Zauważyłem, że w internecie nasila się nagonka na dziennikarza, który jako jeden z bardzo nielicznych dziennikarzy wśród polskich pismaków będących obecnie na garnuszku służb propagandowych, może śmiało stanąć przez lustrem i powiedzieć: dobrze wykonuję swój zawód. I to jest cały wielki problem Łukasza Warzechy - o nim ta mowa - ponieważ niełatwo być "czarną owcą" w stadzie różnej maści bydlaków, którzy szlachetny i niegdyś prestiżowy zawód dziennikarza, zamienili na jednak mniej szlachetny i raczej pogardzany zawód uprawiany przez dosyć specyficzną grupę kobiet. Ale w czasach, gdzie - parafrazując nieco słowa Św. Antoniego Pustelnika - ludzie są szaleni i jeśli kogoś zobaczą przy zdrowych zmysłach, to powstają przeciw niemu, mówiąc: jesteś szalony, bo nie jesteś do nas podobny, taka nagonka dziwić nie może i jest już właściwie normą.
Oczywiście red. Łukasz Warzecha nie jest ani pierwszym, ani ostatnim człowiekiem, którego cyklem rożnych publikacji próbuje się deprecjonować, ośmieszyć, wyszydzić - zapewne po to, żeby go złamać lub medialnie "zabić". Wszak w dobie zabijania wszelkich cywilizacyjnych wartości i likwidacji debaty jako pola ścierania się różnych poglądów - kiedy w cenie i na porządku dziennym jest jakiś dowolny (zależny od okoliczności) "złoty cielec", do którego lud ma obowiązek się modlić - postawy "anty" wobec wichrzycieli są nie tylko pożądane, ale wręcz przez władzę gloryfikowane i nagradzane. Jeżeli nawet nie wprost i oficjalnie, chociaż przykład niejakiego Stanisława Żaryna temu przeczy, to trudno nie zauważyć medialnego aplauzu pod adresem "wybitnych" tropicieli kiedyś "foliarzy" i "antyszczepionkówców, a obecnie "ruskich onuc" i "agentów Kremla". Ponieważ publisia jest już trochę znudzona spektaklem wytykania brudnymi paluchami "ruskich onuc", a "złoty cielec" przybrał postać wyborczej kampanii PiS i wiekopomnych pytań referendalnych, na celu są teraz wszyscy krytycy władzy i niewątpliwie "tuskoidalne" elementy podważające "mądrość" owych pytań.
Co ciekawe, jeśli te wszystkie zjawiska prześwietlić, to tropiciele okazują się być wciąż tymi samymi personami, co skłania do wysnucia wniosku, iż najwidoczniej ci ludzie swój sens życia widzą w jakże przecież polskiej, chociaż wstydliwej przywarze narodowej: w donosicielstwie i w "kapowaniu". Oczywiście z "braku laku", czyli w niemożności pełnego rozwoju swoich kapusiowatych zdolności, wyspecjalizowali się oni w pisaniu bzdetów, o treści jaki to namierzony delikwent jest niedobry, zły i groźny dla systemu. Ponieważ z natury "kapusiowaty" rodzaj ludzi lotnością i błyskotliwością umysłu na ogół nie grzeszy, nie sposób w owych bzdetach odnależć choćby namiastkę rzeczowej, poważnej, "argumentowalnej" polemiki. Przeczytałem kilka "antywarzechowych" artykułów i artykulików - niekoniecznie i nawet nie przede wszystkim dotyczących referendum - i nie znalazłem w nich nawet śladu poważnego pojedynku na argumenty. Schemat jest zawsze jak spod jednej i tej samej sztancy: Warzecha jest niezrównoważony emocjonalnie, plecie brednie wbrew - UWAGA: słowo klucz wszelkich "tropicieli - "polskiej racji stanu", jest "ruską onucą" (bo jakżeby inaczej), a tak w ogóle jest głupi. Oczywiście zwykle te "złote myśli" opakowane są w jakiś sreberka i przemycane w formie niebywale gibkiej akrobatyki publicystycznej.
