W tym miesiącu mija sześćdziesiąta rocznica kryzysu kubańskiego. Między 14 a 28 października 1962 świat znalazł się na krawędzi przepaści. U podstaw tego kryzysu leżało głębokie i skrajne poczucie niepewności, wynikające z obecności wojskowych środków masowego rażenia przeciwnika w pobliżu jego własnych granic. Wszyscy wtedy zrozumieli niebezpieczeństwa związane z rozmieszczeniem rakiet i rozwojem infrastruktury wojskowej w pobliżu granic konkurencyjnego supermocarstwa nuklearnego. Pociski nuklearne ZSRR mogły wtedy uderzyć na terytorium USA z Kuby, podczas gdy amerykańskie rakiety stacjonujące w Turcji mogły zrobić to samo, tylko trochę (sic!) później. Rozwiązaniem było cofnięcie się o krok każdej ze stron i natychmiastowe otwarcie linii bezpośredniej, słynnego "czerwonego telefonu”, między Kremlem a Białym Domem. Dogadali się, zrozumieli, że to droga samozagłady. Świat odetchnął z ulgą.
Dziś okoliczności są inne, ale pewne analogie są oczywiste. Ukraina odgrywa rolę Kuby, a znaczenie ostrzeżeń Moskwy jest identyczne z tym, które sformułował wówczas Kennedy: 4 października 1962 prezydent USA podpisał dwie rezolucje Kongresu: o możliwości powołania pod broń w każdej chwili 150 tys. rezerwistów oraz o możliwości użycia sił zbrojnych przeciwko Kubie w razie zagrożenia bezpieczeństwa USA. Dalej zaczynają się różnice.
Ostrzeżenia Putina dla Zachodu o tym, co wówczas nazywano "MAD” ( Mutual Assured Destruction, czyli Wzajemnie Zagwarantowane Zniszczenie) na razie nie działają. Politycy i media mówią o szantażu Putina, podczas kiedy prezydent Rosji tylko formułuje konsensus, który spowodował światowe "uff" po 1962 roku. Trzymanie się sztywno scenariusza eskalacji wojny na Ukrainie, bezprecedensowe w historii świata dozbrajanie, finansowanie i szkolenie obcej armii ( w tym wypadku ukraińskiej) w obliczu realnej groźby nuklearnej, jak to miało miejsce wtedy, wydaje się igraniem z ogniem na beczce prochu. Można o tej wojnie dyskutować w różny sposób, ale na dziś, po kilku miesiącach walk zbrojnych jedno jest poza dyskusją: to Stany Zjednoczone robią wszystko co możliwe, żeby podsycać ogień wojenny.
Najdziwniejsze jest w tym zachowanie zwykłych ludzi - także, a może przede wszystkim - w Polsce. Niektórzy reagują jak dzieci: mówią o wojnie nuklearnej jak o grze wideo. Granica szaleństwa przesuwa się wtedy, kiedy już wydaje się, że to już skrajne położenie i dalej się nie da. A jednak. Warszawa obróci się w atomowe gruzowisko? No trudno, ale za to kacapy nie będą mieć Moskwy. Inny "geniusz" chce sprawdzić, czy Rosja rzeczywiście użyje broni jądrowej. Prawdą okazuje się twierdzenie, że nienawiść i indoktrynacja odbiera rozum do stopnia, w którym przekroczona zostaje granica bezpieczeństwa za którą jest już tylko pewnego rodzaju samobójcze opętanie.
Tymczasem ostrzeżenie Putina, że użyje "wszelkiej dostępnej broni” do obrony Rosji przed atakiem NATO jest szczere, co przyznaje sam szef polityki zagranicznej UE Josep Borrell: "ale to nie zmienia naszej determinacji i jedności w obronie Ukrainy”. Skupiamy się zatem tylko na inwazji na Ukrainę, która rozpoczęła się w lutym 2022, starannie "gumkując" szereg przyczyn, które stoją za tą inwazją co najmniej od trzydziestu lat. Powszechnie znane powinno być ( ale nie jest!) znaczenie Ukrainy dla amerykańskiej dominacji w Eurazji. Waszyngton głosi to od co najmniej 25 lat. Wprowadzić Ukrainę do NATO, rozmieścić tam pociski zdolne uderzyć w Moskwę w pięć minut, unieważnić/przechwycić rosyjskie zdolności rakietowe i zamienić Sewastopol w bazę NATO na Krymie. Pojawiła się ku temu konkretna perspektywa, którą otworzyła zmiana reżimu w Kijowie zimą 2014 roku.A ponieważ chińska wielka strategia Nowego Jedwabnego Szlaku, sformułowana w 2013 roku, ma na celu integrację Eurazji poprzez gęstą sieć energetyczną i handlową od Szanghaju do Hamburga, stawka stała się wyraźnie widoczna: chińskie i europejskie zasoby gospodarcze i handlowe.
O to idzie ta gra, w której każdego dnia media "wyjaśniają" nam zbrodnie armii rosyjskiej na Ukrainie, nie mówiąc ani słowa o masowych zbrodniach popełnianych przez Ukraińców. "Wyjaśniają", z pomocą Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, że kontrolowana przez Rosjan elektrownia atomowa Zaporoże zostaje ostrzeliwana, nie wyjaśniając, kto naprawdę ją ostrzeliwuje, trywializując ryzyko wybuchu nuklearnego, który może łatwo wymknąć się spod kontroli. "Najbardziej wpływowe gazety świata szerzą propagandę III wojny światowej, podczas gdy głosy opowiadające się za prawdą, przejrzystością i pokojem są marginalizowane, uciszane, odrzucane i więzione" – mówi australijska dziennikarka Caitlin Johnstone. Po raz pierwszy w historii świata i chyba wojen, mówienie o pokoju spotyka się z oburzeniem, które bardzo szybko nabiera rozpędu i uderza w tak mówiącego z siłą wyrzucającą poza nawias społeczny. Oberwało się już Papieżowi, teraz trwa "ostrzał" Elona Muska.
W rocznicę kryzysu kubańskiego w 1962 roku jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek niebezpieczeństwa, które narasta z każdym tygodniem. Ze względu na strukturalne połączenie militaryzmu i gospodarki, wobec braku wojny na kontynencie amerykańskim, kowbojskiej skłonności do przemocy - od samego początku powstania USA jako państwa oraz maksymy " jestem jedynym wielkim mocarstwem i chcę nim pozostać", Stany Zjednoczone znajdują się w epicentrum tego globalnego zagrożenia. Niewidomym i głuchym pozostawiam nazwanie tego mojego spostrzeżenia "antyamerykanizmem”, bo tak - gardzę takimi Amerykanami. Przypominam, że wszystkie upadające imperia są niebezpieczne, a kiedy upadek chcą odwlec w czasie nawet dwa "stare" i wrogie sobie imperia... sytuacja wygląda na dramatyczną. Panie Musk, pokoju nie będzie...
Inne tematy w dziale Polityka