Żeby Polska, żeby Polska, żeby Polska była Polską! - śpiewał Jan Pietrzak. Jan Olszewski pytał " Czyja będzie Polska?", zastrzegając słusznie, że było to najważniejsze pytanie, które wówczas stało przed Polakami. Zapomnieliśmy nadspodziewanie łatwo - właściwie bezmyślnie - że i słowa piosenki i słowa haniebnie odwołanego Premiera są wciąż bardzo aktualne, być może bardziej niż w czasach "komuny" i "lewego czerwcowego", kiedy późnym wieczorem 4 czerwca 1992 r., upadł pierwszy gabinet po II wojnie światowej wyłoniony przez Sejm w całkowicie wolnych wyborach. Rząd Jana Olszewskiego.
Przyczyną odwołania tego rządu było jedno: groźba ujawnienia układu z Magdalenki, gdzie dogadano się z komunistami w jaki sposób będzie przeprowadzona zmiana ustroju Polski. Tam zakontraktowano nietykalność pezetpeerowskich kacyków, sprzedajnych "styropianowych' zdrajców z "Solidarności" oraz kasty sędziowskiej, która miała pilnować bezkarności komunistów, solidarnościowych zdrajców i ich kolejnych pokoleń, które przejmą pałeczkę rządzenia Polską. Wydarzenia, które do historii przeszły jako "nocna zmiana”, wciąż są przedmiotem licznych dyskusji historyków i publicystów. Większość z nich niezależnie od poglądów politycznych podkreśla, że działania Jana Olszewskiego w tamtych dniach nie miały na celu utrzymania władzy, lecz realizację jego wizji oczyszczenia życia publicznego w Polsce. Czy dziś możemy powiedzieć, że to życie polityczno - publiczne w Polsce się w jakimś stopniu oczyściło?
Nie, zdecydowanie nie. A nawet wręcz przeciwnie - uległo jeszcze większemu zagęszczeniu i zagmatwaniu. Nic właściwie nie jest w Polsce transparentne i jasne - od życiorysów i powiązań polityków, przez założenia polityki społecznej i prawo, po narodowe strategie i założenia w sferze rozwoju gospodarczego i społecznego. Owszem, istnieją setki - jeśli nie tysiące - projektów, dokumentów, uchwał i programów obiecujących gruszki na wierzbie, ale konia z rzędem temu, który jednym zdaniem odpowie na pytanie: jaka będzie Polska za 10 lat? Polskie rządy bowiem - wyłączając krótkie "panowania" rządu Jana Olszewskiego i Beaty Szydło - zawsze kierują się chwilowymi potrzebami wynikającymi z: po pierwsze z "potrzeby" utrzymania władzy za wszelką cenę, po drugie z określonej "dramaturgii" sytuacji politycznej i po trzecie z mniej lub bardziej oficjalnych żądań siły zewnętrznej - państwa lub państw sojuszniczych lub organizacji, których Polska jest członkiem. Taki jest wręcz "święty" schemat działania każdego polskiego rządu po 1989 roku:
1. Utrzymanie władzy, a "po nas choćby potop".
2. Działanie reaktywne zamiast długofalowej strategii.
3. Podległość, a właściwie najczęściej upokarzająca uległość wobec nacisków zewnętrznych.
Moje pokolenie, to pamiętające Jana Olszewskiego urodziło się w Polsce sowieckiej, a ściślej - pezetpeerowskiej. Polska nie była wtedy Polską. Po 1989 roku, kiedy krótką polską kołdrą szarpali komuniści do spółki z solidaruchami, Polska nie była Polską - była tworem z Magdalenki. Nadzieję na polską Polskę obudziła dopiero prezydentura Lecha Kaczyńskiego, ale ta nadzieja umarła razem z prezydentem pod Smoleńskiem. Następne lata tylko pogłębiały smutne pytanie: czyja jest Polska? Z krótką przerwą na rząd Beaty Szydło, szybko odstawionej w niebyt przez "Prezesa" Polski, któremu ubzdurały się dwie rzeczy: że jest zbawcą narodu, nowym Piłsudskim i animatorem nowej, współczesnej Sanacji oraz że z nieba spadł mu wybitny ekonomista i polityk w osobie Mateusza Morawieckiego.
