czego zatem boi się ten "transparentny" rząd ze swoim "transparentnym" premierem? Spadków słupków poparcia? Bo przecież pewne jest, że powódź 2024 będzie poważną kartą wyborczą nie tylko w wyborach prezydenckich, ale również w wyborach parlamentarnych. Na powodzi, co moralnie jest bardzo smutne, politycznie każdy chce coś ugrać. A stawka jest ogromna. Władza. Kto tą kartą zagra lepiej będzie władzę posiadał. Jest o co grać, a my - społeczeństwo - jak zwykle jesteśmy w tej grze jedynie pionkami. No chyba że....
Inne tematy w dziale Społeczeństwo