Czyli tak:
Rosja zdobywa Oskara za najlepszy zamach stanu.
Prigożyn zdobywa statuetkę dla najlepszego aktora.
Można już - po 24 godzinach "zamachu" i "wojny domowej" w Rosji - wyczuć ogromne rozczarowanie waszyngtońskiego establishmentu z polskimi przyległościami, że to nie jest "już i teraz". Z mega bomby mającej rozsadzić Kreml od środka, wyszedł kapiszon, a podnieceni do granic możliwości "eksperci" wraz z przygłupiastymi wyznawcami różnych śmiesznych teorii, mają coś na kształt politycznego odpowiednika przedwczesnego wytrysku. Można przecież było już posłuchać odgłosów pękających korków od szampana i popcornu, gdy przedstawiciele mediów i rzesze ""ekspertów" obwieszczali rozpacz Putina uciekającego w popłochu z Kremla. Niestety, szybko się skończyło. Nasz "Duduś " z "Pinokiem", wygłaszający oświadczenie już "po" dla mediów, miną i postawą przypominali zbitego kojota, któremu kolejny raz nie udało się złapać strusia pędziwiatra No cóż, skończył się mokry sen o złapaniu Putina - majaki się rozpadły i odlatują w siną dal.
Tymczasem Rosja, tym oskarowym "zamachem" otworzyła sobie kilka możliwości, wśród których dwie są szczególnie istotne:
- udało się skutecznie odwrócić uwagę od przygotowań do ostatecznej rozprawy z Ukrainą, a przynajmniej od śmiesznej, bo czysto propagandowej, ukraińskiej kontrofensywy.
- Putin i jego pretorianie mają doskonały pretekst do czystek wśród tłustych kotów - klasyczna powtórka z Erdogana w 2016 r.
I to byłoby na tyle. Oskary się należą - choćby ze względu na oglądalność!
Inne tematy w dziale Polityka