Wróciłem wczoraj do domu późno, po wypadzie na przepiękne Pojezierze Drawskie. Nie skorzystałem - czego żałuję - z propozycji noclegu u zaprzyjaźnionego leśnika, który do kolacji składającej się z wyrobów jego własnej, leśnej wędzarni, proponował jedyną chyba taką w Polsce wyśmienitą śliwowicę. Świadomy tego, że mogłoby się to skończyć bardzo "nocną Polaków rozmową", wsiadłem jednak w samochód i spałem we własnym łóżku. A trzeba było jednak się urżnąć, żeby nie czytać np. salonowych komentarzy pod redakcyjnymi info o konwencjach wyborczych dwóch rywalizujących ze sobą partii.
Nie wiem, czy "rywalizujących" jest w ogóle właściwym słowem, bo "rywalizacja" to określenie w wymowie pozytywne, nawet szlachetne, oznaczające ubieganie się o pierwszeństwo albo o zdobycie czegoś lub kogoś. Domyślnie z przestrzeganiem pewnych nie zapisanych zasad, uniwersalnych wartości wynikających choćby z prostej przynależności do cywilizowanego społeczeństwa. Niestety, w Polsce nie ma żadnej rywalizacji - jest prymitywna rąbanka zainteresowanej wyborami tłuszczy, nakręcanej przez obłudnych i zakłamanych do szpiku kości liderów partyjnych, przy akompaniamencie medialnych "szczekaczek" i obrzydliwych propagandzistów, którzy mają czelność nazywać się "dziennikarzami".
Tłuszcza jest zachwycona. To nic, że na obietnice wyborcze typu "my damy więcej" trzeba by mieć Dżinna z lampy, albo dać polskie obywatelstwo tuzinowi arabskich szejków - ważne, że można, a nawet trzeba niszczyć tych i tego, co nie jest tego samego zdania, bo przecież nasza/moja racja jest bardziej "mojsza", a kto temu przeczy, to nie Polak - musi być Niemiec, ruska onuca, albo w najlepszym wypadku ciężki idiota. Zero w tym wszystkim jakiegokolwiek dystansu, autorefleksji, nie mówiąc już o choćby próbie analizy przyczynowo -skutkowej. W zamian, tłuszcza jest kompletnie i szczelnie zaimpregnowana na pragmatyzm i racjonalne argumenty - jakie by one nie były.
Używam określenia "tłuszcza". Może to mało eleganckie, może niesprawiedliwe, może zbyt pretensjonalne. Ale, niestety, poziom intelektualny polskiego społeczeństwa – głosującego na różnej maści oszustów – nie tylko w kontekście wyborów jest skrajnie niski. Nasuwają się skojarzenia z zapomnianym już Plica Polonica czyli kołtunie polskim - ludzkim stworzeniem ze zbitym kłębem włosów na głowie, powstałym wskutek brudu, niemycia i nieczesania głowy, połączonym zwykle z wszawicą. Jego nazwa wywodzi się od kiełtania się, czyli kołysania poklejonych i sfilcowanych kudłów. Jędrzej Kitowicz utrzymywał, iż "kołtony lubo się znajdują w całej Polszcze i Litwie dosyć obfito”, lecz najczęściej spotykano je w "Księstwie Mazowieckim, osobliwie miedzy chłopstwem (...) tak dalece (...), że między trzema głowami chłopskimi dwie musiały być kołtonowate”. Dziś oczywiście nie o włosy idzie, ale czyż nie jest tak, że większość Polaków ma zbite, poklejone i sfilcowane poglądy w głowie, powstałe wskutek zaniechania higieny intelektualnej połączonej z niezwykłą podatnością na powszechny jazgot medialnej propagandy?
Jest! Dziś człowiek z gatunku Plica Polonica, oglądając TVP i TVN, wierzą we wszystko, co tam powiedzą. W plandemii covidowej karnie nosili maseczki i pierwsi ustawiali się w kolejkach do szczepień. Globalne ocieplenie uważają za pewnik i nową religię. No bo tak orzekła większość badaczy. Nie wiedzą, a raczej nie przyjmują do wiadomości, że naukowcy chcący prowadzić badania z przeciwną tezą, zwyczajnie nie otrzymają żadnych grantów. Dlatego takich badań się nie prowadzi - ba - je się brutalnie tępi. Podobnie jest zresztą z każdą antytezą - obojętnie czy dotyczy to covida, cyfryzacji, nowych "wartości", czy "ukrainozy". Kołtun popiera politykę Unii Europejskiej w zakresie walki z problemami, które ta sama kreuje. To nic, że takie ślepe popieranie doprowadzi jego samego do skrajnego ubóstwa. Identycznie podchodzą do samobójczej - prędzej czy później - polityki socjalnego rozdawnictwa, wierząc święcie, że liberalne prawa ekonomii to wymysł "inżynierów Mamoniów", którzy zatrzymali się na etapie "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem". Kołtun podziwia bohomazy sztuki nowoczesnej i twierdzi, że to jest coś wartościowego. Bo tak jest nowocześnie, postępowo. Itd, itd, itd.... Kołtun krytykuje filmy, których nie obejrzał, książki, których nie przeczytał i wypowiedzi, których nie słyszał. Taka jest bowiem jego kołtuńska natura.
Można się przerazić, wychodząc latem na plażę. Trudno znaleźć osobę, które nie oszpeciła sobie tatuażem własnej skóry - i co bardziej przeraźliwe - dotyczy to w znacznym stopniu kobiet. Tatuaże robili sobie kiedyś tylko lokatorzy zakładów karnych, czyli społeczna patologia. Teraz patologia stała się normalnością. Widać to też po ubiorze - normą jest pokazywanie się w podartych spodniach, eksponowanie zimą gołych kostek stopy, czy inne "stylizacje" (modne słowo), które kiedyś kwalifikowałoby "stylizowanego/stylizowaną" do zakładu bez klamek. Postęp, czasy się zmieniają, nie nadążasz dziadersie - powiadają niektórzy. Mm gdzieś taki postęp. Nasza cywilizacja przez całe wieki kształtowała poczucie piękna i estetyki i nikt mi nie powie, że podarte spodnie to synonim jakiejkolwiek, nawet współczesnej estetyki.
Kołtun polski kupuje w markecie odmrażany chleb i kurze udka w promocji, po czym zaklina, że to prawdziwe jedzenie. Do tego tanie, bo to zasługa (sic!) rządu. Nie czyta książek i nie poszukuje innych niż mainstreamowe źródeł informacji. Dlaczego Polacy nie czytają książek i nie są głodni wiedzy? Po części spowodowane jest to potworną wyrwą, jaką zrobiły: II wojna światowa, która zabrała nam 90 proc. polskiej inteligencji, komuna, która zepsuła edukację i teraźniejsze rządy dbające tylko o propagandę. Warstwa inteligencji, której w społeczeństwie powinno być choć 15 proc., w Polsce się nie odbudowała i chyba długo jeszcze nie odbuduje. W efekcie, z braku innych, mamy magistrów, a nawet doktorów i profesorów idiotów. Innym powodem jest łatwość dostępu do banalnej, głupkowatej rozrywki, dostępnej na wyciągnięcie ręki. Wygodnictwo jak z gotowaniem we własnym zakresie: po co gotować dobry posiłek ze świeżych składników, skoro można coś zjeść w fast foodzie? No właśnie - zjeść "coś". Całość podsumowuje smutny wniosek, braku świadomości, że rzeczywistość medialna jest dokładnie odwrotna od faktycznej.
Czy z takim społeczeństwem kołtunów można coś zrobić? Czy warto dla niego się poświęcać? Czy w ogóle możemy mówić o państwowym bycie? Czy lepiej machnąć na to wszystko ręką i pozostać obojętnym wobec faktu, że kołtuni pracują za wynagrodzenia regulowane coraz bardziej przez rząd i nie "ogarniają", że ich pracodawców niszczą podatki, a ich samych rosnące ceny wszystkiego? Że zadłużenie publiczne jest dla nich totalną abstrakcją? Kołtuni polscy powrócili i trudno ich podzielić względem "miłości" partyjnej, ponieważ różnią się tylko stopniem skołtunienia na poszczególnych detalach. W gruncie rzeczy są identyczni (patrz koronaświry i ukrainoza), a małym pocieszeniem jest tylko to, że zachodnie społeczeństwa są jeszcze bardziej zmanipulowane, otępiałe i otumanione.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo