W pierwszej części rozważań TUTAJ o utopijnej idei zielonych khmerów, którzy siłowo forsują "innowacyjność" w postaci m.in samochodów elektrycznych, nakreśliłem z grubsza historię owej "innowacji", która - jak się okazuje - ma ponad 100 lat i już raz zakończyła się zupełnym fiaskiem. Poniższy tekst jest tym razem opowieścią czym tak naprawdę jest "elektryk" i wstępem do rozważań jak rzeczywiście powinna wyglądać przyszłość samochodów. Tekst jest zredagowanym przeze mnie skrótem artykułu, do którego link znajduje się pod notką.
W komentarzach poprzedniej notki trzeba było uściślić pewne podstawowe pojęcie: "Umieszczona na pokładzie samochodu bateria elektryczna (zestaw baterii) nie stanowi ŹRÓDŁA ENERGII, lecz jest jej akumulatorem. Akumuluje zatem wytworzoną gdzie indziej energię. Pod tym kątem bateria elektryczna nie różni się niczym od zbiornika ze sprężonym powietrzem czy mechanicznej, nakręconej sprężyny. Zarówno sprężyna, jak i butla ze sprężonym powietrzem nie są źródłami energii a jedynie jej AKUMULATORAMI. Akumulują więc energię mechaniczną czy sprężonego powietrza wytworzoną gdzie indziej, poza tym systemem – dokładnie tak, jak to ma miejsce w przypadku baterii gromadzących energię elektryczną. W takich przypadkach energia akumulatora (czy to mechanicznego, elektrycznego, czy też pneumatycznego) jest jedynie pośrednim nośnikiem, nawet bardziej przekaźnikiem. Jest zatem pośrednim ogniwem łańcucha, na którego początku jest prawdziwe źródło energii wytwarzające to, co akumulujemy w akumulatorach, a na końcu mamy energię kinetyczną, czyli ruchu rozpędzonego pojazdu.
W przypadku silnika spalinowego źródło energii znajduje się w samym jego centrum. Jest to energia wyzwalana w procesie spalania w cylindrze, który de facto jest reaktorem chemicznym. Wyzwalane jest ciepło zamieniające się na ciśnienie przemieszczające tłok w cylindrze i wykonujące pracę mechaniczną. Nie ma tu akumulatora energii! Zbiornik paliwa też nim nie jest. Stanowi tylko zapas substancji chemicznej, z której energia dopiero jest uwalniana".
To ważne, bo unijne dyrektywy mówią wyraźnie o elektrycznym "paliwie alternatywnym " - co jest obrazą elementarnej nauki i logiki. Takich idiotyzmów jest oczywiście więcej. Szczególnie wyraźnie rzecz jest widoczna, kiedy przyjrzymy się wątpliwym "zaletom" samochodów elektrycznych:
"- Nie ma żadnej ekologii w procesie wytwarzania baterii. Jak podają niektóre źródła, podczas produkcji jednego zestawu baterii Li-Ion do samochodu emituje się tyle CO2, co podczas ośmiu lat eksploatacji auta z silnikiem Diesla (!). Trwałość baterii określa się na 5 lat, ale znane są przypadki, że po roku odmawiają posłuszeństwa. Zależne to jest od sposobu eksploatacji.
- Wrażliwość na uszkodzenia. Przy najdrobniejszym uszkodzeniu podwozia samochodu zaleca się całkowitą kasację pojazdu (!). Aby zrekompensować poniesione straty UE dopłaca właścicielowi do zakupu kolejnego auta. Tymczasem proces recyklingu tychże baterii choć jest możliwy, to jest mało opłacalny, a dodatkowo nikt nie oszacował jego wpływu na środowisko. Do niedawna na terenie USA znajdowała się tylko jedna firma zajmująca się tym zagadnieniem (!). Sprawia to, że rosną sterty wycofanych z ruchu pojazdów elektrycznych i kwitnie produkcja nowych, mających je zastąpić. Czy tak w UE rozumie się ekologię?
- Pożar baterii. Bateriom litowo-jonowym zdarza się czasem wybuch pożaru. Wyobraźmy sobie, że dzieje się to, kiedy jedziemy z całą rodziną! Pożar taki rozprzestrzenia się szybko i jest niemal niemożliwy do ugaszenia! Czy jest to bezpieczny środek transportu?
- Bezpieczeństwo w podróży. Kiedy staniemy w korku na autostradzie zimą, ogrzewanie bardzo szybko wyczerpie nam baterie. Czy pomoc drogowa dowiezie nam prąd do "zatankowania”?
- Ładowanie. Kilkugodzinny czas ładowania baterii sprawia, że elektryk jest antytezą samochodu. Możliwe jest i krótsze ładowanie, ale znacznie skraca żywotność baterii, a więc jest nie ekologiczne!
- Czas podróży. Na pokonanie trasy z Krakowa do Wrocławia nadal potrzeba kilku dni – jeśli nie chcemy jechać z prędkością 40 km/h, czyli z prędkością, która jako tako gwarantuje nam zasięg obiecany przez producenta, bo wiedzieć trzeba, że każde mocniejsze wciśnięcie pedału "gazu" powoduje większe obciążenie baterii, czyli szybsze jej rozładowanie.
- Zasoby litu i berylu na naszej planecie są bardzo ograniczone. Czy masowa ich eksploatacja w krótkim czasie doprowadzi do ich wyczerpania? Czy wykorzystywanie dzieci do pracy w kopalniach litu oraz głodowe stawki nie powinny nam trochę psuć humoru? Czy dzieci pracujące na wysypiskach w Azji, gdzie wyrzuca się nasze "zabawki” nie zasługują na lepsze życie? Czy śmiecenie w morzu i na lądzie podczas zabawy w ekologię, ale z dala od naszego domu, ma jakieś moralne uzasadnienie?
- Rynek wtórny. Kto będzie chciał odkupić samochód elektryczny? Czy będzie istniał rynek elektrycznych pojazdów używanych? Kilkuletni elektryk może już wymagać wymiany bardzo drogich baterii. Kto kupi używane, kilkuletnie auto przed wymianą baterii? Kto przed sprzedażą zechce takie koszty ponieść i je wymienić? Tymczasem nawet mocno zużyty benzyniak może jeszcze służyć przez lata.
- Zwiększenie zasięgu pojazdu elektrycznego nie jest żadnym innowacyjnym osiągnięciem, bo polega na dołożeniu zestawu baterii. Rośnie wówczas też ich masa. Zwiększając zasięg o 50% dokłada się do ważących 400 kg baterii kolejne 200 kg. Tyle w tym innowacji, co w powiększeniu baku w samochodzie spalinowym.
Wszystko to sprawia, że jeśli chcemy być "zieloni”, to za sterami elektryka nijak w ten sposób nas nazwać nie można. Nie wdając się w matematyczne wyliczenia, porównanie efektywności samochodu elektrycznego i spalinowego, pokazuje, że stosunek zgromadzonej energii do masy wynosi w zaokrągleniu 1:40 na korzyść benzyny. Poniżej podwozie współczesnej Tesli. Cała podłoga to zestaw wynalezionych w 1912 roku baterii litowo jonowych. Gdzie jest postęp?"
Czy są plusy? Oczywiście są. Miałem wielką - naprawdę - przyjemność kiedy prowadziłem służbowego, wypasionego "elektryka". Żadnego rozruchu czy pracy na wolnych obrotach, żadnego rozgrzewania przed ruszeniem. W ciszy wciskamy "gaz” i pojazd dosłownie strzela do przodu! Przyspieszenie wgniata w fotel! To zasługa charakterystyki silnika elektrycznego. Przy tym żadnych wibracji, żadnych dźwięków spod maski prócz cichego jęku przekładni. Bajka! Ale - niestety - samochód osobowy zasilany bateriami takimi samymi, które są np. w laptopie jest ślepą uliczką i ta idea zielonych khmerów uderzy w tę samą ścianę co 100 lat temu z okładem! Zainwestowane przez korporacje miliardy muszą jednak się zwrócić. Stąd tak agresywna kampania prowadzona w mediach. Jak wskazuje historia, starzejącą się technikę najlepiej wcisnąć Polakom. Podobnie zresztą już było np. w przypadku tzw. żarówek energooszczędnych, które były wyjątkowym bublem - szkodzącym zdrowiu, antyekologicznym wynalazkiem sprzed prawie 100 lat, kiedy wynaleziono świetlówkę. Ale UE i zieloni khmerzy uwielbiają odgrzewane kotlety, nazywając je "innowacyjnością" ku "ratowaniu planety".
Czy to wszystko znaczy, że samochód elektryczny należy definitywnie skreślić? Nie - a ogólnie - rozwój i ewolucja motoryzacji ma olbrzymią przyszłość przy zachowaniu warunku podejmowania mądrych, zgodnych w cywilizacyjną wiedzą i technologią decyzji. Bo na dziś mamy następujące opcje:
- Zachowanie status quo, czyli utrzymanie produkcji samochodów spalinowych.
- Lansowanie utopii samochodów elektrycznych w obecnej formie.
- Pojawienie się geniusza, który razy 100 odchudzi baterię "elektryka, z razy 10 powiększy jej pojemność i zastosuje do jej produkcji łatwe w zdobyciu pierwiastki chemiczne - w przeciwieństwie do morderczego wydobycia ograniczonych zasobów litu i kobaltu, dodatkowo znajdujących się głównie w niestabilnej gospodarczo i politycznie Afryce.
- Produkcja alternatywnych paliw, które mogłoby być spalane w silnikach spalinowych, przy rewolucyjnie zmniejszonej emisji toksycznych spalin do otoczenia. Paliwa takie istnieją i czekają na.... nie wiadomo na co.
- Ogniwo paliwowe z wykorzystaniem wodoru, co umożliwiłoby produkowanie prawdziwych samochodów elektrycznych z własnym źródłem energii. Prototypy istnieją! Mało tego: idea takiego ogniwa powstała - UWAGA - niemal 200 lat temu! Co więcej, taki samochód może być źródłem energii elektrycznej dla domu - czyli dokładnie odwrotnie, niż w przypadku "elektryka" zielonych khmerów, który z domu ( bądź z innej ładowarki) energię musi czerpać.
Na koniec tej części pozostawiam PT. Czytelników z pytaniem, które mi - jako człowiekowi od wielu lat związanym z techniką - spędza sen z powiek. Dlaczego, z jakiego powodu forsuje się utopijną ideę, pozostawiając na peryferiach graniczących z jakimś rodzajem konspiracji, prawdziwy i bardzo realny postęp dotyczący dwóch ostatnich wymienionych wyżej punktów? Mam swoją teorię.
Ale o tym w kolejnej części, już końcowej. CDN...
http://motocyklista.eu/portfolio/pojazdy-elektryczne-odgrzewana-utopia-cz-2/
Inne tematy w dziale Technologie