Bzdura się zmaterializowała do tego stopnia, że dziś pytanie "czyja jest Polska?" nabiera bardzo szczególnego wymiaru. Bo to na pewno nie jest Polska polska - jest po trochu lewacka, jest po trochu unijna, jest po trochu amerykańska, jest po trochu ukraińska, jest po trochu żydowska. Polskości w niej tyle, co kot napłakał, jakieś śladowe ilości - odwrotnie proporcjonalnie do pustosłowia haseł i sloganów. Co dziwić nie może, bo przy nieznanych wcześniej z historii Polski tak bardzo głębokich podziałach społecznych, nie stanowimy już żadnego sensownego, narodowego społeczeństwa, jesteśmy - sorry - gównianym zlepkiem plemion i frakcji. Najpierw podzielonych wojną PO -PiS, później Smoleńskiem, później relacją do Kościoła Katolickiego ( i Boga w ogóle), do perwersji LGBTQ, do religii klimatyzmu, do wymiaru (nie)sprawiedliwości, do covidianizmu i szczepionkowej histerii i wreszcie do postrzegania wojny rosyjsko - ukraińskiej.
Sami się tak podzieliliśmy? Nie. Komuś na tym zależało i zależy nadal. Po to istnieje i działa skuteczna propaganda, sącząca od rana do wieczora, kłamstwa, półprawdy i drążące umysły pogadanki spin doktorów i "ekspertów", którym najlepiej wychodzi liczenie pieniędzy zarobionych od łżemediów. To "dzięki" nim Polacy przestali ze sobą rozmawiać, przestali pięknie się różnić i raczej gotowi są się wzajemnie wyrzynać, niż - różniąc się, bo to normalne - podać sobie ręce w szacunku do odmiennych poglądów. Żaden naród w tak głębokiej nienawiści do samych siebie przetrwać nie może. To niemożliwe. "Ubogaceni" ukraińskimi "nachodźcami", otoczonymi całą bogatą listą ochronnych i socjalnych praw i przysługujących im dóbr, stajemy się obywatelami drugiej kategorii, co jeszcze bardziej buduje podziały i nienawiść między ukrofilami i "ruskimi onucami". Dokąd właściwie zmierzamy?
Do samounicestwienia i ponownego wymazania się z mapy Europy, jak to nam wróżą co bardziej przytomne think -tanki na Zachodzie? Do zostania amerykańską kolonią (stanem) w Europie? Czy do pełnej aktywacji Ukropolu - dwunarodowego tworu dwóch zbankrutowanych państw, które łączy psychopatyczna rusofobia a dzieli .... wszystko inne - od korzeni, tradycji i zwyczajów, po wzajemną nienawiść i nierozliczone ludobójstwo? Bo jakże zmierzać do polskiej Polski, kiedy tej polskości w niej tak mało, prawie nic. Nawet Kościół, który zawsze był ostoją, był twierdzą polskości, został - po części na własne życzenie - zdegradowany do zbiorowiska sukienkowych pedofili. Czyja zatem jest Polska? Polaków, którzy skaczą sobie do gardeł? Znacie coś wartościowego, cokolwiek, co zbudowało się na nienawiści i fundamentalnych sporach? A może jest państwo, które swoją siłę zbudowało na uległości i gorliwej podległości wobec silniejszych? To może istnieje państwo, które zbudowało się na reaktywnej polityce wobec chwilowych wydarzeń i sojuszy? Na długach, kredytach, bez własnego przemysłu, handlu, zasobów?
Powiem wam. Nie ma takich państw. Pytanie Jana Olszewskiego od lat tkwi w próżni, bo nie jest to Polska Polaków. Niektórym z nas tylko się tak wydaje, bo mniej lub bardziej są beneficjentami polityki "po nas choćby potop". Janowi Olszewskiemu matomiast odpowiedzieć można tylko Słowackim:
"Polsko! lecz ciebie błyskotkami łudzą!
Pawiem narodów byłaś i papugą;
A teraz jesteś służebnicą cudzą —
Choć wiem, że słowa te nie zadrżą długo
W sercu — gdzie nie trwa myśl nawet godziny:
Mówię — bom smutny — i sam pełen winy!......
Inne tematy w dziale Polityka