Dlaczego o tym piszę? Bo przykład red. Warzechy jest klasycznym przykładem "jakości" dyskursu społeczno - politycznego w Polsce. Co prawda z poglądami i ocenami Łukasza Warzechy jest mi zazwyczaj bardzo po drodze, ale daleki jestem od wystawiania jemu pomników, czy nawet tylko rozwijania przed nim czerwonego dywanu. Powodów ku temu jest kilka, ale wspomnę tylko o jednym - zresztą ogólnym i Pana Łukasza nie do końca dotyczącym. Nie wierzę nikomu i niczemu, co jest lub było powiązane z tzw. mainstreamem. Zbyt dużo ludzi, którzy nagle jakby "przejrzeli na oczy", finalnie okazywali się niezłymi sk... skurczybykami. Szczerze wątpię, czy to dotyczy red. Warzechę, ale mam po prostu dystans.
Natomiast red. Warzecha jako przykład gnojenia człowieka z powodu poglądów odmiennych od otumanionego tłumu jakąś wygodną dla władzy ideą, to już rzecz poważna. Idea "jesteś szalony, bo nie jesteś do nas podobny" to horrendum zmierzające wprost do akceptowanego przez tłum totalitaryzmu. Nie wiem - rzecz jasna - czy faktycznie poszło "zlecenie na Warzechę", ale ponieważ takich zleceń w przeszłości było co najmniej kilkanaście: na polityków, działaczy, dziennikarzy, publicystów itp., to zjawisko najwyraźniej istnieje, ma się dobrze i jest prawdopodobne - zwłaszcza w czasach, gdzie zmartwychwstało hasło: naród z partią, partia z narodem. W tym miejscu aż prosi się o kilka słów poświęconych pytaniom referendalnym, którym red. Warzecha się sprzeciwia ( nie sprzeciwiając się instytucji referendum a nawet wręcz przeciwnie), uważając je za idiotyczne. I słusznie uważa, ponieważ treść tych pytań obraża np. moją inteligencję - a idąc dalej: obraża inteligencję każdego średnio inteligentnego szympansa. To podręcznikowy przykład jak nie należy formułować pytań referendalnych, które w tak żałosnej formie po prostu niszczą ważną i wręcz fundamentalną dla prawdziwej, nie udawanej demokracji instytucję referendalną.
Czym innym jest tutaj - na co trzeba zwrócić uwagę - problematyka poruszona w pytaniach. Mało kto neguje sens tych zapytań, chociaż zupełnie pomija się rzecz inną: czy to nie jest tak, że przedmiotem referendum powinny być sprawy dużo bardziej poważne i budzące wiele więcej kontrowersji, jak choćby ( dla przykładów): polityka zdrowotna, socjalna, ubezpieczeń społecznych, finansów państwa czy całego pakietu rozwiązań gospodarczych związanych w klimatyczną dyktaturą Brukseli. O tym powinno się dyskutować, a nie o tym, czy red. Warzecha lub ktokolwiek inny, uważający referendum za pisowską szopkę wyborczą, jest antypolskim "tuskoidem".
Niestety, z pewnym przerażaniem daje się zaobserwować, że zacietrzewienie części "zlecenioborców" na Warzechę i jemu podobnych, przerasta ich i tak kosmicznych rozmiarów ego, w którym "moja prawda, musi być najmojsza". Odwracając nieco cytat z mistrza Stanisława Lema: "Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie zajrzałem do internetu”, można zaryzykować tezę, że ci idioci mają pecha, ponieważ gdyby nie internet, tylko najbliższa rodzina wiedziałaby o ich idiotyzmie. A tak wiedzą o tym tysiące. Problem tylko w tym, że każda władza o tych tysiącach marzy i na nich opiera swoje wiekopomne wizje. Również, niestety, ta nasza(?) polska(?) władza. Szkoda zatem, że w polskich warunkach nie da się mieć w domu i w otoczeniu przynajmniej kilku, średnio inteligentnych szympansów. Przynajmniej byłoby z kim rzeczowo pogadać.
Inne tematy w dziale Kultura