W wywiadzie opublikowanym 7 grudnia dla niemieckiej gazety Zeit, Merkel stwierdziła dosłownie: "Porozumienie mińskie z 2014 r. było próbą dania Ukrainie czasu. Wykorzystała ten czas, by stać się silniejsza, jak widać dzisiaj”. Według niej "dla wszystkich było jasne”, że konflikt został zamrożony, ale problem nie został rozwiązany, co "właśnie dało Ukrainie bezcenny czas”.
Czas na co? Czy Ukraina stała się od tego momentu nowoczesnym państwem demokratycznym, wg. zapisanych standardów zachodnich? No nie - nic na to nie wskazuje i nie wskazywało wcześniej: ani "twarde" wskaźniki gospodarcze, ani "miękkie" kryteria takie jak stopień korupcji, biurokracji, poziomu życia obywateli czy opieki zdrowotnej. Co zatem była kanclerz ma na myśli? Czyżby fakt, że czas ten wykorzystał Zachód ( i Niemcy) czyniąc z Ukrainy państwo - filię interesów militarnych, gospodarczych i politycznych? Czyżby w ten sposób udało się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, czyli wyciskać Ukrainę jak soczystą cytrynę, a przy okazji grać Putinowi na nosie i systemowo zdobyć przyczółek do szachowania Kremla? Porozumienia Mińskie, które miały zapewnić pokój w tym regionie Europy i definitywnie rozwiązać nabrzmiały problem rosyjskojęzycznych we wschodniej części Ukrainy, okazują się tyle warte, co papier na którym zostały spisane. Innymi słowy szumny "proces pokojowy" był tylko podstępem mającym na celu wzmocnienie ofensywnych zdolności wojskowych Kijowa. Słowa Angeli Merkel przypomniały byłego prezydenta Ukrainy Poroszenki, który powiedział dokładnie to samo na początku tego roku, ale różnica polega na tym, że nigdy nie był on postrzegany jako przyjaciel prezydenta Putina, w przeciwieństwie... do Merkel.
Merkel. Putin. Każde z nich biegle włada językiem niemieckim, ich "zawodowe" życie kształtowało się w byłej NRD, tam też narodziło się ich wspólne "przetwarzanie świata", które w wielu punktach jest absolutnie zbieżne. Dlatego właśnie współpracowali. Putin pod wpływem Merkel zaczął projektować siebie i swoją wielką wizję strategiczną zjednoczonej Europy "od Lizbony do Władywostoku", na co Niemcy poprzez swoją kanclerz reagowali bardzo pozytywnie. Wystarczy przywołać tak propagowany przez Berlin "reset" relacji z Rosją, który - nawiasem pisząc - w szczególny sposób spodobał się Tuskowi. Merkel podjęła grę w te europejskie "Monopoly" ale - jak się okazuje - grała na swoich warunkach, w swoją grę.
Gra Merkel polegała na dokończeniu stuletniego niemieckiego projektu przejęcia Europy bez jednego wystrzału. W tym celu musiała uspokoić Rosję, manipulując percepcją rosyjskiego przywódcy, żeby ten postrzegał ją jako przywódczynię przyjaznego państwa. Putin ufał Angeli i dlatego nie wywierał presji na Zachód w sposób, który mógłby przeszkodzić niemieckiemu celowi, jakim było ( i jest) rozszerzenie niemieckich wpływów na Wschodzie. Zresztą do końca nie wiadomo, jakie były szczegółowe ustalenia na wpół tajnym spotkaniu Maas - Ławrow w Moskwie w 2018 roku. Jedno jest pewne: na pewno nie było to nic dobrego dla Polski, bo skutki niemiecko- rosyjskich porozumień są zawsze dla Polski tragiczne. Można też z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że Rosja zgodziła się na niemiecką dominację w Europie, zadowalając się dostarczaniem surowców i paliw, które Niemcy miały dystrybuować z korzyścią dla siebie i Moskwy. W zamian Niemcy miały odpuścić sobie Ukrainę pozostawiając ją w rosyjskiej strefie wpływów. Pytanie, jak miała być zakończona sprawa Donbasu, bo wydaje się, że już wtedy cierpliwość Putina co do wypełnienia Porozumień Mińskich powoli się kończyła.
Pytanie przestało być ważne w chwili, kiedy wiadomo już było, że w USA wygrają "jastrzębie" i Niemcy - słowami minister obrony - złożyły Amerykanom współczesny "hołd pruski". Pod koniec 2020 Annegret Kramp-Karrenbauer, przedstawiła propozycję resetu relacji Berlin-Waszyngton. Pani minister wygłosiła wówczas piękną przemowę, niemal lukrowany pean na cześć USA. Teraz najważniejsze – Niemcy składają ofertę przejęcia odpowiedzialności militarnej za wschodnią flankę NATO. Czyli jest wyraźne odcięcie się od Moskwy. Ale Niemcy zostają "na lodzie": Amerykanie biorą sprawy europejskie i - rzecz jasna - kluczową Ukrainę w swoje łapska, osłabiają Niemcy gospodarczo, "przejmują" wschodnią flankę NATO z usłużną Polską na czele i wystawiają Niemcy na ciężką próbę... choćby nadchodzącej zimy. Putin także bez wątpienia musiał wtedy zrozumieć, że został oszukany i ograny. Jak wspomniałem, Merkel była jedynym zachodnim politykiem, której Putin ufał, co jest jednym z powodów, dla których zwlekał z zarządzeniem "operacji specjalnej" na Ukrainie przez blisko osiem lat. Kiedy nadzieje na wypełnienie Porozumień Mińskich ostatecznie upadły, kiedy coraz bardziej zuchwałe i brutalne ataki Ukraińców na ludność Donbasu stały się wręcz pożądane przez Zachód, Putin zdecydował o rozwiązaniu siłowym.
A Polska? Zyskujemy na osłabionej roli Niemiec? Nie do końca, bo Bruksela nadal ma ręku bacik, którego chętnie używa. Osłabienie gospodarki Niemiec oznacza też proporcjonalne osłabienie naszej gospodarki - to logiczne i nieuchronne. Oddaliśmy się bezgranicznie Amerykanom i staliśmy się logistycznym i gospodarczym zapleczem Ukrainy. Nie dostając niczego w zamian. Dostarczamy Ukrainie broń nie tylko przeciw wrogiej armii, ale zapewne również przeciw “separatystycznej” ludności cywilnej, co budzi wątpliwości natury moralnej. Rujnujemy swoja gospodarkę, relacje społeczne i finanse. Tworzymy dwunarodowe państwo z trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. To ja już chyba wolę - skoro w ogóle nie stać nas na suwerenne państwo - żeby było tak jak było. Chociaż Niemców wyjątkowo skrajnie nie lubię. Ucieczka z deszczu pod rynnę jest po prostu idiotyczna.
A w całej tej problematyce przypominają się w tym momencie słowa dopiero co zmarłego Jana Nowickiego (Wielki Szu): Graliśmy uczciwie: ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem. Wygrał lepszy”. Bo oczywiste jest, że naiwnością byłoby twierdzenie, że tylko Merkel w tym duecie oszukiwała. Ale jak i jak dalece oszukiwał Putin - tego nie wiemy. Być może Donbas i cała otoczka tych papierowych, nic nie wartych porozumień pokojowych był tylko pretekstem i grą Kremla. Być może tak naprawdę chodziło i chodzi Putinowi o coś wiele więcej, chociaż należy odrzucić brednie o zdobyciu całej Ukrainy. Jak słusznie twierdzą zachodni eksperci, Rosja jest w stanie zdobyć całą Ukrainę, ale nie jest w stanie jej okupować. Nie ma takiego sposobu i nie ma takich możliwości. Natomiast jest pewne, że Putin i jego następcy nie zaufają już żadnym zachodnim politykom i porozumieniom. Wielkim celem strategicznym Putina nie jest już " zjednoczona Europa od Lizbony do Władywostoku ”, ale utworzenie nowych stosunków międzynarodowych w partnerstwie z krajami BRICS i realizacja projektu Euroazji w oparciu o Chiny i Indie. Czy jest to korzystne dla Zachodu? Wątpię, ale to już temat na inny artykuł.
Inne tematy w dziale Polityka