Wczoraj z pewnym zażenowaniem przeczytałem notkę cenionego przeze mnie blogera @Bazyli1969, który raczył był TYM TEKSTEM, wystosować coś w rodzaju apelu do "realistów", żeby w imię jakiegoś przyszłego dobra (świetlanej przyszłości?) pogodzili się z drożyzną, spadkiem stopy życiowej i w ogóle skutkami szalejącej inflacji. "Ufam, iż tego rodzaju nieprzyjemność jest przejściowa i per saldo uchroni nas przed znacznie większymi nieszczęściami. Warto, aby „realiści”, krytykując obecną sytuację w naszej Ojczyźnie, mieli powyższe na uwadze" - napisał Autor. Winą "realistów" jest - wg. @Bazyli1969 - nadużywanie argumentów o nadmiernej rzekomo pomocy dla Ukrainy i Ukraińców. Poza tym na świecie i w Europie też jest inflacja, bieda była w przed wiekami, dlatego powinniśmy z uśmiechem na ustach tankować benzynę po 8 zeta i kupować chleb za piątaka.
Mając zatem "powyższe na uwadze" pozwolę sobie na nieco inny, "realistyczny" punkt widzenia, który - wiem, wiem - nie jest ogólnie mile widziany. Po pierwsze, nie znam nikogo, kto uważa, że przyczyną drożyzny czy też szerzej - inflacji - w Polsce jest pomoc dla Ukrainy. Sam też się od tego odżegnuję, bo istotnie - jest to bzdura i tania demagogia, przynajmniej w sensie per capita. Natomiast jest faktem, że Polska jest w sytuacji rodziny Kowalskich, która spłaca wysokie raty wysokiego kredytu, jest wielodzietna i na dobitkę dochody zajął komornik. Pytanie: czy Kowalskich stać w tej sytuacji na fundowanie sąsiadom wystawnej kolacji i ofiarowywania im drogich prezentów? Każdy odpowie, że to byłoby szaleństwo i skrajna nieodpowiedzialność - Kowalscy mają wręcz obowiązek liczyć każdą wydaną złotówkę i nad jej wydaniem dobrze się zastanowić.
Ale czy rzeczywiście Polska jest w sytuacji hipotetycznych Kowalskich? Popatrzmy. Co roku rząd musi przedstawiać swoje prognozy fiskalne Brukseli. Robi to przede wszystkim w Aktualizacji Planu Konwergencji i polski rząd, bodaj w kwietniu br., w przesłanych do Brukseli dokumentach ujawnił trudną prawdę o finansach Polski. W telewizji Kurskiego tego nie powiedzą, ale jak dowiedział się portal" Money.pl", koszty obsługi długu w tym roku wzrosną o 70 proc. względem poziomu założonego w budżecie. To wysiłek dla finansów publicznych rzędu dodatkowych 20 mld zł. Deficyt z kolei powiększy się z prognozowanych wcześniej 2,9 proc. do 4,4 proc. To są nie tylko gorzkie - to są fatalne prognozy. Z kolei dobrą informacją jest fakt, że dług Polski względem PKB ma spaść do ok. 52 proc. Ale to wiadomość drugorzędna, bo nie o sam dług tu chodzi - najwięcej napięć widać w kosztach obsługi zadłużenia naszego kraju.
Bardzo wysokie koszty obsługi polskiego długu, które zbliżają się do 7 proc. odsetek., są poważnym problemem. Są przykłady krajów, które popadały w duże problemy budżetowe na skutek gwałtownego wzrostu odsetek, a nawet ogłosiły niewypłacalność przy niskiej relacji długu (np. Rumunia przy długu ok. 30 proc. PKB). Odsetki od obligacji w Rumunii po globalnym kryzysie finansowym z 2008 r. wzrosły do 11-12 proc. i ten poziom był jednym z czynników decydującym o ograniczeniu finansowania na rynku i zwróceniu się przez Rumunię o pomoc do MFW. Inwestorzy każą sobie płacić już 6,3 proc. odsetek, choć jeszcze roku temu było to 1,5 proc. W ciągu dwunastu miesięcy daje to wzrost o 300 proc. To pokazuje skalę problemów rządu PIS w finansach - a ściślej - z rynkiem długów. "Komornik" jest bezlitosny.
Wydatki socjalne, wydatki na zbrojenia, nadchodzące wybory parlamentarne w 2023 r. i także wydatki na Ukrainę mogą prowadzić do destabilizacji makroekonomicznej naszego kraju - uważają eksperci ekonomiczni. Dlaczego? Bo wielokrotnie przedstawiciele rządu jako źródło finansowania 500 plus ( obecnie rozszerzone przez Ukraińców), 13., 14. emerytury wymieniali oszczędność w kosztach obsługi długu, a tu tylko w ciągu kilku miesięcy rzeczywistość zweryfikowała brutalnie naiwne założenia. Na domiar złego w Polsce powstaje gigantyczna spirala płacowo-cenowa - błędne koło, z którego niezwykle trudno się wydostać. Ekonomiści nie mają wątpliwości, że z takim zjawiskiem mamy obecnie do czynienia nad Wisłą. Co to oznacza? W dłuższej perspektywie same kłopoty dla naszych portfeli i jeszcze większe dla Narodowego Banku Polskiego. Wszak z jednej strony wyższe płace rekompensują nam coraz wyższą inflację, ale z drugiej generują koszty u przedsiębiorców, którzy muszą przerzucać je na ceny swoich produktów. "Putinflacja", jak nazywa wzrost cen w Polsce premier Morawiecki, jest być może chwytliwym sloganem, ale nie do końca prawdziwym. Rząd, wskazując Rosję, łatwo znalazł wroga wysokich cen. Narracja polityków to jedno, a fakty to drugie. Dane o płacach w Polsce jasno wskazują, że powodów szalejącej inflacji powinniśmy szukać przede wszystkim u nas w kraju.
– "Wybór, że płacimy więcej za paliwo i pomagamy Ukraińcom, dla większości osób skłonnych do refleksji jest lepszym rozwiązaniem niż bomby spadające na Polskę" – oświadczył minister Michał Dworczyk na antenie Polsat News. Nie mam wątpliwości, że bloger @Bazyli1969 podziela ten pogląd, zatem zasadne jest pytanie: czy 50 zł za litr benzyny w Polsce sprawi, że Rosja zostanie pokonana raz na zawsze? Bo jeżeli tak, to chętnie też zacisnę zęby i najwyżej postawię auto na klocki. Minister Michał Wójcik przypomniał niedawno, że w czasie kryzysu imigracyjnego w latach 2014-2015 Turcja otrzymała od UE 6 mld euro. A my piękne zero, na dodatek nasze "gieroje" powiadają, że damy radę sami. Natomiast z danych przywoływanych przez min. Wójcika wynika, że koszt pomocy Ukrainie poniesiony w tym roku przez Polskę będzie znacznie wyższy. "Eksperci szacują, że koszt pomocy Ukrainie wyniesie w tym roku od 10 do 22 proc. budżetu polskiego państwa. To są ogromne środki".
Przypominam, że w liście do szefowej Komisji Europejskiej, Ursuli von der Leyen, premier Mateusz Morawiecki oszacował, że tylko w tym roku koszty utrzymania ukraińskich uchodźców w Polsce wyniosą 11 mld euro. Zaznaczył zarazem, że gdyby sytuacja na Ukrainie uległa pogorszeniu, to te koszty dla Polski mogą sięgnąć nawet 24 mld euro. Jak to jest zgodne z szacunkami podanymi przez min.Wójcika? Przyjmując założenie, że koszt utrzymania uchodźcy to 100-140 złotych dziennie, miesięcznie daje to minimum 9 mld. Razy 10 miesięcy ( od lutego) to 90 mld. Zgodnie z ustawą budżetową dochody budżetu państwa wyniosą w tym roku 491,9 mld złotych, a wydatki 521,8 mld złotych. A do tego doliczyć trzeba koszty "ukryte": wymianę hrywien, darowizny materialne i finansowe dla Kijowa, udzielone kredyty ( na święte nigdy) i koszty "solidarni z Ukrainą" objawione w postaci zaprzestania kupowania surowców z Rosji.A być może są i takie, które są znane tylko wtajemniczonym - nie wnikam.
Na zakończenie. Można spokojnie się zgodzić, zesame wydatki na "Ukrów" tragedii nie robią, chociaż nie znam innego rządu kraju wielkości Polski, który na pomoc innemu rządowi, przeznacza znaczną część swojego budżetu. Nieważne - jednak biorąc pod uwagę cały kontekst kłopotów finansowych Polski, to te wydatki trzeba traktować jak zbytek - przynajmniej w kategorii nadmiernych wydatków. Albo inaczej i po prostu - na taką pomoc nas nie stać. Chyba, że wzór obywatela RP to "goły i wesoły" marzyciel Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Ale - póki co - tu i teraz mamy Polskę i jej Obywateli, którzy powinni domagać się racjonalnego i pragmatycznego rządzenia.Ja takowego nie widzę, a z "marzycielskich" deklaracji zupy nie ugotujemy.
https://www.money.pl/gospodarka/spelnia-sie-najwiekszy-koszmar-nbp-place-w-polsce-ujawnily-nadciagajace-klopoty-6760609790876480a.html
https://www.gov.pl/web/finanse/budzet-2022-z-podpisem-prezydenta
https://www.money.pl/gospodarka/rzad-wyslal-do-ue-pismo-w-ktorym-musial-ujawnic-trudna-prawde-gorzkie-6761001440406336a.html
https://kresy.pl/wydarzenia/polska/minister-polska-wyda-na-pomoc-ukrainie-10-22-swojego-budzetu-video/
Inne tematy w dziale Gospodarka