kemir kemir
343
BLOG

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz?

kemir kemir Polityka Obserwuj notkę 27

Wczoraj obchodziliśmy kolejną rocznicę kolejnej polskiej tragedii narodowej, jaką była niemiecka agresja na Polskę. I jak od lat na paskach niektórych telewizji i w artykułach różnych redakcji pojawiły się takie mniej więcej zdania: " 1 września nazistowskie Niemcy napadły na Polskę".


Nie wiem jak kogo, ale mnie określenie "nazistowskie Niemcy" złości do stanu białej gorączki, ponieważ:
a) To Niemcy, nie żadni naziści zabili mojego dziadka i jakieś 5 mln moich Rodaków.
b) Jeżeli dowolna, polska redakcja obojętnie jakiego rodzaju mediów,  z polską obsadą dziennikarską używa terminu "nazistowskie Niemcy", to z Polską na tyle wspólnego, co ja z ludożercami Nowej Gwinei. Tak uważam!


Niemcy od lat najchętniej przedstawiają się jako kraj, który jest "normalnym krajem europejskim”, który nie ma żadnej złej przeszłości. Trzecia generacja Niemców urodzonych po II wojnie światowej wychowuje się na treściach rewidujących obraz konfliktu europejskiego sprzed ponad ośmiu dekad.  Młodzi Niemcy nie mają szansy na obejrzenie filmów o zbrodniach swoich pradziadków - to temat tabu. Niemiecka polityka historyczna celowo wywołuje różne złudne wrażenia u Niemców, ale także na arenie międzynarodowej, że to Niemcy byli także ofiarą hitleryzmu czy nazizmu. Była kanclerz, Angela Merkel,  na obchodach D-Day stwierdziła, że "dla Niemców to też jest święto, bo to oznaczało początek ich wyzwolenia spod władzy nazistów”. Niedawno, również na tych samych obchodach ktoś stwierdził, że pierwszymi ofiarami wojny byli Niemcy, których napadli naziści. Tego rodzaju stwierdzenia to jest coś, co może u Polaka wywołać tylko gorzki śmiech. Ale tak wygląda właśnie niemiecka polityka historyczna. Niestety - skuteczna, bo dziś utrwalają się nie tylko takie, absurdalne "prawdy", ale też próby obarczenia odpowiedzialnością  Polski i Polaków za wybuch wojny. Bo - pomimo naszych protestów - narracja o "polskich obozach koncentracyjnych" już  się właściwie przyjęła i pisać o tym nie warto.


Fakty natomiast są takie, iż Niemcy popierali Hitlera w 90-95 proc. Póki Hitler odnosił sukcesy, póki pochłaniał kolejne kraje Europy, póki płynęły pieniądze, rabowane środki z całej Europy do Niemiec, to wszyscy Niemcy popierali Hitlera. Wątpliwości pojawiły się już w 1943 r., kiedy zaczęły się naloty dywanowe zmiatające z powierzchni ziemi niemieckie miasta, a młodzi Niemcy zaczęli masowo ginąć na froncie wschodnim. Wtedy część Niemców zaczęła się zastanawiać, że coś jest nie tak, że jednak Hitler nie prowadzi  ich w dobrym kierunku.


Po wojnie niektórzy alianci mówili, że Niemcy zachowują się, jakby wszyscy byli antynazistami. Ale to były tylko pozory. Niemcy, co prawda,  wtedy szczerze nienawidzili Hitlera,  ale  to nie oznacza, że odczuwali prawdziwe wyrzuty sumienia z powodu tego, co sami zrobili. Pewien amerykański major napisał wówczas, że "Niemcy zachowują się tak, jakby naziści byli jakąś eskimoską rasą, która najechała ich kraj z bieguna północnego. Jeszcze nie spotkałem Niemca, który przyznałby, że jest nazistą”.  Bo nie mieli zamiaru przyznawać, że te wszystkie wojenne okropności zdarzyły się z ich przyzwoleniem i udziałem.


Irytują mnie te puste slogany polityków z obydwu stron Odry o pojednaniu polsko-niemieckim i rzekomej polsko-niemieckiej przyjaźni. Jak bowiem pojmować coś takiego, jak przyjaźń między państwami, jeżeli jedno niedawno w ramach oficjalnej ideologii – napadło na drugie i wcale nie ukrywało, wręcz oficjalnie uznawało jego mieszkańców za podludzi, których znaczną cześć zamordowano, a reszcie szykowano los dogorywających niewolników? Jak pojmować przyjaźń między państwami, jeżeli same nie ustaliły swojej granicy, tylko inne państwa zdecydowały o tym, w jaki sposób ma ona przebiegać – istotnie krzywdząc oba, ale państwo słabsze krzywdząc wielokrotnie w ramach jednego ciągu procesu? Jak pojmować przyjaźń pomiędzy państwami, które różni potencjał – przeszło siedmiokrotnej lub większej różnicy w dającym się mierzyć bogactwie (siłą nabywczą), co powoduje liczne dyfuzje, stale upośledzające jedną – słabszą stronę, jako uboższego partnera zależnego? Jak pojmować przyjaźń pomiędzy państwami, które mają zasadniczą różnicę postrzegania interesów regionalnych – wpisaną w fundamenty swoich racji stanu?


