Prawdę pisząc, po Tusku i jego rządzie: konglomeracie partii zewnętrznych, "yebacpisów" i lewackich popłuczyn po komuchach niczego dobrego się nie spodziewałem. Koalicja stworzona de facto głosami Jagodzian i Jagodzianek, nie mogła być i nie jest żadną koalicją ideową, programową czy propolską - jest tworem sztucznym, opierającym się na protezie ośmiu gwiazdek. "Uśmiechnięta Polska" Tuska od razu jawiła się jako alegoria z ironicznym uśmiechem Giocondy, a dziś ową "uśmiechniętą Polskę" doskonale ilustruje obraz Edvarda Muncha "Krzyk".
Obraz Muncha jest uważany za arcydzieło ekspresjonizmu. Wątpię jednak szczerze, czy "arcydzieła" konglomeratu Tuska okryją się równie wielką sławą, bo - powiedzmy sobie szczerze - słynna maska mordercy z filmu "Krzyk", wzorowana właśnie na twarzy postaci z obrazu Muncha, do Tuska i jego ludzi pasuje jak ulał. To, że wczoraj ów morderca w masce dokonał seryjnych zbrodni popełnionych na systemie prawnym Rzeczpospolitej, wątpliwości nie ulega - chociaż ów zbrodniarz zgrabnie kryje się za filarem tzw. praworządności.
To bardzo charakterystyczna cecha przypisana do pojęcia dyktatury. Oprócz tej dowolności w stanowieniu systemu prawnego (lub dowolności w interpretowaniu istniejącego), innymi cechami dyktatury są: używanie siły wobec przeciwników politycznych, brak szacunku wobec praw obywatelskich i wprowadzanie chaosu informacyjnego. Rzecz jasna, wszystko to spinać musi podporządkowanie sobie aparatu nacisku, czyli tych odnóg władzy, które decydują o jego zdolności do przemocy: prokuratury, policji, służb specjalnych i mundurowych, wojska. Jeżeli dyktatura posiada wszystkie te cechy i zaczyna z nich korzystać, to mamy do czynienia z zamachem stanu.
Nie ma się co łudzić - rząd Tuska dokonuje zamachu stanu. Nie jest to zamach w stylu "nocy pułkowników" znanych z Ameryki Płd. czy Afryki, bo jest to zamach w plasterkach, niewątpliwie bardzo starannie zaplanowany i rozpisany w szczegółach. I na role, które mają do odegrania tacy czynownicy jak Sienkiewicz, Hołownia, Bodnar, Kierwiński plus cały konglomeracyjny plankton, klepiący do znudzenia w telewizorniach wyuczone formułki o praworządności. Charakterystyczne i co najmniej ciekawe jest w tym to, że szef tej ferajny, premier rządu, zajął miejsce na widowni raczej, niż w pierwszym szeregu gorliwych czynowników, co świadczy o tym, że albo boi się głównej roli, albo realizuje zadanie wynikające ze scenariusza... wykraczającego poza jego kompetencje i napisanego poza granicami Polski.
Po średnio udanym przejęciu mediów przez czynownika Sienkiewicza pisałem: "Świadczy to o tym, że demontaż państwa wkracza w nową fazę. Po zniszczeniu więzi charakterystycznych dla wspólnoty, zaczyna się faza demontażu struktur prawa. W myśl rządzących obowiązuje tylko jedno prawo: Prawo to my. Być może i piszę to serio, Donald Tusk ogłosi niebawem: państwo to ja - wzorem Ludwik XIV, króla Francji i Nawarry w latach 1643-1715, nazywanego Królem-Słońce, będącego władcą epoki absolutyzmu. Ale sprawa przejęcie mediów w majestacie drastycznego łamania prawa, to - pisząc kolokwializmem - pikuś, festyn dla gawiedzi z elementami igrzysk. A tak naprawdę gra toczy się o bardzo poważną stawkę - miejsce Polski, a raczej brak tego miejsca na politycznej mapie Europy. Dla przyczyn takich jak zawsze: od wieków mamy bowiem niezbyt sympatycznych sąsiadów."
Dziś już chyba nikt nie może wątpić, że właśnie w tej fazie demontażu państwa jesteśmy. Ale to niebezpieczeństwo, w moim przekonaniu kluczowe dla polskiej państwowości, trzeba właściwie zdefiniować. Dyktatura Tuska bowiem - jak napisałem w tytule - jest tak naprawdę z dykty, którą mało bym się przejmował, gdyby jej scenariusz wymyślił Tusk. Były "król Europy", nie był, nie jest i już nie będzie wybitnym graczem politycznym, bo zwyczajnie nie ma do tego predyspozycji. Był wielokrotnie rozgrywany jak dziecko przez Jarosława Kaczyńskiego, kiedy to prezes PiS był Jarosławem Kaczyńskim w formie, a nie - jak teraz - odklejonym od realiów nieporadnym dziadkiem. Teraz to się zmieniło, bo Tusk rozstawił szachy, a Kaczyński gra w warcaby. Dlatego PiS traci piony, figury i jest bez przerwy szachowany. Ale to nie przesądza o sile Tuska, bo czy silna może być dyktatura oparta na głosach Jagodzian i Jagodzianek? No nie! Zdecydowanie nie! To jest dyktatura z dykty!
Do tego konglomerat Tuska popelnił poważny błąd. Taki sam zresztą, jak popełniony przez PiS: nie uwzględnił negatywnego elektoratu, który dla jednych i drugich jest potężny i na pewno niebagatelny, chociaż - niesłusznie moim zdaniem - sondażownie podają tylko poparcie in plus, czyli "pozytywne uśpienie" dla partii politycznych. Nie trzeba chyba pisać, że działania Tuska musiały wywołać szok poznawczy także wśród umiarkowianych wyborców PO, a przede wszystkim u wyborców Trzeciej Drogi. Jawi się im niewątpliwie "Krzyk" Muncha, chociaż niekoniecznie ten obraz jest im znany. Raczej nie o takiej Polsce myśleli ci wszyscy wyborcy.
Dyktatura z dykty nie przetrwa długo, bo przetrwać nie może. Ale tym bardziej wybije się na czoło spraw do załatwienia na już, ta męcząca nieporadność PiS, która - nie oszukujmy się - jest praźródłem wszystkich (no, prawie) polskich kłopotów. Przecież gdyby PiS - a miało na tym osiem długich lat - rozprawił ze skrajnie upolitycznioną "Iustitią", Tusk i cała jego ferajna stanowiłaby dziś jakiś marny zlepek zagubionej jak dzieci we mgle, opozycji. Ale jak się ma miękkie serce ( miękiszony!), to ma się twardy tyłek. Niestety.
Jak wszystko naprawić? Nie wiem, chociaż miałbym kilka niezbyt popularnych dla wyborców PiS propozycji. Na pewno jednak nie uda się niczego zmienić ulicą. Nie widzę w szeregach PiS kogoś takiego, jak amerykański "człowiek-bizon"...
.. który i tak niczego nie zmienił, zatem pozostaje tylko ciężka, mozolna, organiczna praca od podstaw. Czy PiS na taką pracę stać? Oto jest pytanie...
Inne tematy w dziale Polityka