Od 2001 roku, w każdych wyborach parlamentarnych głosowałem na Prawo i Sprawiedliwość. Nie zawsze z przekonania, niekiedy mój głos był głosem "na kredyt", a czasem był to niełatwy wybór tzw. mniejszego zła. Z pełnym, stuprocentowym przekonaniem głosowałem na PiS w 2015 roku, mocno wahałem się w 2019, kiedy był to już klasyczny wybór "mniejszego zła". Końcówka kadencji z 2015 roku pokazała bowiem, że PiS z pełną premedytacją i świadomie wkłada buty pozostawione przez Platformę i - co gorzej - w tym cuchnącym, zużytym i dziurawym obuwiu zamierza paradować całą następną kadencję. Pewną nadzieję na pozbycie się tego obuwia dawała druga, zdawałoby się że już niezależna kadencja Andrzeja Dudy - niestety, mąż Agaty Kornahauser do roli Prezydenta Rzeczpospolitej nie dorósł, a jego podległość, usłużność i graniczące ze śmiesznością lizusostwo wobec różnych czynników zewnętrznych, bez wątpienia zapisze się na haniebnych stronach historii Polski. Jeżeli Duda się w czymś sprawdził, to chyba tylko w roli namiestnika Ukrainy w Polsce i w teatralnej mimice twarzy, żywcem skopiowanej od "Duce" Mussoliniego. Zostawmy jednak PAD-a. Inną przesłanką dającą złudzenie, że PiS wróci na tory wytyczone i ułożone w i po kampanii wyborczej 2015, była osoba Jarosława Kaczyńskiego.
Jeszcze w 2020 roku napisałem: "Po czterech latach rządzenia, z blisko pięćdziesięcioma procentami wyborców, którzy mu ufają i niespełna czterdziestoma procentami tych, którzy mu nie ufają, Jarosław Kaczyński przestał być dla swego środowiska wstydliwym, choć koniecznym balastem i stał się jedną z lokomotyw wyborczych. W historii polskiej demokracji żaden polityk nie wydobył się tak spektakularnie z przeklętej czarnej dziury odrzucenia. Padł mit, że Kaczyńskiego przed wyborami trzeba chować do szafy. Jarosławowi Kaczyńskiemu zawsze - podkreślam zawsze - chodziło o to, żeby by mógł skończyć swoją polityczną karierę jako szczerze lubiany polityczny lider, a nie jako otoczony niechęcią dyktator. To odróżnia polityka od "polityków", których szczytem ambicji jest być zaproszonym przez Monikę Olejnik do TVN. Jarosław Kaczyński zawsze pokazywał, że jest z innej politycznej gliny - i chwała mu za to."
Niestety, okazało się, że byłem naiwny jak dziecko oczekujące przybycia św. Mikołaja z zaprzęgiem podniebnych reniferów. Pisałem o tym tak: " W rok po ostatnich wyborach próżno szukać i poczuć Wind of Change wiejący od Nowogrodzkiej. Jeżeli już czuje się jakiś powiew, to są to podmuchy stagnacji i zaduchu starych "przydupników" prezesa Kaczyńskiego, niezdolnych do samodzielnej kreacji politycznej, właściwie niezdolnych do samodzielnego myślenia. Stąd bierze się następny wietrzyk - wietrzyk postępującej najzwyklejszej w świecie głupoty, która na stare lata dopadła także samego prezesa. Można odnieść wrażenie, że od dłuższego już czasu ci panowie grają w jakąś grę, której celem jest wykazanie się głupotą - czy to głupim pomysłem czy to głupim występkiem, łącznie z głupią wypowiedzią w mediach. Każdy, kto grać w to nie chce, musi liczyć się z konsekwencjami - prezes zrobił się bardzo surowy i mądrzejszych od zacnego grona grających bezlitośnie tępi. Przypomina w tym ... Tuska, który tak dalece tępił mądrzejszych od siebie, ze na dziś PO to partia - delikatnie pisząc - intelektualnych nielotów, których bardzo trafnie reprezentowała niedoszła "prawdziwa prezydent".