Jak w końcu pojmować przyjaźń pomiędzy państwami, gdzie jeden z narodów czuje od wieków, kulturową, cywilizacyjną i zdarzało się że i rasową oraz – jak obecnie - moralną wyższość? Co więcej – ten naród, ma kod informacyjny o tej wyższości na stałe implementowany w nauczanie własnej historii, literatury, generalnie – w kodzie kulturowym, sięgającym średniowiecza, ma przeświadczenie o swojej generalnej wyższości. Dzisiaj ów kod podtrzymywany jest przeświadczeniem o sponsorowaniu sąsiada w ramach funduszy unijnych!


Nie ulega żadnej wątpliwości, że bilans relacji ostatnich 300 lat, jest dla nas krzywdzący, albowiem chociaż zyskaliśmy na sąsiadach terytorialnie, to straty kulturowo-cywilizacyjno-materialne i osobowe jakie spowodowali Niemcy oraz do jakich się przyczynili, nie tylko przekraczają wartość jakiegokolwiek terytorium, ale przede wszystkim stawiają pod znakiem zapytania jakąkolwiek możliwość pojednania i normalizacji relacji w ogóle. Można bowiem Niemcom przebaczyć to, że zabijali Polaków, można przebaczyć to, że chcieli unicestwienia państwa i Narodu polskiego, jednak zapomnieć się tego nie da. To nie jest możliwe!


Jak w tych realiach się pojednać? Poza tym, czy to pojednanie nie jest wyrazem słabości strony polskiej i bardzo wygodnym rozwiązaniem dla strony niemieckiej? Nie ma pojednania bez zadośćuczynienia. Ono nie nastąpiło i chyba już nie nastąpi ponieważ relacje zostały rozmyte, a prawdę i fakty zastępuje się deklaracjami, klepaniem po ramionach lub pieniędzmi, które darczyńca uważa za formę jałmużny, czyli w istocie – poniżenia obdarowanego. Niemcy zmarnowali wielką szansę na rzeczywiste pojednanie z Polakami, jednak w ich polityce wschodniej – nigdy nie było, nie ma i nie będzie przypadków.


Tak jak nie ma przypadku w tym, że w Polsce około 70 proc. mediów drukowanych znajduje się w rękach niemieckich oraz szwajcarskich. Odpuszczę sobie wyliczanie długiej listy tytułów prasowych, które są niemieckie. Z radiem oraz internetem wcale nie jest lepiej. Tutaj również dominuje kapitał niemiecki. Powiedzmy sobie szczerze: działają tutaj głównie media niemieckie, działające na terenie Polski, wydawane w języku polskim. W zestawieniu z tym, że media w Niemczech wcale nie ukrywały i nie ukrywają swojej dużej niechęci do rządu PiS i odwrotnie - dużego wsparcia dla obozu Tuska nie ma się nawet co czarować: większość niemieckich mediów w Polsce to agentury wpływu, mające na celu zmianę sytuacji społeczno-  politycznej w naszym kraju. To nie tak? To pokażcie mi polską prasę drukowaną, polskie stacje radiowe oraz polskie telewizje, które działają na terytorium Niemiec, w języku niemieckim, stanowiąc część bieżącego niemieckiego sporu politycznego. Pokażcie mi polski odpowiednik Newsweeka, Onetu, Faktu czy Dziennika Zachodniego, który po niemiecku podważa mandat do sprawowania władzy przez Scholza. Który nawołuje do "praworządności" i do lekceważenia jakiś "neosędziów" i sądów - łącznie z Trybunałem Konstytucyjnym. Nie ma czegoś takiego, prawda? Na tym polu pomiędzy Polską oraz RFN panuje kosmiczna dysproporcja. Wiele mówiąca.


Jeżeli ktoś w takiej sytuacji śmie mówić o partnerstwie z Niemcami, to albo kłamie, albo jest niespełna rozumu. Jeżeli polski premier otwartym tekstem mówi o wsparciu Niemiec w ich dążeniu do odgrywania wiodącej roli w Europie i taką rolę akceptuje, to przenigdy nie powinien być premierem polskiego rządu. Co nie oznacza, że nasze relacje mają być wrogie. Przecież tematów do rozmów z Niemcami są tysiące. Punktem wyjścia do dialogu może być jednak tylko stan realny, a nie zakłamana iluzja. Punktem wyjścia musi być poszanowanie polskiej racji stanu, nawet, jeżeli jest ona sprzeczna z interesami Berlina. Niestety, nic nie wskazuje na to, że Niemcy mają  w ogóle wolę zmiany swojej  bezwzględnej i cynicznej polityki wobec Polski. Co gorzej, znaleźli i znajdują w Polsce takich polityków jak Tusk i Trzaskowski (plus plankton poselski KO i Lewicy) będących w istocie niemiecką "inwestycją ” w polityczne elity naszego kraju, które maja się w końcu spłacać. I się spłacają. Czy  się spłacą do końca, czy pozwolimy sobie, że Niemiec jednak będzie nam pluł w twarz - zależy tylko od nas.


PS. Nietrudno w tym kontekście zauważyć, że relacje polsko - ukraińskie podążają dokładnie taką samą orbitą. Ale to, oczywiście, inny temat na inny tekst.






kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka