Podkusiło mnie wczoraj, żeby rzucić okiem ( i uchem) co tam słychać w telewizorni, a konkretnie w telewizorni informacyjnej. Po mieszkaniu natychmiast rozniósł się zapach prochu, amunicji, trupa i czego tam jeszcze. Histeria to mało powiedziane, to jest psychoza wojenna. Dziennikarze autentycznie się nakręcają, powrócił jakiś rodzaj oszołomstwa, znanego z początków pandemii, kiedy wrogiem był niewidzialny wirus. Co ciekawe, pandemia jak za cięciem nożyczek znikła z mediów niczym kamfora, ale dziennikarska gorliwość w ich reakcjach na dowolną wypowiedź, która jest nie po ich myśli, która jest pod prąd, niezgodna z obowiązującym nastawieniem, pozostała niezmienna. Widać także, że z każdego rogu telewizora, wyłazi nowy siew psychozy strachu podszytego cynizmem. Bo za tym idzie kalkulacja – media zawsze żywiły się sensacją, trupem, gwałtem transmitowanym na żywo, więc wojna znakomicie w to się wpasowuje. Media łakną tragedii.
Można odnieść wrażenie, że wszyscy czekają na wojnę jak na otwarcie ważnej imprezy. Brakuje tylko komitetu organizacyjnego, białej wstęgi, nożyczek i kogoś, kto ogłosi: wojnę uważam za otwartą. Doszło do tego, że społeczność internetowa z tych codziennych zapowiedzi, że to "teraz i już" robi sobie bekę. Strach pomyśleć, co będzie, kiedy np. na Podlasiu naprawdę pojawią się "zielone ludziki". Bo media zamieniły modnego wirusa na Putina, którym można straszyć. Niby-wojna z nieba im spadła i wreszcie jest znów o czym mówić. I obowiązuje zasada rozciągania drutu. Gadające głowy komentują jakieś koszałki-opałki typu gromadzenie krwi przez Rosjan, ruch czołgów, fragment wypowiedzi Bidena, czy też "rewelacje" ujawnione przez amerykański wywiad. Ktoś coś powie, to może być jakiś lapsus, jakieś głupstwo, nawet fejk. I mamy temat! Na dzień, na tydzień albo i na dłużej. Czyli tyle, ile da się wyciągnąć z jednego kawałka drutu. Wszędzie te same zdjęcia, określenia, jakby wzorzec pochodził z jakiegoś Ministerstwa Prawdy. Jakby ktoś dawał wytyczne, w jakiej tonacji informować i o czym, jakich słów używać, by były właściwe, jakich unikać, kogo nie wymieniać, przemilczać. Polskie media śpiewają w jednym chórze pod batutą jednego dyrygenta, idą naprzód na tym samym postronku. Ktoś bardzo perfidnie wdraża maksymę podporządkowywania sobie ludu poprzez ciągłe wzniecanie strachu, wewnętrznych konfliktów i występowanie jako nieomylna i jedyna wyrocznia. Metoda divide et impera współcześnie jest prosta: chcesz panować nad zbiorowością, to wskaż wroga i nie daj ludziom wyboru. Narzuć zasadę sekciarską: kto nie z nami, ten przeciw nam. Taka jest dziś narracja polskich mediów i polskiej polityki.
Oczywiście, kto nie jest w sprawach Ukrainy zgodny z medialnym przekazem ten jest zdrajcą. Tych "zdrajców” się szuka i wskazuje palcem! Mamy zatem "ruskie onuce", rosyjskich agentów wpływu, przyjaciół Putina i wszyscy "nieprawomyślni" to jakieś wyrzutki albo upośledzeni umysłowo. Socjologicznie to klasyczna pożywka dla dyktatury, choć niekoniecznie rozumianej dosłownie, czyli wojsko, policja, godzina policyjna, areszty. To dyktatura sumień, w której formalne wolności istnieją, ale już w sprawach publicznych, interesu narodowego, bezpieczeństwa państwa można albo się wypowiadać, tak jak należy, albo morda w kubeł. Tylko taki pozostawia się wybór.
Dla jasności i zrozumienia niniejszej notki muszę podkreślić, ze nie występuję jako advocatus diaboli, czyli obrońca Putina. Rosyjski dyktator to zbrodniarz, jako wierny spadkobierca metod KGB żadnej sympatii budzić nie może. Niemniej warto zauważyć, że celem Putina jest nie tylko zdezorganizowanie architektury bezpieczeństwa w Europie, ale przede wszystkim Putin nie chce, by Ukraina była częścią NATO. Liczy, że w najgorszym wariancie będzie neutralna, a w najlepszym zostanie częścią rosyjskiego świata, bo to jego plan maksimum. Nie chodzi odbudowę Związku Sowieckiego, a budowę rosyjskiego świata, w którym Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini są jednolitą "masą" narodu rosyjskiego i takiego państwa. I tylko metody, jakich do osiągnięcia tych celów używa są godne potępienia, drażni i niepokoi ten rosyjski imperializm po nowemu, głęboką dezaprobatę budzić musi putinowski reżim, w którym mordowanie opozycjonistów jest na porządku dziennym - jak w czasach Związku Sowieckiego. Ale to tyle, a zauważyć trzeba - bo to ważne - że nacisk wywierany przez Putina na Ukrainę w celu dalszej jej destabilizacji doprowadził do tego, że z Putinem zaczyna się rozmawiać. Pamiętajmy, że od 2014 roku był on izolowany, Rosja była izolowana, ponieważ Krym został zagarnięty, a dzisiaj wszyscy chcą z Putinem rozmawiać. Nie ma się zatem co czarować - nie tylko Putinowi zależy na przewróceniu jałtańskiego stołu i cytując klasyka "inni szatani też są w tym czynni".
Można zatem powiedzieć, że w istocie sytuacja jest może nowa i poważna, ale stabilna i w gruncie rzeczy prosta - chodzi o interesy wielkich mocarstw. Pisząc krótko - żadnej sensacji tu nie ma. Natomiast wywoływanie psychozy strachu sprawia, że rośnie rola władzy, a obywatele instynktownie skupiają się wokół niej. Stan zagrożenia, obawa o bezpieczeństwo – to ją legitymizuje. Można tu przywołać amerykański film "Stan oblężenia”. Ogłoszony stan wyjątkowy, śmiertelnego zagrożenia sprawia, że władza zyskuje mandat do zawieszania wszelkich możliwych swobód i praw. Przejmuje kontrolę nad wszystkim, co się rusza i nie rusza, choć sama jest spod niej wyłączona. Władza może wszystko, może np. zabrać ci samochód, dom, teren, może wojennym uchodźcom obiecać ( i pewnie dać) 500 plus, wyżywienie i dach nad głową, czyli w praktyce więcej, niż własnym obywatelom. Biada temu, kto się sprzeciwi, albo tylko będzie mieć wątpliwości. Wtedy wątpliwości są defetyzmem, a odmowa wykonania rozkazu dezercją albo zdradą. Tak jest nie tylko w dosłownym, fizycznym stanie wojny, ale również w stanie wojny psychologicznej. Trwa zatem licytacja na antyrosyjskość. Na głośniejsze larum, deklaracje, machanie szabelką i pustosłowie wzniosłych haseł, bo wróg u bram! Trochę to śmieszne, bo karty już rozdane, żaden marines za Ukrainę umierać nie będzie, Europa może tylko kredkami hasła na ulicy malować, a NATO pobawić się w wojnę na Play Station. A my - jak zawsze - ujadamy jak te kundelki za przykładem amerykańskiego pitbulla, który wojenną histerią załatwia swoje własne interesy. A że przy okazji można dalej uprawiać tresurę ludu, to tylko benefit. Dobry benefit. Niekoniecznie dobry dla ludu.
Inne tematy w dziale Polityka