(...) Kilka lat temu, Kaczyński przeprogramowałby maszynę w góra dwa tygodnie, przy czym lwy wnoszące jakieś sprzeciwy, musiałyby żreć z konieczności trawę - a to i tak wielkiej przy łaskawości przywódcy.(...) Nie ma też żadnych spektakularnych sukcesów. Ba - od dłuższego czasu wszystko jest "w ryj". Odbicie Senatu w ryj, kopertowe wybory w ryj (to akurat dobrze, ale o tym niżej), z procedurą praworządności UE w ryj, z sądami w ryj i to nawet po pozbyciu się Gersdorf z SN. Z "pandemią" też w ryj, bo poziom absurdu i hipokryzji w tym temacie sięgnął Himalajów. Politycznego porządku i strategii nie dostrzegam w niczym ważnym i istotnym dla Polski. Chciałbym wreszcie zobaczyć chociaż szkic projektu politycznego dotyczącego np. postępowania wobec agresji tęczowych, ochrony tradycyjnej rodziny i w ogóle problematyki światopoglądowej. Odłogiem leży zawieszony chwilowo spór o centralizm i decentralizację, czyli – innymi słowy – o miejsce władzy państwa i miejsce samorządów. Orientację PiS w zakresie polityki zagranicznej określić można mianem sklepu "mydło i powidło", bo poza płomiennymi mowami Błaszczaka o jedynie słusznym sojuszu z amerykanami i wiecznymi połajankami z Brukseli, żadnych innych konkretów nie widać. Generalnie, opcja proeuropejska wydaje się oczywista, ale decyzje samej UE zależą w małym stopniu od nas, do tego losy Unii pogrążającej się w absurdalnych projektach nie są całkowicie pewne. Jest jakiś plan "B"?
(...)Partia, która miała zerwać z dziwnymi praktykami dotyczącymi obsady ministerstw czy ważnych urzędów, jakimiś dziwnymi kryteriami preferuje miernoty, pozbywając się tak wartościowych ludzi jak Ardanowski, Streżyńska czy Emilewicz ( tutaj można wymienić jeszcze kilka nazwisk). Partia, mająca dotąd dosyć jasne dla wyborców cele i konsekwentnie do wytyczonych celów zmierzająca, w samobójczym wariactwie potrafi sama się uwikłać w bezsensowne spory i konflikty, nie przynoszących kompletnie żadnych korzyści. Państwem potrafi zatrząsnąć psychiczny gówniarz, któremu wydaje się, że jest kobietą oraz skorumpowana sędzia, podważająca istniejące prawo. Zamiast obserwować rosnące inwestycje w rodzaju CPK, wyborcy dostają igrzyska z cyklu "policja goni złodzieja" i niekończące się użalanie, z powodu unijnych procedur praworządności. Tak, piję do porażającej już nieskuteczności polskiego rządu, który nawet z ambasador zaprzyjaźnionego sojusznika nie umie sobie poradzić. Panuje sądowa anarchia, "Themis" i "Iustitia" zrobiły sobie państwo w państwie, reforma sądownictwa stoi od miesięcy wraz z ludźmi, którzy stoją w zakorkowanych kolejkach po sądowe orzeczenia. Jak mawia mój sąsiad: "panie, wszystko sztopło". I ma rację, bo państwo rządzone przez PiS przypomina aktualnie linię produkcyjną, w której ktoś wcisnął "grzyba", czyli przycisk wyłączający całą maszynerię."
Te zdania napisałem na początku obecnej kadencji rządów PiS. Pewnie pod wpływem nadziei, że się opamiętają. Ale gdzie tam - wszystkie te ułomności tylko się pogłębiły do granic absurdu. Najpierw był Covid i pisowskie kopiuj/wklej idiotycznych restrykcji wprowadzanych przez pandemiczne reżimy w krajach zachodnich. Były szemrane interesy Szumowskiego, był Niedzielski ze swoją skompromitowaną (i znienawidzoną) Radą Medyczną, była ubliżająca rozumowi propaganda strachu i szczepionkowego stręczycielstwa w TVPiS, nastąpiło porażające "rozdyscyplinowanie" kasty lekarzy, którzy zamiast leczyć, tańczyli na pustych korytarzach nieczynnych szpitali, inkasując niemałe pieniądze za wypisywanie świstków z wyrokiem "COVID". Wyrokiem często oznaczającym zgon pod respiratorem, bo była to jedyna polska metoda leczenia zarażonego, zresztą diagnozowanego wątpliwym testem. Likwidacja podstawowej opieki medycznej, zaniechanie procedur leczniczych wobec setek tysięcy chorych przyniosło efekt w postaci zgonów około 200 tys Polaków. Nie licząc już następnych tysięcy ludzkich tragedii, spowodowanych lockdownem, który wyrządził szkody wciąż jeszcze nie do oszacowania: zwłaszcza w umysłach dzieci i młodzieży, w edukacji i w gospodarce, która musiała się zmierzyć z upadkami małych firm i które z dnia na dzień utraciły płynność finansową.
Ta "straszliwa" pandemia, która wg. "niedzielskich" świrów z Rady Medycznej miała wkrótce przejść w stan śmiertelnego żniwa na zapełnionych chorymi stadionach sportowych, zakończyła się w jeden dzień. Za sprawą prezydenta Federacji Rosyjskiej, Władimira Putina. Zniknęli chorzy, testy i hulajnogi z loterii szczepionkowej. W zamian pojawiło się zjawisko "ukrainozy" a w miejsce strachu przed "śmiertelnym wirusem" przyszedł strach przed ekspansywną, agresywną i odbudowującą imperium Rosją. Zatem nasi Umiłowani Przywódcy - totalnie odklejeni od światowej rzeczywistości politycznej i gospodarczej - radośnie i z wręcz religijną egzaltacją przyjęli Jedenaste Przykazanie z Ameryki, mówiące, że musimy pomagać Ukrainie, bo Ukraina "musi zwyciężyć”. PiS zaczął być żywą ilustracją powieści o białych misjonarzach i kolonialistach, którzy obłaskawiali tzw. dzikich perkalem i paciorkami - obowiązkowym zestawem przy takich wyprawach. W tych powieściach miejscowy szaman i król wioski reagował na przybyszów dokładnie tak, jak zareagowały polskie władze i media. I tak dobrze, że na cześć Bidena i Żelenskiego, pisowscy szamani nie złożyli ofiary z dziewic.
W polityce zagranicznej wszyscy mają własną narrację – z wyjątkiem Polski. PiS ma swoją narrację ukraińską. Wszyscy kierują się w stosunkach międzynarodowych własnym interesem, definiują go i bronią – z wyjątkiem Polski. My obraliśmy za motto polityki zagranicznej "Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”. Ukraina, państwo upadłe, z 31-letnią zaledwie tradycją państwowości, zachowuje się wobec Polski jak polityczne mocarstwo – dyktuje wszystkie dyplomatyczne decyzje, wmawia Polakom, że nie tyle broni siebie, ile Polski, całej Europy i cywilizowanego świata. W dodatku Polski nie szanuje, a nawet nią gardzi, co zresztą coraz wyraźniej widać. Ponurym żartem jest zrobienie z Viktora Orbana - chyba jedynego w Europie polityka szczerze sprzyjającego Polsce - "ruskiej onucy"za słowa rozsądku wyrażającymi węgierski patriotyzm i pragmatyzm: "W tym konflikcie Węgry stoją po stronie Węgier; Węgierskie władze muszą dbać o węgierskie interesy, bo nikt tego za nich nie zrobi; W naszym interesie jest uniknięcie roli pionka poświęconego w obcej grze; W tej wojnie nie mamy nic do zyskania, a stracić możemy wszystko".
