Nasz świat zmienił się nagle, powoli zdajemy sobie sprawę, że nasze życie po odwołaniu pandemii nie będzie już takie samo. Dla wielu z nas wiąże się to z koniecznością trudnej adaptacji do ograniczenia wolności, do "totalitarnej demokracji" (patrz Kanada, Austria, Australia), do życia z niepewnością o przyszłość i ogromnym obciążeniem psychicznym. Już dziś mówi się, że skutkiem pandemii koronawirusa będzie kolejna pandemia: wystąpić może znaczący wzrost zapadalności na zaburzenia psychiczne na świecie i jednym z czynników odpowiedzialnych za ten stan jest wymuszona społeczna izolacja oraz związany z nią przewlekły stres. Konieczność pozostawania w domach nie tylko zdewastowała utrzymywanie kontaktów międzyludzkich, ale także znacznie ograniczyła podejmowanie aktywności ruchowej i kontaktu z przyrodą - co stanowiło kolejny niekorzystny czynnik, mający wpływ na nasz dobrostan psychiczny. Uwidacznia się powoli problem częstszego sięgania po alkohol i inne substancje psychoaktywne, w celu doraźnego radzenia sobie z pogorszeniem stanu psychicznego. W dłuższym okresie może to prowadzić do zwiększenia częstości rozwoju uzależnień, zwłaszcza uzależnienia od alkoholu. Agencja badawcza Nielsen ogłosiła, że sprzedaż alkoholu w Wielkiej Brytanii wzrosła od początku pandemii o 22 proc., a w USA o 55. Zamknięte sklepy nikomu nie przeszkodziły. Amerykanie kupili online aż o 240 proc. więcej wyrobów spirytusowych. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale nie sądzę, żeby było lepiej. Bardzo niepokojącym zjawiskiem jest także zwiększenie ryzyka występowania przemocy domowej w okresie przymusowej izolacji, której w tych warunkach trudno było przeciwdziałać. Narażone były/są na nią zwłaszcza dzieci, zwłaszcza w okresie, w którym pozamykane są szkoły i możliwości porozmawiania o tym problemie poza domem są znacznie ograniczone.
Medialny przekaz zarządzania poprzez maksymalizację zagrożenia, mającego wywołać strach, spowodował chorobliwe dostrzeganie w drugim człowieku źródła zagrożenia, niemal wroga. Niesamowicie zmieniła się nasza mentalność, którą dziś możemy nazwać społecznym zdystansowaniem. Obawa przed kontaktem z wirusem stała się obawą przed każdym spotkanym człowiekiem. Znajomi, przyjaciele i całe rodziny przestały się nie tylko spotykać, ale dyskryminować wzajemnie z powodu np. nie zaszczepienia, noszenia ( lub nie) maseczki, albo w ogóle poglądów covidowych. Pandemia, która wymusiła na nas izolację w nagły, radykalny sposób, unaoczniła nam jednak, jak trudnym doświadczeniem jest dla nas tak znaczące ograniczenie możliwości bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. Już po kilku tygodniach życia z covid, psychiatrzy i psycholodzy zaczęli bić na alarm. Wyraźnie wzrosło zapotrzebowanie na konsultacje. Nawet przez Skype’a. Zaburzenia lękowe pojawiały się nawet u osób dotąd zdrowych. Wzrosło ryzyko zachowań samobójczych. Psychiatrzy wypisują leki antylękowe, terapeuci ratują rozpadające się związki. Lawinowo pojawiły się zdrady, które są objawem ucieczki do przodu.
W psychiatrii funkcjonuje pojęcie "Tragiczny optymizm". To termin stworzony przez Viktora Frankla, wiedeńskiego psychiatrę ocalałego z Holokaustu. Oznacza zdolność pielęgnowania nadziei i znajdowania sensu w życiu mimo nieuchronnego bólu, strat i cierpienia. Frankl twierdził, że każdy człowiek poszukuje w życiu sensu i to daje mu ukojenie. Ów "tragiczny optymizm" znajduje swoje potwierdzenie w dwóch skrajnych postawach: covidowych entuzjastów wszelkich obostrzeń, nieskończoności szczepień i "tępienia" "antyszczepionkowców". Drugą skrajną postawę reprezentują ludzie w pandemię nie wierzący, wyszukujący chipy, grafeny i 5G, łącznie z uosobieniem całego tego spiskowego zła w osobie Billa Gatesa. Natomiast socjologicznym fenomenem jest to, że ludzi nawołujących do wstrzemięźliwości wobec propagandy strachu w mediach, do pragmatycznej oceny szczepionek stworzonych "na kolanie", czy do nieufności dla publikowanych statystyk, bez ostrzeżenia wrzucono do wora z autentycznymi foliarzami i płaskoziemcami, ogłaszając ich wszem i wobec wrogami publicznymi, mordercami i antyspołecznymi elementami, których albo zdziesiątkuje Omikron i "zdechną pod respiratorami", albo władza powinna zrobić z nimi porządek. Znakomicie taką sytuację ilustruje poniższy obrazek.
Zresztą cała ta moja pisanina blednie, kiedy zajrzeć na przykład do Twittera. Trzeba wtedy nalać sobie szklaneczkę dobrej whisky, że w miarę spokojnie popatrzeć na to, co pandemia zrobiła z ludźmi. Pewnym pozytywem jest to, że powoli w oficjalnych mediach pokazują nawróconych, niekiedy nawet zakłopotanych, niegdysiejszych ekstremistów covidowych, którzy mówią teraz takie rzeczy, za które wywalało się jeszcze miesiąc temu z mediów społecznościowych i ze studia TV. Niekiedy z roboty. Najtęższe głowy będą mieć za jakiś czas temat na wielotomowe rozprawki: jak i dlaczego do tego doszło? Przecież można było ( i należało) inaczej. To notoryczne, częste, przesadne mycie, odkażanie dłoni, dezynfekowanie powierzchni dokoła nas, maseczkowy i szczepionkowy obłęd oraz śledzenie wszystkich dostępnych newsów na temat pandemii w tv i w internecie doprowadziło do przekroczenia pewnego punktu na skali. Myśli i czynności w tym obszarze stały się natrętne, nazbyt absorbujące, frustrujące i z psychologicznego punktu widzenia można mówić o zaburzeniach obsesyjnych po obu stronach sporu - żeby nie było. Cena jaką wszyscy za to zapłacimy jest już ogromna, ale najgorsze jest to, że prawdopodobnie zniszczyliśmy życie następnego pokolenia/pokoleń. I oni nam tego nie wybaczą, nigdy!
Ilustracja zamieszczona na podstawie prawa do cytatu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości