Europa, a precyzyjniej Unia Europejska, wykorzystuje konflikt rosyjsko-ukraiński do wzmocnienia swojej spójności. Trzeba tu napisać, że chodzi i tą samą "spójność", która została zakwestionowana w ostatnich latach przez niektórych z polityków i ugrupowania polityczne z Europy Środkowo-Wschodniej, oskarżanych o odejście od unijnych wartości i obowiązków związanych z tzw. praworządnością. Głownie rzecz jasna chodzi o Polskę i Węgry. O ile Węgry Orbana ani na centymetr nie odeszły od wybranego szlaku, to wydaje się, że w zamian za powstrzymanie wojny hybrydowej przeciwko Polsce, PiS uczynił Polskę wiodącym antyrosyjskim państwem frontowym NATO i poświęcił swoje własne wewnętrzne konserwatywno-nacjonalistyczne zasady, zgadzając się na stanie się państwem wielokulturowym poprzez masowe wchłonięcie ponad dwóch milionów ukraińskich uchodźców do swojego wcześniej homogenicznego społeczeństwa. Krótko pisząc, wszystko można poświęcić, nawet logikę i polityczną konsekwencję, jeśli celem jest pokazanie Putinowi środkowego palca.
Polska bez wątpienia odegrała znaczącą rolę w tych wszystkich dyskusjach po niedawnych reformach sądowniczych, medialnych i innych, które wywołały podziały z innymi członkami UE. Wydawało się, że Polska z węgierskimi bratankami prędzej czy później - mimo bezustannego "grillowania" przez KE i tak zwany TSUE - doprowadzi do jakiegoś consensusu, choćby dlatego, że jest bezsprzecznie największym i najbogatszym członkiem UE w Europie Środkowo-Wschodniej. Tymczasem pisowski rząd wypiął się na Viktora Orbana i zaczął się pozycjonować jako antyrosyjska awangarda Zachodu. Jest dosyć oczywiste, że Polska ma taką regionalną potrzebę strategiczną, nie pomijając także historycznych pretensji do Moskwy. Ale powstaje pytanie, czy nie jest to dosyć desperacka próba wykorzystania swojej nowo odkrytej roli w świetle ostatnich wydarzeń, żeby złagodzić presję, jaką wywierała UE w związku z jej kontrowersyjnymi reformami w ciągu ostatnich kilku lat?
Jeżeli tak jest, to te wszystkie piękne, górnolotne i patetyczne deklaracje rządu Morawieckiego i jego mentora Kaczyńskiego wobec Ukrainy można odłożyć na połkę z bajkami. - To nic osobistego, prezydencie Zełenski, to tylko interesy. Słuszność tego rodzaju twierdzenia pośrednio potwierdza zupełnie irracjonalne zachowanie polskiego rządu. Polska, zamiast bezpiecznie schować się pod ochronnym płaszczem NATO, od samego początku znajduje się na pierwszej linii frontu obecnej wojny na Ukrainie. Premier Mateusz Morawiecki, który najwyraźniej uważa, że poklepywanie go po plecach przez Joe Bidena nadaje mu jakiś wyższy status polityczny w stosunkach międzynarodowych, w zasadzie wzywa do przygotowania się do wojny z Rosją, próbując przekroczyć granice już i tak de facto prowadzonej wojny zastępczej na Ukrainie, posuwając się nawet do stwierdzenia, że zbiorowe karanie Rosjan jest uzasadnionym działaniem.
Prezydent Andrzej Duda, który przez ostatni miesiąc pełnił funkcję nieoficjalnego wiceprezydenta Ukrainy, domaga się kolejnych dostaw broni na Ukrainę. Polskie media głównego nurtu prześcigają się w podsycaniu pro-wojennej i antyrosyjskiej histerii, a jedna z prominentnych postaci medialnych twierdzi, że "nie istnieje pojęcie kultury rosyjskiej”. Wisienką na torcie tej pokręconej dynamiki były jednak słowa rzecznika polskiego MSZ Łukasza Jasiny, który komentując odpowiedź Wołodymyra Zeleńskiego na temat potencjalnego wysłania na Ukrainę sił pokojowych NATO, powiedział: "jesteśmy sługami narodu ukraińskiego i jego próśb”.
Co istotne, pisowski rząd zadeklarował również zamiar prowadzenia polityki tak zwanej "derusyfikacji” zarówno w kraju, jak iw całej Europie. Przewiduje to na początku od odcięcia ich handlu energią z Rosją, a następnie szybkie doprowadzenie do całkowitego zakazu handlu z nią, obejmującego również blokadę jej portów morskich i lądowych. Oczywiście, w swoim pisowskim stylu, nikt się nie zająknął, co w takim razie dalej, czyli czym , jak i za ile zrekompensujemy sobie niedobór rosyjskich surowców. Bo przecież nie z Europy, która po przeprowadzeniu takiej "derusyfikacji” sama musi się zastanowić co dalej. Dla postronnego obserwatora wygląda to tak, jakby Polacy szykowali się do awantury i niczego więcej nie chcieli. Przecież przekazywanie broni na Ukrainę przez terytorium Polski, które w ostatecznym rozrachunku tylko przedłuża konflikt, daje Moskwie pretekst do sięgania po bardziej spektakularne działania militarnej. Co więcej, broń ta bardzo często trafia w ręce samych sił prorosyjskich i rosyjskich, a dostawy te nie spełniają standardów prawdziwej dyplomacji ukierunkowanej na osiągnięcie trwałego pokoju, co powinno być celem nadrzędnym.
Konia z rzędem temu, kto ogarnia o co w tym chodzi. Pewne jest, że dopóki na Ukrainie jest wojna, Polska ma względny spokój od "ulicy i zagranicy" - przegrywają tutaj Niemcy, przegrywa Tusk i opozycja, przegrywa nawet Przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, która tańczy w rytm pisowskiej muzyki i zadeklarowała, że "do połowy maja przedstawimy propozycję stopniowego zniesienia naszej zależności od rosyjskiego gazu, ropy i węgla do 2027 r., wspartą niezbędnymi zasobami krajowymi i europejskimi. Ale ten chwilowy prym rządu Morawieckiego w Europie to stan przejściowy, chociaż wojna może potrwać kilka lat. Na co więc liczy Morawiecki i Kaczyński? Na kawałek z amerykańskiego tortu, który się piecze i będzie amerykańską wygraną za osłabienie Rosji i okazję do zarobienia gigantycznych pieniędzy na sprzedaży uzbrojenia i gazu? Bo na razie finalnie grozi nam rola "przegrywów" numer jeden: już teraz Polska przegrywa gospodarczo na tej wojnie i to tak, że z powstałej biedy nie wygrzebią się jeszcze nasze wnuki. Ale co tam zapaść finansów - bez echa w mediach przeszedł dramatyczny apel polskich piekarzy, że wskutek rosnącego niedoboru zboża ( Rosja i Ukraina wstrzymała eksport zbóż) chleb nie tylko będzie drogi: po prostu nie będzie go wcale.
Niczego nie zmienia tu fakt czasowego wzrostu politycznego znaczenia Polski w Europie. Orban, mówiąc o wojnie rosyjsko – ukraińskiej powiedział, że w tym konflikcie Węgry stoją po stronie Węgier. Wiadomo jakie siły w Polsce stoją po stronie Ukrainy, USA czy Unii Europejskiej. Nie widać w Polsce sił, które stoją po stronie Polski.
Inne tematy w dziale Polityka