Słowa Orbana pokazują, jak może i powinna wyglądać polityka zagraniczna. Są w jakimś sensie oskarżeniem pisowskiej polityki służalstwa i urojeń. Wszystkie te czynniki właściwie definiują moje wyborcze preferencje. A ściślej - ich brak. Ale to nie wszystko. Napisałem już dawno, że "wojna PiS z antypis pokazała jednoznacznie, że - niestety - wciąż żyjemy w państwie prowizorycznym, którego fundamenty wylane są tylko częściowo, a reszta to dechy zbite gwoździami. Kiedy o tym pomyśleć głębiej, to myśli przenoszą się do XVII wieku, w którym Ludwik XIV wypowiedział słynne "Państwo to ja". Niestety, kategorią "Państwo to ja" myślą zarówno przedstawiciele i liderzy opozycji jak i rządzący. Celem jednych i drugich jest całkowite zawłaszczenie państwa - pierwsi, zamiast kontrolować rządzących przed zakusami zawłaszczenia państwa ponad granice wyznaczone demokratycznymi procedurami, przyjęli strategię całkowitej negacji wszystkiego i sami już nie wiedzą, gdzie rządzący przekroczyli swoje uprawnienia, drudzy popadli w rutynę prowizorki i reagowania "wstecznego", czyli reagowania na skutek zaistniałej sytuacji, nigdy wyprzedzania faktów. W ten sposób obydwie strony zabrnęły w gęste pole minowe, ale zamiast poruszać się ostrożnie i z rozwagą, biegają jak szaleni, wręcz prosząc się o eksplozję. Bo to ich pole minowe, jak wybuchnie, to jakoś się później poskłada i odnowi - trudno, przecież to takie polskie: jakoś to będzie. To, że opozycja na polu minowym biega od dawna specjalnie dziwić nie może - dla nich wybuchowa fala ma zniszczyć jak najwięcej, bo im gorzej, tym lepiej. Ale szaleństwo i porażający brak rozwagi u rządzących to spore rozczarowanie i powód do przewietrzenia Nowogrodzkiej, która chyba zatęchła już powietrzem infantylnej bezradności wobec agresji opozycji, komunikacyjnej impotencji i "międolenia" się w kwestiach prawnych i konstytucyjnych."
(...) Zjednoczona Prawica od dziś musi zacząć - jeżeli nie rewolucję - to sensowną ewolucję w swoich szeregach. Dotyczy to zarówno zmian wizerunkowych jak i zmian w sposobie uprawiania polityki, w tym przede wszystkim zmian w sposobie komunikowania się ze społeczeństwem. Jeżeli nawet ten "twardy" elektorat PiS w sposobie komunikacji widzi poważne błędy i luki, to coś jest na rzeczy. PiS - niestety - mocno oddaliło się od kontaktu ze społeczeństwem, uważając, że programy socjalne "załatwiają" sprawy wyborów na wiele, wiele lat." I znowu: programy socjalne sprawiły, że Polska to kraj na progu bankructwa, z 2 bilionami długów ( niektórzy szacują dług na 6 bilionów), z 2 milionami młodych wygnanych za chlebem, ze zrujnowanymi finansami, galopującymi cenami i opieką zdrowotną w rozpaczliwym stanie. To równocześnie państwo przypisujące sobie rolę herolda pomocy dla obcego państwa, wprowadzające do systemu edukacji i zdrowia 3 miliony obywateli tego państwa, którzy odbierają nam mieszkania, pracę, szkolne ławki, łóżka szpitalne. Ale politykom państwa, które na ukraińskiej wojnie traci najwięcej, nie szczędzi komplementów państwo, które na tej wojnie najwięcej zyskuje. Mark Brzeziński, w wygłoszonym na Uniwersytecie Warszawskim wykładzie powiedział: "Polska jest uważana za humanitarne supermocarstwo, jestem dumny, że jestem ambasadorem USA w mocarstwie humanitarnym”.
Niech się wypchają tą dumą. Moja preferencja wyborcza jest jasna: żadnego mniejszego zła, bo takowego nie ma. Jest jedno zło - obojętnie czy pisowskie, peowskie, lewicowe, czy konfederackie. Wszyscy won! I taka powinna być jedna z wyborczych kartek.
Cytowane fragmenty są z następujących notek:
https://www.salon24.pl/u/okop/1091331,jak-skonczy-jaroslaw-kaczynski
https://www.salon24.pl/u/okop/1084238,to-nie-jest-dobry-rzad
https://www.salon24.pl/u/okop/1078031,przyszlosciowa-byc-moze-dedykacja-dla-jaroslawa-kaczynskiego
ttps://www.salon24.pl/u/okop/1077675,o-dwoch-takich-co-ukradli-dobra-zmiane
https://www.salon24.pl/u/okop/1229778,mocarswo-humanitarne
https://www.salon24.pl/u/okop/1044434,nowogrodzka-trzeba-przewietrzyc
https://www.salon24.pl/u/okop/1062879,polowiczna-polemika-z-pania-bogna-janke
https://www.salon24.pl/u/okop/1077171,o-jeden-krok-za-daleko-tylko-gdzie-te-kroki
Inne tematy w dziale Polityka